Reklama

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz Norbert zapytał mnie, jak się czuję. Ani kiedy ostatni raz spojrzał na mnie inaczej niż przez ekran telefonu. Nasze mieszkanie było czyste, uporządkowane, ale pełne ciszy. Nie tej kojącej – tylko gęstej, jak przed burzą, w której wszystko trzeszczy od napięcia.

Z kuchni do salonu przemykałam z cichym stukotem kubka w dłoni, a Norbert leżał jak zwykle na kanapie. Tylko pilot w dłoni przypominał, że jeszcze żyje. Nie spojrzał. Ostatnio rzadko patrzy w ogóle. A kiedy już coś mówi, to zwykle: „Zaraz”, „Może potem” albo „Nie teraz, Milena”.

Kiedyś byliśmy parą, która śmiała się z byle czego, która planowała podróże, remonty, nawet dzieci. A teraz? Teraz dzieliliśmy przestrzeń, rachunki i lodówkę. Nie emocje. Czasem łapałam się na tym, że mówię do siebie, gdy on jest w drugim pokoju. Przecież on i tak nie odpowie.

Najgorsze było to, że nawet nie było awantur. Nie było się o co kłócić, bo nie działo się nic. Żadnych zdrad, scen, dramatów. Tylko ta obojętność, która rozchodziła się po nas jak zimno w starym domu – powoli, bezszelestnie, ale skutecznie.

Codzienność wyglądała tak samo: Norbert wracał z pracy, rzucał torbę, siadał. Ja próbowałam zagadywać, rozmawiać, opowiadać o projektach, zleceniach, klientach, ale widziałam, jak moje słowa rozbijają się o ścianę. Jakbym mówiła do człowieka zanurzonego pod wodą. I nie wiem, co bardziej mnie bolało: jego milczenie czy to, że przestałam się temu dziwić. Bałam się myśli o rozstaniu. Ale jeszcze bardziej bałam się, że już do końca życia będę obok człowieka, który patrzy tylko przez ekran i nie widzi mnie wcale.

Miałam dość mówienia do ściany

– Norbert, mógłbyś dzisiaj chociaż wyrzucić śmieci? – zapytałam z kuchni, trzymając w dłoni mokrą szmatkę. Nie odpowiedział.

Cisza. Tylko dźwięk otwieranej puszki coli i odgłos zmienianych programów w telewizji.

Słyszałeś mnie? – weszłam do salonu. – To nie jest jakaś wielka sprawa, ale ja też pracuję. I nie mam trzech rąk.

Spojrzał w moją stronę z opóźnieniem, jakby się budził z jakiegoś snu. Albo zignorował, ale nie chciał, żebym to zauważyła.

Mhm… później. Teraz mecz leci – rzucił.

– Mecz leci codziennie, Norbert. A śmieci stoją przy drzwiach od wczoraj – mój głos był jeszcze spokojny, ale czułam, jak mi się ręce trzęsą.

– Milena, proszę cię, nie teraz – znowu to. Nie teraz. Nigdy teraz.

Podeszłam do niego, zabrałam pilota z jego dłoni i usiadłam obok. Wziął głęboki oddech, jakby szykował się do nurkowania.

Możemy porozmawiać jak dorośli? – zapytałam. – Czy my w ogóle jeszcze jesteśmy razem? Czy ty jeszcze coś czujesz?

Milczał.

– Bo jeśli nie, to może byś wreszcie wziął odpowiedzialność za cokolwiek. Albo mnie zostawił.

Przesunął się lekko, jakby chciał wstać. Ale nie wstał. Wzrok wbity w dywan.

To wyjedź. Sama. Na weekend. Odpoczniesz ode mnie – powiedział w końcu. Bez emocji. Jakby rzucał mi klucze do auta, a nie zrzucał bombę.

Patrzyłam na niego zaskoczona, ale nie zraniona. Nie było już siły na ranienie. W głowie miałam tylko jedno: kiedyś to by mnie zaskoczyło. Teraz tylko zabolało, jakby ktoś przycisnął stary siniak.

Teściowa radziła mi to samo

Bożena otworzyła drzwi w fartuchu. Pachniało rosołem i płynem do naczyń.

– O, Milenka! Wchodź, dziecko, bo zimno. Herbaty? – zapytała, nawet nie pytając, czy mam czas.

Usiadłam przy kuchennym stole. Ręce wsparłam na filiżance z kogutem. Taki sam był u mojej babci. Chciałam się rozkleić, ale coś mnie trzymało w pionie.

Coś się stało? – zapytała teściowa z tym swoim tonem, który brzmiał troskliwie, ale pod spodem miał zawsze nutę „przecież ci mówiłam”.

– Nie. To znaczy… tak. Tylko nie wiem, czy chcę o tym mówić – przyznałam.

– Milenko, przecież jestem jak matka. Mów.

– Bo Norbert… od dawna już ze mną nie rozmawia. Nie żyje ze mną. Tylko obok. Powiedziałam mu, że nie wytrzymam. A on… powiedział, żebym wyjechała sama na weekend.

Bożena spojrzała na mnie zaskoczona. Pierwszy raz nie widziałam w jej oczach tej cichej obrony Norberta.

No to jedź gdzieś sama – powiedziała cicho. – Niech się nauczy ogarniać.

Zamarłam. Nie wiedziałam, czy to była prowokacja, czy szczerość. Czy może kara? Czekanie na „ale”? Ale nic nie przyszło.

Wróciłam do domu i zaraz potem zadzwoniłam do Tamary. Opowiedziałam jej wszystko.

– No to jedź – rzuciła od razu. – Albo zmusisz go do myślenia, albo przynajmniej sama odpoczniesz w ciszy. Lepsza niż ta obok niego, co nie?

Zarezerwowałam mały domek pod lasem. Taki dla jednej osoby. Bez internetu, bez rozrywek. „Wyjeżdżam”– napisałam Norbertowi w nocy. Nie odpisał.

Oboje szukaliśmy samotności

Wróciłam w niedzielę wieczorem. Wiało. Klucze zadrżały mi w dłoni, zanim trafiły do zamka. Otworzyłam drzwi i… Zatrzymałam się w progu. Salon pachniał cytrusami. Podłoga błyszczała. Nie było sterty ubrań na fotelu, kubków przy kanapie, krzywo zwiniętego koca. Nawet zasłony były równiutko zasunięte. Jakby ktoś zrobił sesję zdjęciową do katalogu. Ale Norberta nie było.

Na stole stał talerz. Pusty. Obok niego – krótka karteczka. „Musiałem pobyć sam. Odezwę się”. Tyle. Ani gdzie, ani kiedy, ani po co.

W pierwszym odruchu złapałam za telefon. Tamara odebrała po pierwszym sygnale.

– Co jeśli postanowił odejść? – wyszeptałam.

– A co jeśli dopiero teraz poczuł, że może? – zapytała spokojnie.

Zamarłam.

Poszłam do sypialni. Jego strona łóżka była pusta. Pościel pościelona. Nie wyglądała, jakby ktoś tam spał. W łazience zniknęła jego szczoteczka, maszynka, dezodorant. Była przestrzeń. I cisza. Usiadłam na krawędzi łóżka, ściskając telefon. Patrzyłam na zasłonę poruszającą się lekko od przeciągu i próbowałam zrozumieć, czy to koniec.

Z kuchni dobiegał tykający zegar. Każde tyknięcie brzmiało jak przypomnienie: jesteś tu sama. Nie jak kara. Raczej jak informacja. Wtedy pierwszy raz pomyślałam: Zawsze myślałam, że odejście to drzwi trzaśnięte z hukiem. A to chyba raczej ciche wyjście tylnymi schodami.

Wrócił, ale nie do mnie

Wrócił w środę. Po cichu. Klucz w zamku, skrzypnięcie drzwi, odgłos zdejmowanych butów. Stałam w kuchni, parzyłam herbatę. Nie odwróciłam się od razu. Bałam się, że zobaczę coś obcego w jego oczach. Albo, co gorsza, nie zobaczę nic.

Cześć – powiedział tylko, wkładając ręce do kieszeni.

– Cześć – odpowiedziałam. – Chcesz herbaty?

– Może później – mruknął. – Muszę się na chwilę położyć.

Ale nie poszedł do sypialni. Usiadł na fotelu. W milczeniu. Patrzył gdzieś poza mnie. Stałam z kubkiem w dłoniach, czekając. Napięcie w moim ciele narastało jak przed zerwaniem taśmy z rany.

– Norbert – zaczęłam cicho. – Powiesz mi, co się dzieje?

Spojrzał na mnie, ale jego oczy były... puste. Spokojne aż do bólu.

Zrozumiałem coś ważnego – powiedział.

Wstrzymałam oddech. Serce zabiło szybciej, jakby próbowało mnie uprzedzić przed ciosem.

Powiesz mi co?

Norbert przełknął ślinę, opuścił wzrok. Milczał.

Nie dzisiaj – powiedział w końcu.

Nie próbowałam go ciągnąć za język. Tego wieczoru już się nie odezwał. Wyszedł na spacer, wrócił późno. Spał na kanapie.

Dwa dni później dostałam maila od prawnika. Bez żadnych emocji. Po prostu: „Norbert W. złożył pozew o rozwód. W załączeniu…”. Usiadłam przy stole, kartka zadrżała mi w dłoni. Ręką złapałam blat, żeby się nie osunąć. To nie był szok. To było coś innego. Jakby ktoś w końcu wyciął z ciebie coś złego, o czym wiedziałaś, ale bałaś się go nazwać.

Beze mnie było mu lepiej

Zebrałam się w sobie dopiero po trzech dniach. Nie było już złości. Była cisza, suchość w ustach i jeden cel: zrozumieć.

Norbert po pracy wrócił do domu i siedział na balkonie z kubkiem kawy. Dzień był chłodny, jakby listopad chciał powiedzieć „nie licz na nic ciepłego”.

– Musimy wreszcie porozmawiać – powiedziałam, stając w drzwiach balkonowych.

Nie spojrzał na mnie.

– Norbert, proszę.

Westchnął i skinął głową, żebym usiadła naprzeciwko.

Czy ktoś cię zranił? – zapytałam. – Czy uciekasz ode mnie… czy do kogoś?

W końcu spojrzał mi w oczy.

– Nie. Nikogo nie ma. Nie zdradziłem cię, Milena. Po prostu… wyjechałaś, a ja zobaczyłem, jak wygląda życie bez tego wszystkiego. I poczułem się… lżej.

Zamrugałam.

– Bez czego wszystkiego?

Bez wiecznego napięcia. Bez twojego rozczarowania. Bez mojego poczucia winy, że cię zawodzę. Bez tego, że muszę udawać, że mam siłę, kiedy nie mam.

Zamilkł. Nie płakałam. Nie miałam w sobie łez. Słuchałam, jak mówi o nas jak o meblu, który nie pasuje do wystroju. Zbyt duży. Za ciężki. Przestarzały.

– Więc to była ulga? – zapytałam.

– Tak.

Wtedy to do mnie dotarło. Ja zaczęłam żałobę dużo wcześniej. Po naszym śmiechu, po dotyku, po nadziei. Ale nie wiedziałam, że to pogrzeb. Teraz już tak.

Po chwili ciszy weszłam z powrotem do mieszkania. Zaczęłam zmywać naczynia, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby można było wciąż coś domywać, chociaż wszystko już dawno spłynęło do kanału.

Wreszcie też to poczułam

Obudziłam się rano. Sama. Ale tym razem cisza nie bolała. W sypialni było chłodno, światło sączyło się przez żaluzje. Wstałam, powoli. Zaparzyłam kawę, usiadłam przy stole i spojrzałam na krzesło naprzeciwko. Puste. I po raz pierwszy nie pomyślałam, że czegoś brakuje. Pomyślałam: jest przestrzeń.

Norbert się wyprowadził. Zabrał kilka pudeł i swoje buty. Nie pożegnał się. Nie musiał. Wszystko już zostało powiedziane – nawet to, czego nigdy nie umieliśmy nazwać. Nie dzwoniłam do nikogo. Tamara wysłała tylko wiadomość: „Żyjesz?”. Odpisałam: „Jeszcze tak. I nawet oddycham”.

Wysypałam zawartość szuflady: stare zdjęcia, bilety z podróży, jego notatki z kursu, który nigdy nie skończył. Przez chwilę patrzyłam na to wszystko. Potem wzięłam głęboki oddech i spakowałam je do kartonu. Nie do wyrzucenia. Ale już nie do życia.

Nie wiem jeszcze, czy sprzedam mieszkanie, czy zostanę. Czy wyjadę, czy tylko przemaluję ściany. Ale wiem jedno: nic nie wróci. Bo tak naprawdę to wszystko, co było między nami, już dawno odeszło. Teraz tylko dostało nazwę. „Koniec”. To boli, ale w tej ciszy można w końcu usłyszeć siebie.

Milena, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama