Reklama

Przez lata łudziłam się, że to się zmieni. Że Marek w końcu znajdzie pracę, wynajmie własne mieszkanie, zacznie żyć na własny rachunek. Każda matka chce dla swojego dziecka dobrze, a ja chciałam wierzyć, że wystarczy mu dać trochę czasu. Ale czas mijał, a Marek nie robił nic. Wciąż powtarzał te same wymówki – że jeszcze nie teraz, że nie taka praca, że nie te warunki. Tymczasem ja wracałam codziennie do tego samego widoku: on rozłożony na kanapie, z joystickiem w dłoniach, wpatrzony w ekran telewizora, a wokół bałagan, którego nigdy nie sprzątał.

Miałam dosyć

Tamtego dnia byłam wyjątkowo zmęczona. W pracy miałam ciężki dyżur, w autobusie tłok, a w sklepie kolejka. Wchodziłam do mieszkania z nadzieją na chwilę spokoju, ale już w progu wiedziałam, że nic się nie zmieniło. Talerze po jego obiedzie stały na stole, brudne szklanki na parapecie, a on, jak zwykle, nawet nie podniósł wzroku, kiedy weszłam.
I wtedy coś we mnie pękło. Nie było we mnie ani złości, ani frustracji – tylko spokój i pewność.

– Marek – powiedziałam, stojąc nad nim. – Masz tydzień. Potem zmieniam zamki.

Marek nawet nie oderwał wzroku od ekranu. Zdążyłam już przywyknąć do tego, że ignorował moje słowa, więc nie liczyłam na żadną reakcję. Oczywiście prychnął pod nosem i wzruszył ramionami.

– Ta, jasne, mamo – rzucił z ironią, wciskając przycisk na joysticku.

Nie zamierzałam wdawać się w dyskusję. Nie wściekałam się, nie podnosiłam głosu, nie tłumaczyłam, dlaczego dłużej tak być nie może. Byłam już po tej fazie. Stałam nad nim jeszcze chwilę, ale widząc, że nie doczekam się niczego poza obojętnością, poszłam do kuchni. Oparłam się o blat i odetchnęłam głęboko. W głowie przewijały mi się wszystkie te lata, kiedy próbowałam go zmotywować, prosić, tłumaczyć. Ile razy zapewniał, że „już prawie” ma pracę, że „jeszcze tylko chwilę”, że „teraz się zastanawia, co dalej”. Słuchałam tego tyle razy, że mogłam cytować jego wymówki z pamięci.

Syn myślał, że żartuję

Zrobiłam sobie herbatę, ale nie usiadłam do stołu. Wróciłam do salonu i spojrzałam na niego raz jeszcze. Był moim synem, ale w tamtej chwili widziałam w nim obcego człowieka – dorosłego mężczyznę, który nigdy nie dorósł.

– Mówię poważnie – powtórzyłam, tym razem spokojniej. – Masz tydzień.

Westchnął ciężko i w końcu spojrzał na mnie, jakbym mówiła w obcym języku.

– Ale po co te nerwy? Przecież nic się nie stało.

Uśmiechnęłam się gorzko.

– Właśnie o to chodzi, Marek. Nic się nie dzieje. Od pięciu lat.

Znów wzruszył ramionami.

– Dobra, mamo. Tydzień. Jasne.

Nie odpowiedziałam. Wypiłam herbatę, sprzątnęłam swoje naczynie i poszłam do sypialni. Byłam już pewna, że tym razem dotrzymam słowa.

Nic nie zrobił

Przez cały tydzień Marek nie zrobił nic. Nie spakował się, nie szukał mieszkania, nie szukał pracy. Każdego dnia, kiedy wracałam do domu, zastawałam go dokładnie w tej samej pozycji – na kanapie, z konsolą w dłoniach. Nie pytał, nie rozmawiał, nie traktował moich słów poważnie. W piątek, kiedy weszłam do mieszkania, nawet się uśmiechnął.

– I co, mam się bać? – rzucił z drwiącą miną.

– Nie – odpowiedziałam chłodno, odwieszając płaszcz. – Jutro wymieniam zamki.

Marek zaśmiał się pod nosem i wrócił do gry. Rano przyprowadziłam ślusarza. Stałam w drzwiach, kiedy Marek wyszedł z sypialni i zobaczył go przy zamku.

– Mamo, serio? Myślałem, że żartujesz.

– A ja myślałam, że kiedyś dorośniesz – odpowiedziałam oschle.

Nie powiedział już nic. Po prostu wyszedł, trzaskając drzwiami.

Byłam nieugięta

Wrócił wieczorem. Byłam gotowa na to, że tak się stanie. Przez okno widziałam, jak próbuje otworzyć drzwi kluczem, który już nie pasował. Zadzwonił dzwonkiem raz, potem drugi. W końcu zapukał.

– Mamo, otwórz. No weź, to już nie jest śmieszne.

Podeszłam do okna i uchyliłam je.

– Czego chcesz?

– Wpuść mnie, ok? Przecież to głupie.

– Nie, Marek. Skończyło się.

Ale co ja mam teraz zrobić?! – w jego głosie pojawiła się panika.

Wzruszyłam ramionami.

– Zrobić to, co robią dorośli. Znaleźć mieszkanie. Pracę. Życie.

– Ale ja nie mam gdzie iść!

– To nie moje zmartwienie.

Zamknęłam okno, ignorując jego błagania. Kiedyś nie umiałabym tego zrobić. Jeszcze rok temu pewnie po kilku dniach zmiękłabym i sama otworzyła drzwi. Ale tamtego wieczoru, kiedy usłyszałam, jak Marek szarpie klamkę i wali pięścią w futrynę, nie czułam już strachu ani wyrzutów sumienia. Tylko spokój.

Nie mogłam się złamać

Przyłożyłam czoło do chłodnej szyby i patrzyłam, jak siedzi na schodach. Miał opuszczoną głowę, a telefon trzymał w dłoniach jak ostatnią deskę ratunku. Wiedziałam, że pewnie teraz desperacko przeszukuje kontakty, szuka jakiejś opcji, kogoś, kto mógłby go przygarnąć na noc.

Ale nikt mu nie przyjdzie z pomocą. W końcu przez te wszystkie lata nikomu nie chciało się słuchać jego wymówek tak długo, jak mnie.
Przez chwilę pomyślałam, że może mu pomogę, dam mu jakieś pieniądze na kilka dni. Ale od razu się opamiętałam. Gdybym teraz otworzyła drzwi i powiedziała „chodź, pogadamy”, to przecież nic by się nie zmieniło. Może przeprosiłby, może na chwilę stałby się miłym synem, może obiecałby, że jutro zacznie szukać pracy. Ale to wszystko już przerabiałam.

Kiedy w końcu przestał pukać i zszedł ze schodów, wróciłam do salonu. Mieszkanie wydawało się nagle zbyt ciche, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę ze starego radia, które przez lata buczało w tle. Nie było Marka, ale jego rzeczy wciąż tu były. Jego ubrania, jego gry, puste puszki po napojach, których nie zdążył wyrzucić.

Poczułam spokój

Nazajutrz zebrałam wszystkie jego rzeczy do worków. Nie robiłam tego złością, nie wyrzucałam ich jak śmieci. Po prostu sprzątałam. W jego pokoju znalazłam jeszcze jakieś stare dokumenty, kilka nieotwartych listów. Przez chwilę się zawahałam, ale w końcu zamknęłam drzwi do jego pokoju i uznałam, że to już nie moja sprawa.

Przez kilka dni czułam się dziwnie. Rano wstawałam i mimowolnie nasłuchiwałam, czy Marek już nie chodzi po kuchni. Wracałam z pracy i spodziewałam się, że zastanę go na kanapie. Ale mieszkanie było puste. Ciche. A potem nagle okazało się, że jest mi z tym dobrze.
Nie musiałam omijać puszek po jego energetykach, nie musiałam denerwować się, widząc brudne talerze na stole. Lodówka nie była stale opróżniana, a w łazience ktoś w końcu zakręcał tubki po paście do zębów.

Minął tydzień, potem kolejny. Mieszkanie wciąż wydawało mi się puste, ale z każdym dniem coraz mniej mnie to przytłaczało. Po raz pierwszy od lat miałam porządek, ciszę i czas dla siebie. Wracałam z pracy i nie musiałam potykać się o sterty brudnych naczyń ani nasłuchiwać dźwięków strzelanek dochodzących z salonu. Każdego ranka budziłam się w czystym, uporządkowanym świecie.

Syn się obraził

Nie wiedziałam, gdzie jest Marek i jak sobie radzi. Nie odbierałam od niego telefonów, bo… po prostu nie dzwonił. Przez chwilę zastanawiałam się, czy powinno mnie to martwić. Ale przecież miał trzydzieści lat. Był dorosły, choć długo nie chciał się do tego przyznać. Może w końcu zrozumiał.

Któregoś dnia, gdy robiłam zakupy, spotkałam jego dawną znajomą. Rudą Ankę, dziewczynę, z którą kiedyś grywał w jakieś sieciowe rozgrywki.

– Jak tam Marek? – zapytała, a ja w pierwszej chwili nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Wynajął pokój i pracuje.

Uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona.

– Serio? No to nieźle. Bo myślałam, że on się z tego swojego kokonu nigdy nie wygrzebie.

Nie miałam ochoty kontynuować rozmowy, więc tylko uśmiechnęłam się lekko i pożegnałam. Ale jej słowa zostały w mojej głowie. Może naprawdę coś się zmieniło. Może to był moment, w którym Marek zrozumiał, że życie nie będzie na niego czekać.

To była dobra decyzja

Wieczorem usiadłam na kanapie z kubkiem herbaty i spojrzałam na telefon. Jego numer wciąż był zapisany w kontaktach. Przez chwilę kusiło mnie, żeby napisać choć jedno krótkie „jak sobie radzisz?”. Ale nie zrobiłam tego.

Nie dlatego, że byłam zła. Po prostu czułam, że jeśli mam odzyskać swoje życie, muszę pozwolić jemu odzyskać własne. Choćby nawet miało być trudne. Choćby oznaczało, że nie będziemy się widywać przez długie miesiące.

Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Byłam wolna. I tym razem nie zamierzałam tego zaprzepaścić.

Spotkałam go przypadkiem

Któregoś dnia, wracając z pracy, zobaczyłam go na przystanku. Stał z rękami w kieszeniach, wpatrzony w telefon. Przez chwilę miałam ochotę podejść, ale zatrzymałam się kilka kroków dalej. Nie zauważył mnie. Zresztą, wyglądał na zamyślonego. Nie był już tym rozmemłanym chłopakiem, którego pamiętałam sprzed kilku tygodni. Miał krótsze włosy, zarost przycięty, ubranie nie wyglądało jak wyciągnięte prosto z kosza na pranie.

Autobus podjechał, wsiadł i zniknął. Ja ruszyłam dalej, próbując zrozumieć, co właściwie poczułam. Ulgę? Ciekawość? Może dumę? A może po prostu dziwne, trudne do nazwania ukłucie?

Wieczorem, siedząc w domu, myślałam o nim dłużej, niż chciałam. Jak mu się mieszkało w tym wynajętym pokoju? Czy praca na magazynie była tymczasowa, czy może w końcu podjął jakąś decyzję o przyszłości? Może udało mu się odłożyć trochę pieniędzy? Może planował coś więcej? Chciałam to wiedzieć, ale jednocześnie nie zamierzałam pytać. W końcu to była jego sprawa, jego życie.

Sam się odezwał

Tego samego wieczoru zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz. Numer Marka.

Nie odebrałam od razu. Patrzyłam na dzwoniący ekran, słuchając wibrowania, które odbijało się od mebli w pustym salonie. W końcu telefon ucichł. Po kilku sekundach przyszła wiadomość.

„Cześć, mamo. Chciałem tylko powiedzieć, że wszystko u mnie w porządku. Pracuję, mam swoje miejsce. Dzięki.”

Tylko tyle. Przeczytałam to kilka razy. Krótko, sucho, bez zbędnych słów. Może nie umiał powiedzieć więcej, a może właśnie to było jego „przepraszam” i „dziękuję” w jednym.

Nie odpisałam od razu. Wstałam, dolałam sobie herbaty i dopiero wtedy wzięłam telefon do ręki.

„Dobrze to słyszeć” – napisałam.

Nie zapytałam o nic. Zostawiłam go z jego nowym życiem.

Bożena, 55 lat

Czytaj także: „Przez 20 lat prałam gacie męża i podsuwałam mu pod nos obiadki. Nie rozumiem, dlaczego mnie zostawił dla jakiejś siksy”
„Przyłapałam teścia na randce z jakąś panną. Pomyślałam, że szantaż to świetny pomysł, by wyciągnąć z niego kasę”
„Matka nabrała na mnie chwilówek, bo brakowało jej na życie. Teraz ona ma tylko wyrzuty sumienia, a ja kredyty na lata”

Reklama
Reklama
Reklama