Reklama

Nie wiem, kiedy zaczęłam żyć podwójnym życiem. Było to coś, co miało być tylko przelotnym romansem, drobnym wybrykiem, jednorazową przygodą – tak sobie to tłumaczyłam. Ale sprawy wymknęły się spod kontroli. Kocham mojego męża – naprawdę. Jest dobrym człowiekiem, spokojnym, uczciwym, stałym. Ale nie stać go na życie, które ja chciałam wieść. Lubię luksus. Lubię, kiedy mogę wejść do sklepu i kupić to, na co mam ochotę. Lubię, kiedy ktoś zabiera mnie na Malediwy bez pytania o mój urlop. I tak się złożyło, że to właśnie kochanek spełnia te potrzeby. Utrzymuje mnie, daje prezenty, funduje wyjazdy. A ja… potrafię po wszystkim wrócić do męża i patrzeć mu w oczy. Przynajmniej na razie.

On miał tylko rachunki

– Iza, rachunek za gaz znowu przyszedł wyższy niż miesiąc temu – mruknął Michał, przeglądając stos korespondencji na kuchennym stole.

Pokręciłam głową i weszłam do salonu, stukając obcasami o panele. Nowe szpilki w kolorze karmelowym pięknie komponowały się z moją garsonką. Zastanawiałam się, czy założyć je do jutrzejszego wyjścia z Krzyśkiem.

– Michał, wszystko drożeje. Trzeba się z tym pogodzić – rzuciłam lekko i sięgnęłam po torebkę.

– Tylko że my już ledwo zipiemy, Iza. Ja robię nadgodziny, ty dorabiasz zdalnie po godzinach, a i tak ciągle brakuje…

– Oj, nie dramatyzuj – przerwałam mu, zerkając w lustro w przedpokoju.

Wyglądałam dobrze. Lśniące włosy, delikatny makijaż, perfekcyjny uśmiech. Kobieta sukcesu, choć tak naprawdę do sukcesu brakowało mi jednego: pieniędzy.

– Gdzie idziesz? – spytał Michał z rezygnacją w głosie.

– Na kawę z Martą. Trochę się przewietrzę – skłamałam, zakładając płaszcz.

Nie z Martą, tylko z Krzyśkiem. I nie na kawę, a na lunch w hotelowej restauracji, gdzie nawet chleb ma swoją osobną cenę w karcie. Wiedział, że Michał nie zarabia dużo. I może właśnie to mu się we mnie podobało – że jestem tak blisko dna, że wystarczy kilka banknotów, bym zaczęła się uśmiechać. Telefon zawibrował w kieszeni.

Zamówiłem dla nas stolik. Będziesz wyglądać pięknie w tych szpilkach. – K

Uśmiechnęłam się. Michał spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. I dobrze. Cisza była dla mnie wygodna.

Urzekł mnie od pierwszej chwili

Krzyśka poznałam w pracy. A raczej… on poznał mnie. Przyszedł na spotkanie jako przedstawiciel klienta, pachniał luksusowymi perfumami i mówił z tym pewnym siebie tonem, którego mój mąż nigdy nie miał. Michał zawsze się wahał, Krzysiek – przeciwnie. Nawet, kiedy po spotkaniu poprosił mnie o numer. Nie zaprosił na kawę. Powiedział tylko:

– Jesteś piękna. Kiedyś zaproszę cię na coś, czego nie zapomnisz.

Uśmiechnęłam się, zakłopotana. Wtedy jeszcze nie sądziłam, że za kilka tygodni będę zakładać przez niego koronkową bieliznę kupioną za jego pieniądze. Zaczęło się jak to zwykle bywa. Wiadomości, późne rozmowy, jedno spotkanie, potem kolejne. Aż któregoś dnia, między sushi a winem za trzysta złotych, po prostu położył na stole pudełko. W środku – złota bransoletka. Cieniutka, z drobnymi zawieszkami. Na jednej było wygrawerowane: „K”. Na drugiej: „I”.

– To nic zobowiązującego – powiedział spokojnie. – Ale chcę, żebyś wiedziała, że lubię cię widzieć szczęśliwą. I zadbaną.

Zadbaną. Jakby chciał mi powiedzieć: wyglądaj dobrze, bądź uśmiechnięta, a ja się tobą zajmę. Po raz pierwszy od dawna nie musiałam udawać silnej. Kiedy Michał wracał do domu zmęczony, Krzysiek dopiero mnie rozgrzewał do życia.

– Gdzie to dostałaś? – spytał Michał, gdy zobaczył bransoletkę dwa dni później.

Zawahałam się. I wtedy pierwszy raz skłamałam wprost w oczy.

Wygrałam w konkursie online.

I tak zaczęła się lawina.

Kłamstwa się mnożyły

Tego wieczoru Michał zrobił spaghetti. Takie, jakie gotował, kiedy jeszcze byliśmy młodzi, zakochani i nie mieliśmy pojęcia, czym jest kredyt hipoteczny. Usiadłam przy stole, próbując wyglądać jak kobieta, która nie ma nic na sumieniu. Ale czułam, jak złota bransoletka obija się o porcelanowy talerz. Dźwięk był jak cichy alarm.

– Cieszę się, że jesteś dzisiaj w domu – powiedział. – Ostatnio jakoś tak się mijamy.

– Praca, Michał – odpowiedziałam z automatu. – Sama wiesz, jaki mamy sezon.

– A Marta? Już lepiej się czuje?

Zamarłam na sekundę. Marta, moja alibi od trzech miesięcy. Powinnam do niej zadzwonić, tak na wszelki wypadek.

– Tak, tak, była przeziębiona, ale już dobrze – odparłam, mieszając makaron bez apetytu.

Patrzył na mnie dłużej, niż powinien. W jego oczach było coś nowego. Może nie podejrzenie. Może tylko smutek. I to było gorsze.

– Pamiętasz, jak jeździliśmy do Kazimierza nad Wisłą? – zapytał nagle. – Zimą, kiedy wszystko było zamknięte, a my piliśmy grzane wino.

Uśmiechnęłam się słabo. Pamiętałam. I to bolało. Bo z Krzyśkiem byłam ostatnio na Santorini. Powiedziałam, że jadę w delegację do klienta. Z winem za tysiąc złotych. A i tak bardziej pamiętałam tamten plastikowy kubek i śnieg w butach.

– Może gdzieś pojedziemy? – zaproponował Michał nieśmiało.

Nie odpowiedziałam od razu. W głowie przeliczałam daty. Krzysiek planował zabrać mnie na Majorkę.

– Może… zobaczymy – rzuciłam ogólnikowo.

I wzięłam kolejny kęs spaghetti, które nagle smakowało winą.

Ucieczka na Mauritius

– Chcę, żebyś ze mną poleciała – powiedział Krzysiek, podając mi bilet elektroniczny przez telefon. – Mauritius. Luksusowy resort, willa na wodzie, pełna prywatność. Tydzień tylko dla nas.

Zaniemówiłam. A raczej – udałam, że zaniemówiłam. Prawda była taka, że w środku skakałam z radości jak nastolatka. Moje ciało pragnęło dotyku słońca, a dusza – ucieczki. Od rachunków, od kolacji z makaronem, od spojrzeń Michała, które zaczynały być coraz bardziej pytające.

– Krzysiek, ja mam pracę, mam męża… – zaczęłam, ale sama nie wierzyłam w to, co mówię.

– Pracę załatwiłem. Dostałaś urlop. A Michał… cóż. Powiedz, że jedziesz z Martą do SPA.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– Przeczytałeś moje maile?

– Zadbałem o wszystko. Bo na to zasługujesz.

Zasługuję. Tak mówił. I ja chciałam w to wierzyć. Dwa dni później już siedzieliśmy w samolocie. Gdy Michał całował mnie rano na pożegnanie, poczułam ukłucie w żołądku. I jeszcze jedno, gdy wysłał mi wiadomość:

Bądź bezpieczna, kocham Cię.

Na Mauritiusie słońce było inne. Ciepłe, natrętne, obezwładniające. Jak sam Krzysiek. Dotykał mnie bez pytania, kupował bez zastanowienia, całował bez wahania. Przez tydzień żyłam jak żona milionera. Tylko że to nie był mój mąż. Gdy leżeliśmy na leżakach i sączyliśmy drinki, Krzysiek spytał:

Jak myślisz, długo jeszcze dasz radę tak żyć?

Uśmiechnęłam się i spojrzałam w niebo.

– Jeszcze trochę. Póki nikt nie pyta.

Miałam wyrzuty sumienia

Wróciłam z wyjazdu opalona, wypoczęta, z walizką pełną sukienek, które w moim mieszkaniu wyglądały jak z innej planety. I z prezentem, który do dziś leży na dnie szuflady – złoty zegarek marki, której nazwę znałam tylko z luksusowych magazynów. Krzysiek położył go na mojej dłoni w ostatni wieczór, jakby wręczał klucze do innego życia.

– Chcę, żebyś zawsze wiedziała, która jest godzina. Gdybyś kiedyś musiała odejść.

– Dokąd?

– Od niego. Do mnie.

Nie odpowiedziałam wtedy. Tylko przytuliłam się mocniej i pomyślałam, że czas to jedyna rzecz, której naprawdę nie kontroluję. W domu Michał czekał z kolacją. Zrobił moją ulubioną zupę, krem z dyni, choć wiedziałam, że nie znosi jej zapachu. W tle grało nasze stare, zapomniane CD z muzyką filmową. Było aż za idealnie.

– Zrobiłem porządek w szafie, trochę tam miejsca... gdybyś chciała coś schować – powiedział cicho.

Zegarek w mojej torbie ważył wtedy jak cegła. I serce też.

– Dziękuję – wyszeptałam, siadając przy stole.

W nocy Michał zasnął pierwszy, jak zawsze. A ja siedziałam w łazience, patrząc na siebie w lustrze i myśląc, że może jeszcze nie jest za późno, żeby przestać. Że może da się wyjść z tej gry. Tylko czy naprawdę chciałam? Zegarek zostawiłam w szufladzie z bielizną. Michał nigdy jej nie otwierał. A ja – każdego ranka udawałam, że nie wiem, która jest godzina.

Coś się we mnie zmieniło:

Któregoś dnia Michał wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Siedziałam przy laptopie, coś pisałam, ale w rzeczywistości – bezmyślnie przewijałam zdjęcia z Mauritiusu. Zatrzymał się za mną, położył dłoń na moim ramieniu. Na ekranie wciąż było nasze selfie z Krzyśkiem, wklejone w tło palm i oceanu. Tyle że zrobione ukradkiem. I bez jego twarzy. Bo przecież nie mogłam go pokazać.

– Iza… wszystko w porządku? – zapytał cicho.

Zamknęłam laptopa.

– Tak, tylko się zamyśliłam.

Patrzył na mnie chwilę. Już nie z troską. Z czymś, co przypominało... dystans. Jakby był tu tylko ciałem. Jakby wreszcie przestał mnie gonić.

– Wiem, że coś się dzieje – powiedział. – Nie jestem głupi. Ale nie chcę cię zmuszać do rozmowy. Jak będziesz gotowa, to powiedz.

Odszedł. Bez krzyku. Bez pytań. I właśnie to bolało najbardziej. Jeszcze tej samej nocy wyjęłam zegarek z szuflady i położyłam go na komodzie. Obok obrączki, którą Michał zdjął miesiąc po naszym ślubie, bo przeszkadzała mu przy pracy. Leżały tam jak dwa znaki zapytania. Dwa różne życia. Dwa wybory.

Krzysiek zadzwonił następnego dnia.

Mam dla nas coś nowego. Willa w Toskanii. Spodoba ci się.

Ale ja już nie chciałam niczego nowego. Chciałam ciszy, normalności, zupy-krem i muzyki z porysowanej płyty. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam wszystko wyznać Michałowi. Ale wiem jedno – już nie noszę tej bransoletki. Nie chce. Wybrałam, co musiałam.

Iza, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama