„Kiedy wyrzucili mnie z pracy, liczyłem na wsparcie. Zamiast tego dostałem zimny prysznic od żony”
„Codziennie wieczorem siadała przy stole z kalkulatorem, paragonami i zeszytem. Ja siedziałem obok, jak na egzaminie, i odpowiadałem na pytania: po co był ten chleb za siedem pięćdziesiąt, skoro można kupić za pięć? Dlaczego kupiłem szampon, skoro jeszcze coś było w łazience?”.

- Redakcja
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że utrata pracy zmieni nie tylko moje życie zawodowe, ale też małżeństwo, pewnie bym się zaśmiał. Przez lata byłem głównym żywicielem rodziny, a moja żona miała komfort skupienia się na domu i naszej córce. Żyliśmy spokojnie, bez większych problemów. Wszystko się jednak odmieniło, gdy przyniosłem do domu wypowiedzenie. Najpierw była cisza, potem chłód, a w końcu nowe reguły. Z czasem z partnerki stała się kimś w rodzaju nadzorcy. Teraz muszę tłumaczyć się z każdej złotówki i zbierać paragony jak dzieciak. I nie wiem, jak długo to jeszcze wytrzymam.
Zaczęło się od drobnych rzeczy
Nigdy nie zapomnę jej spojrzenia, kiedy powiedziałem, że straciłem pracę. Stała w kuchni, mieszając coś w garnku. Zamarła na chwilę, a potem tylko skinęła głową i wróciła do gotowania. Myślałem, że porozmawiamy wieczorem, że zapyta, jak się czuję, co planuję. Ale nie zapytała. Po prostu położyła się spać, nie mówiąc ani słowa.
Następnego dnia zszedłem na śniadanie. Siedziała już przy stole, przeglądając coś w telefonie. Nalewałem sobie kawy, czekając, aż powie cokolwiek.
— Musimy zacząć oszczędzać — rzuciła beznamiętnie, nie podnosząc wzroku.
— Jasne — odpowiedziałem cicho, zaskoczony jej tonem.
Zaczęło się od drobnych rzeczy. Zamiast ulubionej kawy pojawiła się ta najtańsza z dyskontu. Zniknęły moje ulubione płatki. W lodówce było mniej wszystkiego. Nie protestowałem. Rozumiałem, że musimy uważać. Ale kiedy pewnego wieczoru podała mi małe plastikowe pudełko i powiedziała:
— Tu wkładaj paragony. Wszystkie. Od dziś chcę wiedzieć, na co wydajesz.
Zrobiło mi się niedobrze. Czułem się, jakbym znów był dzieckiem, które musi rozliczać się z kieszonkowego. Nie miałem jednak siły się sprzeczać. Kiwnąłem tylko głową i poszedłem do pokoju córki, udając, że coś muszę naprawić.
Wtedy jeszcze miałem nadzieję, że to tylko przejściowe. Że to szok, stres, że wkrótce wrócimy do siebie. Nie wiedziałem, że to dopiero początek.
Niby nic złego nie powiedziała
Zmieniła się. Nie krzyczała, nie robiła scen. Po prostu wprowadziła nowe zasady i oczekiwała, że się do nich dostosuję. Codziennie wieczorem siadała przy stole z kalkulatorem, paragonami i zeszytem. Ja siedziałem obok, jak na egzaminie, i odpowiadałem na pytania: po co był ten chleb za siedem pięćdziesiąt, skoro można kupić za pięć? Dlaczego kupiłem szampon, skoro „jeszcze coś było w łazience”?
— To nie jest czas na wygody — powiedziała, kiedy raz przyniosłem sobie piwo.
— To tylko jedno, do meczu. — Spróbowałem się uśmiechnąć.
— Jedno piwo to dwie bułki dla naszej córki — rzuciła zimno. — Nie rozumiesz?
Nie odpowiedziałem. Gdybym coś powiedział, pewnie wybuchłbym niepotrzebnie, a córka była w pokoju obok. Wstydziłem się. Te rozmowy nie były równe. Czułem się, jakby ktoś nagle odebrał mi prawo głosu tylko dlatego, że chwilowo nie przynoszę pieniędzy do domu.
Pewnego dnia wróciłem wcześniej. Usłyszałem, jak przez telefon mówi do koleżanki:
— Jak się nie wezmę za niego, to wszystko przepuści. Teraz ja trzymam budżet i nie zamierzam odpuścić.
Stałem w przedpokoju z zakupami w rękach. Odstawiłem je cicho, żeby nie wiedziała, że słyszałem. Niby nic złego nie powiedziała. Niby to mogła być troska, ale czułem się, jakby ktoś zmienił zamki w drzwiach naszego domu, a mnie porzucił na wycieraczce.
Raz odważyłem się coś powiedzieć
Zacząłem unikać zakupów. Wolałem nie być tym, który przynosi złe paragony. Wolałem, żeby to ona chodziła do sklepu, wybierała, płaciła. Czułem, że każdy mój wybór jest nie taki. Nawet kiedy kupiłem tańszy papier toaletowy, usłyszałem:
— Widzisz, gdybyś od początku tak myślał, mielibyśmy więcej pieniędzy.
Zaciskałem zęby i milczałem. Nie chciałem się kłócić, ale wewnętrznie kipiałem. Nigdy nie żyliśmy rozrzutnie. Zawsze starałem się dbać o dom. A teraz miałem wrażenie, że w jej oczach jestem nieodpowiedzialnym chłopcem, który musi być pilnowany.
Coraz częściej siadałem wieczorami sam na balkonie. Udawałem, że przeglądam oferty pracy, ale tak naprawdę gapiłem się w ciemność. Wysyłałem CV, owszem, ale z każdym dniem miałem wrażenie, że moja pewność siebie znika. Nawet kiedy dostałem zaproszenie na rozmowę, nie powiedziałem jej. Nie chciałem, żeby znów skomentowała to jako „kolejne złudzenia”.
Raz odważyłem się coś powiedzieć.
— Myślisz, że naprawdę muszę rozliczać się z każdego grosza? — burknąłem. — Przecież wiesz, że nie jestem lekkomyślny.
Popatrzyła na mnie chłodno i spokojnie.
— Gdybyś nie był, nie byłbyś teraz w tej sytuacji — Musimy mieć kontrolę.
I wtedy zrozumiałem, że dla niej nie jestem już partnerem. Jestem ryzykiem. Kosztem. Kimś, kogo trzeba kontrolować, żeby nie zniszczył jej planu na stabilne życie.
Zacisnąłem dłonie w pięści
Był czwartek, kiedy pojawił się jej brat. Bez zapowiedzi, z torbą na ramieniu i uśmiechem od ucha do ucha.
— Na parę dni — rzucił beztrosko, zdejmując buty. — Mam szkolenie w mieście, to pomyślałem, że się zatrzymam u was.
Spojrzałem na żonę, ale ona tylko skinęła głową.
— Oczywiście, zostań. Przyda się męska ręka, skoro jedna jest chwilowo „na urlopie” — rzuciła z lekkim uśmiechem, ale mnie te słowa ugodziły jak cios.
Przez trzy dni czułem się jak intruz we własnym domu. On zajmował łazienkę, kuchnię, rozpychał się w salonie. A ja? Ja sprzątałem po nim kubki i słuchałem, jak opowiada o swoich sukcesach zawodowych, jakby celowo przypominał mi, że ja już nie mam o czym mówić.
W sobotę wieczorem usiedli przy winie. Śmiali się, wspominali dzieciństwo. Siedziałem obok, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi. Czułem się przezroczysty. W końcu podniosłem się i poszedłem do sypialni. Zostawiłem drzwi uchylone. Słyszałem, jak mówi do niej:
— Dobrze, że jesteś twarda. Jakbyś go teraz rozpuściła, to już po was.
— Wiem — odparła. — On musi się ogarnąć. Nie mam zamiaru być jego opiekunką.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie dlatego, że się bałem. Tylko dlatego, że nagle poczułem, że wszystko, co zbudowaliśmy przez lata, właśnie się sypało. A ja nie wiedziałem, jak to zatrzymać.
Zacząłem pakować ubrania
Niedzielny poranek był cichy. Brat wyjechał, dom znów należał do nas. Myślałem, że może wykorzystamy ten spokój, żeby w końcu porozmawiać. Że może znajdziemy jakiś most między tym, co było, a tym, co zostało. Ale ona nawet nie spojrzała w moją stronę.
Zrobiłem śniadanie. Postawiłem na stole dwa talerze, zaparzyłem herbatę. Usiadła naprzeciwko z telefonem w dłoni.
— Co to? — zapytała, patrząc na jajka i kromki chleba.
— Śniadanie. Pomyślałem, że może...
— I ile to kosztowało? — przerwała mi.
Zaniemówiłem.
— Naprawdę? — spytałem cicho.
— Tak, naprawdę. Bo skoro nie masz pracy, to przynajmniej powinieneś pilnować budżetu — odparła.
Popatrzyłem na nią długo. Już bez bólu.
— Wiesz co? — rzuciłem. — Ja ci tego nie zrobiłem, naprawdę. Straciłem pracę, nie godność.
— Przestań się nad sobą użalać — burknęła. — Ja tu trzymam wszystko w ryzach, bo ty się nie ogarniasz. Ktoś musi być dorosły.
Wstałem. Bez słowa poszedłem do szafy, wyjąłem starą torbę podróżną i zacząłem pakować ubrania. Usłyszałem jej kroki.
— Co robisz? — odezwała się.
— Idę gdzieś, gdzie nie muszę zbierać paragonów, żeby mieć prawo do śniadania.
Nie zatrzymała mnie. Nie padło żadne „zostań”. Wyszła do kuchni. A ja, z torbą w ręku, zamknąłem za sobą drzwi.
Spojrzałem na pudełko z paragonami
Mieszkanie u kolegi z pracy — tego samego, który podsunął mi ogłoszenie o nowej firmie, nie było łatwe, ale pozwoliło mi złapać oddech. Znalezienie pracy zajęło mi trzy tygodnie. Nie była to żadna rewelacja, ale wystarczało, żeby poczuć się znowu potrzebnym. Każdego dnia, kiedy wracałem zmęczony, myślałem o niej. O tym, czy się odezwie. Czy zapyta, gdzie jestem. Ale mijały dni i nic.
Pewnego wieczoru po pracy wróciłem do starego mieszkania po kilka rzeczy. Była w domu. Siedziała przy stole, dokładnie w tym samym miejscu, z tym samym pudełkiem na paragony.
— Myślałam, że się odezwiesz — powiedziała.
— Ja myślałem to samo o tobie — odpowiedziałem, nie wchodząc do kuchni.
— Nadal nie rozumiesz, że ja chciałam dobrze? — rzuciła.
— Może. Ale sposób, w jaki to zrobiłaś, był jak kubeł lodowatej wody.
Spojrzała na mnie. Chyba pierwszy raz od miesięcy widziałem w jej oczach nie chłód, ale zmęczenie.
— Nie umiałam inaczej — przyznała. — Bałam się.
— Ja też — odpowiedziałem. — Ale strach to nie powód, żeby kogoś upokarzać.
Zabrałem swoje rzeczy i wychodząc, spojrzałem na pudełko z paragonami. Leżało otwarte, pełne małych papierków. Symbol mojej porażki albo może... naszej wspólnej klęski.
Nie wiem, co będzie dalej. Może kiedyś do siebie wrócimy. A może nie. Ale wiem jedno – więcej nie pozwolę, żeby ktoś mnie traktował jak problem.
Sebastian, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dla mojego męża liczyły się tylko wypłaty i stan konta. Gdy przestałam przynosić zysk, pozbył się mnie jak śmiecia”
- „Nie mogłam patrzeć jak syn zostawia rodzinę dla innej kobiety. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce i nim potrząsnąć”
- „Mama błagała Boga, żebym nie brał ślubu cywilnego. Gdy chciała nawracać moją narzeczoną, coś we mnie pękło”

