Reklama

Odkąd wyszłam za mąż, byłam skazana na samotne życie w wielkim, pustym domu. Jarek, mój świeżo upieczony mąż, dostał go od swoich rodziców. Zaplecze materialne mieliśmy zresztą z góry zapewnione, bo oni byli dziani, a on rok wcześniej złapał naprawdę niezłą posadę w dużej firmie z branży komputerowej. Ja natomiast nie robiłam niczego konkretnego – trochę malowałam, trochę dziergałam na szydełku, czasem więc sprzedałam komuś to i owo, głównie w gronie znajomych.

Choć wydawało mi się, że prowadzenie domu to będzie dla mnie spełnienie marzeń, te długie godziny w samotności wcale nie były przyjemne. Jarek wychodził koło ósmej, a wracam przed siedemnastą. Ja przez ten czas miałam się zajmować wszystkim na miejscu, ale strasznie drażniło mnie to, że nie mam się do kogo odezwać.

– Gdybym ja miała takie problemy… – westchnęła moja mama, gdy kiedyś wspomniałam jej o tym, co mnie martwi.

Starałam się więc robić dobrą minę do złej gry i sprawić, by chociaż te chwile, które spędzimy z Jarkiem razem po jego powrocie, były cudowne, a może nawet niezapomniane. Wyszukiwałam więc najprzeróżniejszych przepisów, by chociaż nasze wspólne kolacje nie zdawały się monotonne i by żadne z nas nie wpadło w rutynę. Tyle że na mojego męża to jakby nie działało. Po pracy wiecznie był zmęczony. Prawie na mnie nie patrzył, tylko od razu rzucał się na jedzenie – czegokolwiek przed nim nie postawiłam – a potem albo zalegał na sofie przed telewizorem, albo od razu szedł do łóżka.

Liczyłam, że Jarek zwróci na mnie uwagę

Brakowało mi go. Tęskniłam za nim przez cały dzień, by ostatecznie po pracy też mi niczego nie wynagradzał, a właściwie przynosił same rozczarowania. Nawet nie bywał rozmowny, a kiedy naciskałam, denerwował się, że nie ma na to wszystko siły, a ja go męczę.

Postanowiłam więc spróbować podziałać jakoś na jego męską wyobraźnię. Przed jego przyjściem szykowałam się jak na wystawny obiad lub na najcudowniejsze wyjście do restauracji. Wybierałam coraz to inne sukienki, którymi starałam się podkreślać swoje kształty, by trochę na niego podziałać. Sięgałam po różne kolory: seksowną czerwień, zmysłową czerń, delikatny błękit czy soczystą zieleń. Nic jednak nie działało. Im bardziej się starałam, tym mniej Jarek w ogóle zwracał na mnie uwagę.

– To może tym razem spędzilibyśmy miło wieczór? – zaproponowałam nieśmiało, gdy olał moją obcisłą, cekinową sukienkę, mieniącą się różnymi kolorami tęczy.

– Marylka, proszę cię, daj spokój – jęknął, trochę przestraszony, a trochę zniecierpliwiony. – Jestem skonany. Daj mi się wyspać. Jutro muszę lecieć do pracy.

Musiałam zmienić strategię

Moja najlepsza przyjaciółka, Kaja, zauważyła, że stałam się jakby trochę przygaszona. Nic mnie nie bawiło, nie opowiadałam już z takim zaangażowaniem o wszystkim, co mi się przytrafiało. W końcu zapytała mnie, w czym rzecz.

– Marylka, ale ty nie możesz być uzależniona od niego – stwierdziła. – Masz swoje życie, możesz robić swoje, kiedy jego nie ma. Co z tego, że nie pracujesz? A może… może właśnie powinnaś coś zacząć? No wiesz, może rozwinąć rękodzieło albo pomyśleć o robieniu obrazów na zamówienie?

Z początku wydawało mi się to trochę dziwne, a nawet śmieszne, jednak im dłużej nad tym myślałam, tym więcej wątpliwości mnie nachodziło. Bo może rzeczywiście mogłam jakoś wykorzystywać swoje zdolności? Może moje kilka godzin w samotności każdego dnia nie musiało wcale być takie frustrujące?

Polubiłam swoje dni

Najpierw rzeczywiście było trochę trudno. Postawiłam na rękodzieło i sprawdziłam, czy w ogóle są na to jacyś chętni. Ku mojemu zdumieniu – byli. Nigdy nie uważałam, żebym była w tym moim dzierganiu jakaś świetna, ale wizyta u tak powoli rozwijałam w sobie tę pewność, że coś jednak potrafię. Nie dziergałam co prawda codziennie, ale siłą rzeczy robiłam ich coraz więcej, bo i dostawałam coraz więcej pojedynczych zleceń.

Resztę czasu, który dotychczas spędzałam na bezproduktywnej samotności albo wykonywaniu w kółko tych samych obowiązków domowych, także postanowiłam jakoś wykorzystywać. Zaczęłam spotykać się z koleżankami, które dotąd zaniedbywałam – niekiedy wychodziłyśmy razem do lokalnej cukierni czy kawiarni, a w pozostałe dni spotykałyśmy się u mnie, bo i tak przecież siedziałam sama.

Kiedy znajome nie miały akurat czasu, by wpaść albo po prostu się spotkać, czytałam książki, oglądałam filmy, a także jeździłam do kina – seanse w samotności wcale nie były przykre, a ja mogłam się w pełni wczuć w to, co widziałam. Poza tym zapisałam się na lekcje portugalskiego. Zawsze chciałam się uczyć tego języka, ale jakoś nie było okazji we wcześniejszych latach. Podobał mi się jego rytm i melodyjność. A czy miał mi się na coś przydać? Pewnie nie. Ale gwarantował poczucie rozwoju.

Coraz rzadziej czekałam na męża

Nie myślałam o nim. Po prostu spędzałam czas z innymi ludźmi i świetnie się bawiłam. Doceniałam też te momenty, w których siedziałam sama. Moje profile w social mediach, te związane z rękodziełem, rozwijały się coraz prężniej, co też przynosiło mi dodatkową radość. Jarek oczywiście nie miał o nich pojęcia. Kiedy z początku opowiadałam mu o swoim zajęciu, w ogóle nie podchwycił tematu. Najwyraźniej nie interesowało go nic poza jego bardzo ważną i w pełni zajmującą pracą.

Z czasem moje dni stały się naprawdę świetną przygodą. Cieszyłam się, że mogę robić to wszystko i się rozwijać. Któregoś popołudnia, po szczególnie intensywnym poranku i przedpołudniu z rękodziełem, bo zamówienia wciąż się mnożyły – aż zastanawiałam się, czy nie założyć działalności – wybrałam się z dziewczynami do cukierni. Piłyśmy kawę, śmiałyśmy się i wymieniałyśmy się nawzajem ostatnimi doświadczeniami.

– Patrzcie, to już się wieczór zbliża – roześmiała się Marta. – A dopiero co z domu wychodziłam po pracy!

Spojrzałam niechętnie na telefon. Lada moment z pracy miał wrócić Jarek. Cieszyłam się, że tym razem zdecydowałyśmy się wyjść na kawę do pobliskiej cukierni. Nie chciałam, żeby dziewczyny go widziały. Znów narobiłby mi wstydu. Sama natomiast coraz intensywniej zastanawiałam się nad tym, czy nie mogłabym przypadkiem trochę tego swojego wyjścia wydłużyć. Nie mieściło mi się w głowie, że kiedyś mogłam z niecierpliwością czekać na jego powrót.

Mój mąż od pewnego czasu był skupiony na pracy jeszcze bardziej niż wcześniej. Czasem miałam wrażenie, że zupełnie traci kontakt z rzeczywistością, a już na pewno ze mną. Bałam się, że koleżanki mogłyby zauważyć, jak bardzo nie potrafimy się ze sobą porozumieć. Że on powiedziałby coś głupiego, czego one nie skomentowałyby z grzeczności, ale potem miałyby o czym gadać. Lubiłam je, ale przecież doskonale wiedziałam, co znaczą plotki.

Cieszę się, gdy go nie ma

Od tego spotkania w cukierni minęło już trochę czasu. Mój biznes się rozwija, coraz lepiej mówię po portugalsku, a nasze małżeństwo istnieje właściwie tylko na papierze. Od czasu do czasu, w weekendy, Jarek proponuje, byśmy wyszli gdzieś razem, a ja się zgadzam, więc on uznaje, że wszystko jest ok. Nie przyznaję się jednak, że bardzo cieszę się za każdym razem, gdy zostaje dłużej w pracy, a ja mogę wtedy poświęcać się swoim zajęciom.

Nie ruszają mnie nawet opowieści dziewczyn o romantycznych wypadach z ich mężami czy partnerami. Zresztą, one wszystkie zazdroszczą mi pieniędzy i pięknego domu. Ja natomiast nie narzekam – przyzwyczaiłam się do swojego wygodnego życia, a co za tym idzie, nie zamieniłabym go na żadne inne. Nasz ślub był idealnym posunięciem – cieszę się, że nic mnie od niego nie odwiodło, bo w życiu nie zaczęłabym swojej przygody z rękodziełem.

Maryla, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama