Reklama

To już trzeci raz, kiedy pierwszego listopada stanęłam przy jego grobie. Szłam znaną mi już alejką, niosąc frezje, ulubione kwiaty Patryka i biały znicz w kształcie łzy — taki sam jak wcześniej. Skupiłam się na tych drobiazgach, by za dużo nie myśleć, nie rozpamiętywać. Bez nich chyba nie przetrwałabym tego dnia.

Patryk był moim narzeczonym. Kochanym, czułym, z nieco ironicznym uśmiechem i głosem, który potrafił odgonić ode mnie najgorsze lęki. Zginął trzy lata temu w wypadku samochodowym, czego do dziś nie potrafię zrozumieć. W jednej chwili był, rozmawiał ze mną, śmiał się z moich żartów, a moment później już go nie było. Po prostu zgasł – jakby ktoś nagle zdmuchnął płomień jego życia.

Na cmentarzu zawsze byłam pierwsza. Przyjeżdżałam rano, zanim jeszcze alejki przy grobach zapełniały się ludźmi. Chciałam mieć te chwile tylko dla nas. Tym razem jednak... coś się zmieniło. Na jego grobie stał już znicz. Nie był ani mój, ani jego matki, ani siostry. Wyglądał jak nowy, idealnie gładki, jeszcze nieosmalony przez ogień. Obok natomiast leżały frezje. Dokładnie takie jak moje. Jeszcze świeże. Zamarłam. Poczułam, jak ściska mnie w gardle.

„Ktoś tu był przede mną” — przeszło mi przez myśl. I to nie byle kto. Ktoś, kto wiedział o tych wszystkich małych rzeczach. Ktoś, kto musiał go dobrze nać.

Nie potrafiłam tego zignorować. Właśnie dlatego wróciłam tam następnego dnia, wczesnym rankiem. Usiadłam na ławce, nieco z boku i czekałam, nie wiedząc, na co dokładnie. Serce biło mi szybciej, a oddech stał się nierówny, trochę nerwowy. Bo przecież nikt nie wiedział o tych frezjach... oprócz mnie. I Patryka.

Świat zawirował mi przed oczami

Skradałam się przez alejki, z duszą na ramieniu, z uczuciem, że robię coś, czego robić nie powinnam. Cmentarz o tej porze był pusty — tylko gdzieniegdzie kręcili się ludzie z grabkami i zniczami. Ja jednak nie przyszłam sprzątać na grobie, tylko sprawdzić, kto jeszcze odwiedza Patryka.

Usiadłam na ławce pod drzewem, kilka metrów dalej. Naciągnęłam kaptur, wsunęłam ręce w kieszenie płaszcza i udawałam, że rozmawiam przez telefon. Minuty ciągnęły się nieznośnie, nim w końcu ją zobaczyłam. Podeszła cicho, bardzo ostrożnie, jakby bała się echa własnych kroków. Miała na sobie ciemny płaszcz, włosy zebrała w niedbały kok. Trzymała jeden tylko znicz i mały bukiet frezji.

Przykucnęła przy grobie Patryka. Gładziła marmur tak, jak ja to robiłam.

— Kochanie... Tęsknię — szepnęła. — Wiesz? Wciąż jesteś moim pierwszym wyborem.

Zamarłam, a serce podeszło mi do gardła. „Kochanie?”. „Pierwszym wyborem”? To zdecydowanie nie mogła być koleżanka, siostra ani byle sąsiadka.

Wstałam.

— Przepraszam, kim pani jest? — zagaiłam spokojnie, choć wszystko we mnie krzyczało.

Odwróciła się powoli i popatrzyła mi w oczy, wyraźnie zaskoczona. W jej spojrzeniu dostrzegłam też ból.

— Ja...? Byłam jego narzeczoną — powiedziała cicho, wskazując brodą na grób.

Świat zawirował mi przed oczami.

— Niemożliwe — wyszeptałam. — Ja... byłam jego narzeczoną.

Zamarłyśmy obie. Po krótkiej chwili milczenia przedstawiła mi się jako Natalia. Powoli wyciągnęła telefon i pokazała mi zdjęcie. Był tam uśmiechnięty Patryk, trzymający ją za rękę. Na palcu miała ten sam pierścionek, który mi podarował.

Nie mogłam złapać oddechu. Wszystko wirowało coraz mocniej. A tam, na tej fotografii... przecież to był mój Patryk...

Zacisnęłam palce na kubku

Spotkałyśmy się dwa dni później, w małej kawiarni przy rynku. Takie neutralne miejsce, żebyśmy mogły swobodnie porozmawiać. Miało zresztą swój klimat: jasne ściany, zapach kawy i ciche tony muzyki w tle – zupełnie niepasujące do tego, co miałyśmy sobie do powiedzenia.

Usiadłyśmy naprzeciwko siebie — dwie kobiety, które przypadkiem zakochały się w tym samym mężczyźnie. Rzeczywistość była jednak bardziej złożona. Bo w końcu Patryk nas oszukiwał.

— Zacznijmy od początku — powiedziała Natalia, poprawiając łańcuszek na szyi. — My poznaliśmy się cztery lata temu, wiosną. Pracowałam wtedy w firmie logistycznej, on przychodził z ramienia klienta. Zaprosił mnie na kawę. Po miesiącu byliśmy razem.

Czułam, że krew odpływa mi z twarzy. Cztery lata temu, czyli dokładnie wtedy, kiedy Patryk poprosił mnie o zamieszkanie razem.

— To niemożliwe — powiedziałam mechanicznie. – Ja... ja mieszkałam z nim przez trzy lata. On był ze mną.

Spojrzała na mnie z bólem.

— A ja z nim — stwierdziła. — Co weekend, co urlop, w każde święta. Mówił, że ma dużo pracy. Często wyjeżdżał. Twierdził, że buduje firmę.

Zaczęłyśmy porównywać daty. Wigilia — on był u „ciotki na wsi”. Natalia pokazała zdjęcie ze wspólnej kolacji u jej rodziców. Mój urodzinowy weekend – Patryk rzekomo w delegacji. Natalia przywołała wyjazd w góry i domek z jacuzzi.

— Kiedy ci się oświadczył? — zapytałam nagle.

— W czerwcu — odparła. — Zabrał mnie na Mazury.

Zacisnęłam palce na kubku. Mnie też oświadczył się w czerwcu. W ten sam weekend.

Zaczęłyśmy płakać. Siedziałyśmy w ciszy, wśród gwaru kawiarni, a łzy po prostu spływały nam po policzkach.

— Czy my w ogóle znałyśmy tego człowieka? — zapytała nagle Natalia.

Nie odpowiedziałam, bo zupełnie nie miałam już siły, by to roztrząsać.

Coś się we mnie złamało

Tego samego wieczoru wróciłam do mieszkania i otworzyłam szufladę z pamiątkami. Przez chwilę wahałam się, czy w ogóle chcę to robić – jakbym grzebała w czymś, co powinno umrzeć razem z nim. Ale musiałam to wszystko zrozumieć, chociażby w niewielkim stopniu.

Na dnie, pod stosem starych kartek i zdjęć, leżał kalendarz z tamtego roku. Zaczęłam go przeglądać, miesiąc po miesiącu. W każdy weekend był gdzieś „służbowo”. Konferencje, delegacje, spotkania z klientami. Zaznaczone daty zniknięć.

Wyciągnęłam telefon i napisałam do Natalii: „Sprawdź, proszę, gdzie byliście 16-18 marca ubiegłego roku”. Odpowiedź przyszła niemal od razu: „Paryż. Rocznica”. Ja dotąd byłam pewna, że w tym czasie pojechał do Krakowa na szkolenie. Nawet przywiózł mi breloczek z logo hotelu. Pamiętam, bo uznałam to za słodkie.

Sięgnęłam po książkę, którą mi wtedy podarował. Powiedział, że to coś specjalnego, że to jego ukochana autorka, której czytanie przypomina mu o mnie. Z tyłu był bilecik i coś jeszcze – bilet lotniczy włożony między kartki. Na imię "Natalia". Data – 15 marca. Kierunek – Paryż.

Upuściłam książkę. Coś się we mnie złamało — tak realnie, fizycznie. Jakby wszystko tam w środku gwałtownie się skurczyło i już nie potrafiło wrócić na miejsce. Usiadłam na podłodze, otulona ciszą, której nienawidziłam, i szeptałam:

— Kochał nas obie. Ale czy można kochać naprawdę dwie osoby naraz? Czy ja byłam tylko planem B?

Nie wiedziałam. I bałam się, że nigdy się nie dowiem.

Obie się rozpłakałyśmy

Spotkałyśmy się na cmentarzu, choć wcale się nie umawiałyśmy. Po prostu obie wiedziałyśmy, że należy przyjść. Stała już przy grobie, gdy dotarłam na miejsce. Trzymała ten sam rodzaj znicza, co ja. Nasze dłonie niemal się zetknęły, gdy stawiałyśmy je obok siebie.

— Może to głupie, ale... zawsze myślałam, że to ja byłam tą jedyną — powiedziała, nie patrząc na mnie.

— Ja też — odpowiedziałam sucho.

Usiadłyśmy na ławce i przez chwilę milczałyśmy, wpatrując się w marmurowe litery jego imienia. Nikt nie uczy, jak dzielić taką żałobę. Jak płakać po człowieku, który okłamywał dwie osoby naraz.

— Myślisz, że był chory psychicznie? — zapytała nagle Natalia. — Że miał jakąś obsesję? Że nie umiał być sam?

— A może był po prostu zwykłym draniem — rzuciłam, bardziej do siebie niż do niej.

Zamachnęła się i jednym ruchem zrzuciła swój znicz z grobu. Potłukł się z hukiem, który odbił się echem od marmuru.

— Nie zasłużył na nasze łzy — wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Patrzyłam na nią i czułam, jak coś we mnie mięknie.

— Ale jednak płaczemy — powiedziałam cicho.

Spojrzała na mnie z bólem i wtedy obie się rozpłakałyśmy. Znów po cichu, bez szlochania i jęków, jak kobiety, które dzielą ten sam rodzaj straty.

— Byłyśmy dwiema stronami tej samej historii – powiedziałam, gdy łzy już obeschły. — Nikt nam nie powiedział, że kochamy jednego bohatera.

Nie czułam już złości

Z duszą na ramieniu pojechałam do jego matki. Zawsze była dla mnie ciepła, serdeczna – taka „przyszła teściowa idealna”. Nigdy nie powiedziała złego słowa ani o mnie, ani o naszym związku. Ale teraz... po wszystkim, po Natalii... musiałam wiedzieć, czy wiedziała. Czy przez te wszystkie lata siedziała obok mnie przy stole i udawała.

— Iza — uśmiechnęła się, otwierając drzwi. — Jak miło cię widzieć... — Zamarła, widząc moją twarz. Uśmiech spełzł jej z ust.

— Możemy porozmawiać? — rzuciłam. — To ważne.

Usiadłyśmy w kuchni. Wciąż stała tam porcelanowa cukiernica z wyłamanym uszkiem, którą kiedyś sama jej podarowałam. Nic się tu nie zmieniło – tylko Patryk zniknął.

— Wiedziała pani o Natalii? — zapytałam bez ogródek.

Zamarła. Oczy jej się zaszkliły. Czyli wiedziała.

— Dlaczego mi pani nie powiedziała? — rzuciłam cicho.

— Bo... bałam się, że odejdziesz — wyznała. — A on cię potrzebował. Widziałam, że coś nie gra... ale nie miałam siły, żeby go zmusić do wyboru. Myślałam, że to tylko etap, że się opamięta.

— Nie opamiętał się. Umierał, mając dwie narzeczone — syknęłam przez zaciśnięte gardło.

— Wiem. — Skinęła wolno głową. — I nic mnie tak nie boli, jak to, że nie zdążyłam go zatrzymać.

Siedziałyśmy w ciszy, obie zranione inaczej. W niej było więcej żalu, a ja... nie czułam już złości. Prędzej głębokie rozczarowanie.

— Wszyscy coś ukrywali — szepnęłam. — Może dlatego tak łatwo się pogubiłam. Może dlatego to tak bardzo boli.

Już wszystko wiedziałyśmy

Rok później wróciłam na cmentarz. Sama, bez znicza i kwiatów, tylko z własnym sercem – lżejszym o złudzenia, a cięższym o prawdę. To była rocznica jego śmierci. Zawsze przynosiłam frezje, zawsze mówiłam coś w stylu „tęsknię, kocham, żałuję”. Tym razem nie powiedziałam nic. Stałam przed jego grobem i pozwoliłam ciszy mówić za mnie.

Nie wiem, kim był naprawdę. Może tchórzem, może romantykiem, który nie potrafił wybrać. Może grał, a może tylko się gubił. A ja go kochałam — nie połową serca, choć on dawał mi jedynie część siebie, uznając, że to wystarczy.

Zmarłym czasem trzeba przebaczyć, a niekiedy jedynie pozwolić im odejść. Zrozumieć, że nie wszystkie pytania doczekają się odpowiedzi.

Odwróciłam się, gotowa iść dalej. I wtedy ją zobaczyłam. Natalia stała kilka metrów dalej, w ciemnym płaszczu, z rękami w kieszeniach. Spojrzałyśmy na siebie i skinęłyśmy do siebie głowami, ale żadna nie zrobiła kroku w stronę drugiej. Nie potrzebowałyśmy niczego więcej — już wszystko wiedziałyśmy. Teraz tylko obie musiałyśmy się nauczyć kochać na nowo, już bez niego.

Izabela, 31 lat


Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.

Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama