„Kochałam męża, ale marzyłam o tym, żeby zostać bogatą wdową. Gdy moje życzenie się spełniło, szybko go pożałowałam”
„Snując plany dotyczące przyszłości, nie widziałam w nich nas razem. Sama nie wiem, dlaczego tak się działo. Wiele mu zawdzięczałam, niemniej chciałam jeździć po świecie i próbować nowych rzeczy, ale sama. On wolał siedzieć w domu i odpoczywać”.

- listy do redakcji
Zawsze marzyłam o życiu na wysokim poziomie. Ja i mąż na brak pieniędzy nigdy nie narzekaliśmy, ale to nie do końca było to, czego pragnęłam. Często łapałam się na tym, że chciałabym mieć więcej dla siebie, dlatego lepiej byłoby mi bez Andrzeja. Mogłabym podróżować i robić, co chcę bez żadnych ograniczeń.
Wszyscy stawiali nas za wzór
Ja i Andrzej uchodziliśmy w oczach rodziny i znajomych za bardzo udane małżeństwo. Poznaliśmy się na studiach i od razu w sobie zakochaliśmy. Nie powinnam narzekać, bo teoretycznie nie miałam ku temu powodów. Nie musieliśmy liczyć się z każdym groszem.
Oczywiście z nieba nam to nie spadło. Pomimo że czasami bywało trudno, potrafiliśmy się dogadać. Mąż traktował mnie z szacunkiem, był wyrozumiały i potrafił okazywać uczucia. Koleżanki mi zazdrościły. Często powtarzały, że dopisało mi niesamowite szczęście, bo tacy faceci to rzadkość. Żaliły się przy tym na swoich mężów i nieustannie porównywały ich do mojego Andrzeja.
– Boże, on jest taki zaradny i wpatrzony w ciebie jak w święty obrazek – wzdychały. – Tobie to się poszczęściło w życiu.
Mnie jednak czegoś brakowało. Snując plany dotyczące przyszłości, nie widziałam w nich nas razem. Sama nie wiem, dlaczego tak się działo, skoro naprawdę kochałam męża. Wiele mu zawdzięczałam, niemniej ja cały czas chciałam jeździć po świecie i próbować nowych rzeczy. On jednak wolał siedzieć w domu i odpoczywać. Nie podobało mu się, gdy wybierałam się gdzieś sama. Doszłam więc do wniosku, że chyba wolę być wdową korzystającą z uroków życia niż kimś, kto musi non stop dzielić się praktycznie wszystkim z drugą, niezainteresowaną tym osobą.
Rozmawiam z nim ostatni raz
To popołudnie zapamiętam do końca życia. Będzie mi się śnić do grobowej deski. Od pewnego czasu między mną a Andrzejem nie układało się najlepiej – być może dlatego, że nieświadomie oddalałam się od niego. Zatracałam się w myślach o wszystkich wspaniałych rzeczach, jakie mogłyby czekać na mnie, gdym wreszcie była sama. Broń Boże, nie życzyłam mężowi źle – był dobrym człowiekiem i absolutnie na to nie zasługiwał.
Dzisiaj, patrząc na to wszystko już z pewnej perspektywy, wiem, że najrozsądniej było się po prostu rozwieść. Na to nie miałam odwagi. Wiedziałam przecież, ile nerwów i łez kosztowało to moje rozwiedzione koleżanki. Najłatwiej byłoby po prostu zostać samej.
Kończyliśmy właśnie jeść obiad, gdy Andrzej oznajmił, że wyjeżdża służbowo na trzy dni. Przyjęłam to spokojnie i bez zaskoczenia, ponieważ była to nieodłączna część działalności prowadzonej przez męża. Zdarzało się to nie pierwszy raz.
– Przynajmniej trochę ode mnie odpoczniesz – sapnął ciężko mąż.
– O co ci chodzi? – popatrzyłam na niego ze zdziwieniem, chociaż zdołałam wyłapać nutę pretensji.
– Daj spokój, ostatnio zachowujesz się tak, jakbym ci przeszkadzał – rzucił mąż.
– Nie wiem, o czym ty mówisz – wzruszyłam ramionami, spuszczając wzrok.
– Przecież znam cię wystarczająco długo, by widzieć, że coś się dzieje – Andrzej nie odpuszczał.
– Wszystko jest w porządku – skłamałam, bo przecież nie mogłam powiedzieć mu o tym, co siedzi w mojej głowie.
Może i do niczego by nie doszło, gdyby mąż nie zaczął namolnie drążyć tematu. Zirytowałam się i doszło do sprzeczki. Nagle Andrzej stwierdził, że ciśnienie mu skoczyło i musi się przewietrzyć.
– Idę się przejść.
– Jasne, niech ci będzie – starałam się, aby mój głos brzmiał obojętnie.
Nie miałam zielonego pojęcia, że były to ostatnie słowa, jakie skierowałam do męża. Kiedy po dwóch godzinach nie wrócił do domu, zaczęłam się niepokoić. Intuicja podpowiadała, że stało się coś złego. Usiłowałam uciszyć ten głos, ale na próżno. Niestety, wkrótce okazało się, że nie kłamał.
Pojawiła się policja. Powiedzieli, że zdarzył się wypadek. Andrzej znajdował się na przejściu dla pieszych, zgodnie z przepisami, kiedy nagle wjechał w niego samochód. Kierowca auta miał ponad dwa promile alkoholu we krwi. Mój mąż nie miał szans w tym starciu. Zmarł, zanim przyjechała karetka, nie udało się go uratować. Słuchałam tego z niedowierzaniem. Brzmiało to niczym jakiś absurd. Miałam wrażenie, że to zły sen i że kiedy otworzę oczy, cały koszmar zniknie.
Pogrążyłam się w poczuciu winy
To, co się potem wydarzyło, pamiętam jak przez mgłę. Podczas pogrzebu byłam na mocnych lekach uspokajających, bo inaczej nie dałabym rady go przetrwać. Ludzie składali mi kondolencje, było morze łez i kwiatów. Wciąż nie docierało do mnie, że Andrzej nie żyje. Odszedł raz na zawsze i nigdy już nie wróci. Dopiero po kilku dniach uświadomiłam to sobie na dobre.
Nie byłam w stanie pozbyć się przeświadczenia, że to moja wina. Uznałam, że przyciągnęłam tragedię własnymi myślami. Chciałam zostać zamożną wdową i proszę – to się ziściło. Moje przyjaciółki starały się mnie wspomagać najlepiej, jak tylko potrafiły. Jednakże na nic się to zdawało. Byłam doszczętnie załamana i nie miałam ochoty w ogóle wychodzić z domu. Sądziłam, że jak zostanę sama, poczuję ulgę, lecz nic podobnego nie nastąpiło.
Musiało minąć kilka miesięcy od śmierci Andrzeja, abym wypełzła ze swojej skorupy. Niełatwo było układać te puzzle od nowa. Miałam teraz pełną swobodę. Zarówno czasem, jak i pieniędzmi, mogłam dysponować wedle własnego uznania. Kiedyś wydawało mi się, że będę szczęśliwa z tego powodu.
Poleciałam do Paryża, odwiedziłam Barcelonę. Pomimo że uwielbiałam te miasta, pobyt w nich nie sprawił mi radości. Wspomnienia uderzyły ze zdwojoną siłą. Przypomniały się wspaniałe chwile, jakie spędziłam tu z Andrzejem.
Bardzo się pomyliłam
Zrozumiałam wreszcie, że nawet największe bogactwa są pozbawione znaczenia, jeżeli obok nie ma kogoś, z kim można je dzielić. Najzwyczajniej w świecie brakowało mi obecności męża, jego łagodnego uśmiechu oraz czułych dłoni. Potwornie tęskniłam za naszymi rozmowami o wszystkim i o niczym, za zasypianiem w jego ramionach i wspólnymi posiłkami. Byłam po prostu totalną idiotką. Nie doceniałam skarbu, jaki miałam obok siebie. Zamiast tego marzyłam o tandetnych błyskotkach.
„Nie martw się, kochana, wszystko będzie dobrze” – w trudnych momentach wspominałam spokój Andrzeja, który działał na mnie kojąco.
Czułam się tak, jakby był tuż obok i szeptał mi to do ucha. Nie sądzę, żebym była jeszcze zdolna do pokochania innego mężczyzny i stworzenia z nim głębszej relacji. Chyba nic dobrego już mnie nie czeka. Andrzej zajmuje najważniejsze miejsce w moim sercu i to się nie zmieni. Żałowałam, że nie zdecydowaliśmy się na dzieci. Teraz pozostała mi jedynie rozdzierająca pustka, której nie potrafiłam niczym zapełnić. Nic nie poszło tak, jak mi się wydawało.
Bogna, 52 lata
Czytaj także:
„Po latach samotności zakochałem się w młodszej kobiecie. Dzieci kpią, że to kaprys, a ja chcę kochać i być kochanym”
„Patrzyłam, jak kwitną tulipany, a mój mąż więdnie. Czułam, że ukrywa jakiś sekret i miałam rację”