Reklama

Nie jestem złym człowiekiem. Tak przynajmniej lubię o sobie myśleć. Nigdy nikogo świadomie nie skrzywdziłem, nie zdradziłem ani nie obiecywałem więcej, niż byłem w stanie dać. Problem w tym, że nigdy nie potrafiłem przejść obojętnie obok pięknej kobiety. Nawet jeśli byłem już z kimś związany, wciąż odczuwałem potrzebę flirtu, spojrzenia, rozmowy. Coś jak głód, który musiałem zaspokoić. Kiedyś wydawało mi się to nieszkodliwe, dopóki nie zobaczyłem, jak wielu ludzi wokół mnie przez to cierpi. Mimo to nie potrafię się zatrzymać. I nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam.

Skinąłem głową

Tego dnia jechałem do pracy tramwajem, jak zwykle zatopiony w telefonie. Wsiadła na przystanku przy Hali Mirowskiej. Miała rude włosy spięte w niechlujny kok, a na ramieniu przewieszoną płócienną torbę z napisem „Kocham kawę i ciszę”. Zamiast spojrzeć na telefon, spojrzałem na nią. I przepadłem. Ustąpiłem jej miejsca, choć nikt mnie o to nie prosił. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i powiedziała:

— Dzięki. Dzisiaj już trzeci facet udaje, że mnie nie widzi.

— To może dlatego, że wyglądasz, jakbyś sama sobie świetnie radziła — odpowiedziałem, zanim zdążyłem się zastanowić, czy to w ogóle ma sens.

Zaśmiała się. Zabrzmiało to prawdziwie, nie jak uprzejma reakcja. Zaczęliśmy rozmawiać. Miała na imię Renata. Studiowała grafikę i dorywczo pracowała w księgarni. Miała piegowaty nos i bardzo mądre oczy. Gdy wysiadała, zapytała:

— Jedziesz tędy codziennie?

Skinąłem głową, czując jak głupio się uśmiecham.

— To może się jeszcze spotkamy — rzuciła i zniknęła za drzwiami.

Przez kolejne dni jeździłem tym samym tramwajem o tej samej godzinie, z nadzieją, że znowu ją zobaczę. Nie wsiadała. Miałem dziewczynę, Justynę, z którą planowaliśmy wspólne wakacje. Ale ja nie mogłem przestać myśleć o Renacie. Nawet nie wiedziałem, dlaczego tak mnie poruszyła. Chyba właśnie to było najgorsze — że nie potrzebowałem powodu.

Pozwalałem im się rozwijać

Spotykałem się z Justyną od ponad roku. Dobrze nam było razem. Była opanowana, ciepła, lojalna. Gotowała rosół jak moja mama i zawsze pamiętała, żebym nie wychodził z domu bez szalika, kiedy robiło się chłodno. Przez długi czas myślałem, że to wystarczy, że właśnie tego potrzebuję — stabilności, przewidywalności, kogoś, kto będzie ze mną niezależnie od wszystkiego.

A potem pojawiła się Renata i jeszcze inne kobiety. W pracy była Joanna z działu marketingu, która zawsze siadała obok mnie na zebraniach i szeptała mi swoje uwagi do ucha, chociaż wcale nie musiała. Na siłowni trenowała Ewa, blondynka z kolczykiem w nosie, która prosiła mnie o pomoc przy rozciąganiu. Na uczelni, gdzie prowadziłem zajęcia dla studentów zaocznych, jedna z uczestniczek, Milena, miała zwyczaj zostawać, by porozmawiać. Oczywiście tylko o materiale z wykładu.

Nie szukałem żadnej z tych sytuacji. Po prostu... pozwalałem im się rozwijać. Czasem flirtowałem, czasem tylko patrzyłem. Zdarzyło mi się pójść na kawę, raz czy dwa. Nigdy nie przekraczałem granicy, którą sam sobie wyznaczyłem — nie całowałem, nie dotykałem. Tyle że Justyna o tym nie wiedziała. Dla niej byłem oddanym partnerem, z którym można planować przyszłość.
Ja z kolei nie wiedziałem, czy w ogóle chcę jakąkolwiek przyszłość z jedną kobietą. Czy to w ogóle jest możliwe: kochać kogoś i jednocześnie nieustannie oglądać się za innymi?

Zatkało mnie

Justyna nie była naiwna. Znała mnie na tyle dobrze, by wiedzieć, kiedy coś jest nie tak. Zaczęła zadawać pytania, których wcześniej nie było. Czy kogoś poznałem, czy jestem zmęczony naszym związkiem, czy może potrzebuję więcej przestrzeni.

— Nie, skąd ci to przyszło do głowy? — odpowiadałem, robiąc niewinną minę.

Nie kłamałem, przynajmniej nie wprost. Mówiłem tylko tyle, ile trzeba, żeby ją uspokoić. Zamiast rozmawiać szczerze, wolałem udawać, że wszystko gra. Przecież nie zrobiłem niczego złego. Nikogo nie zdradziłem. Po prostu... byłem ciekawy świata. I kobiet. Pamiętam szczególnie jedno popołudnie. Siedzieliśmy z Justyną w kawiarni, a ona patrzyła na mnie jakoś inaczej. Nie z czułością, ale jakby próbowała mnie rozgryźć.

— Czemu zawsze tak się rozglądasz? — zapytała nagle.

— Jak to? — udawałem zdziwienie.

— Gdy tylko przechodzi jakaś kobieta, twoje oczy podążają za nią. Nie raz, nie dwa. Ciągle. Myślisz, że tego nie widzę?

Zatkało mnie. Nie miałem gotowej odpowiedzi. Po chwili tylko wzruszyłem ramionami i zmieniłem temat. Powiedziałem, że przesadza, że wyolbrzymia. A ona milczała. Wiedziała. Czuła, że jestem gdzieś obok, ale nigdy całkiem przy niej. Ignorowałem te sygnały, bojąc się, że jeśli zacznę mówić prawdę, wszystko się rozpadnie. A jeszcze nie byłem gotowy, żeby zostać sam.

Wyszła z mieszkania

Wcale nie planowałem oświadczyn. To był impuls, podszyty strachem, że stracę Justynę, jeśli niczego nie zrobię. Kiedy klęknąłem z pierścionkiem, jej oczy się zaszkliły. Wtedy uwierzyłem, że to może się udać. Może właśnie tego potrzebuję: zadeklarować się, przywiązać, przestać się rozglądać. Zamknąć oczy na wszystko inne.

Rodzina była zachwycona. Jej mama natychmiast ruszyła z przygotowaniami. Moi rodzice odetchnęli z ulgą. Wszyscy mówili, że „wreszcie się ustatkuję”. Sam siebie próbowałem do tego przekonać. Im bliżej było daty ślubu, tym częściej miałem ochotę uciec. Znów łapałem się na tym, że w restauracji nie rozmawiam z Justyną, tylko przyglądam się kelnerce. W pracy flirtowałem z nową recepcjonistką. Gdy Justyna mówiła o kwiatach, ja zastanawiałem się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nigdy się nie zaręczył.

Na tydzień przed ślubem obudziłem się w środku nocy. Leżała obok mnie, spokojna, ufna. Patrzyłem na sufit i miałem wrażenie, że się duszę. Zrozumiałem, że nie jestem gotowy. Że nigdy nie byłem. Następnego dnia, drżącym głosem powiedziałem:

— Justyna... Nie mogę tego zrobić. Przepraszam.

Nie odezwała się. Po prostu wstała i wyszła z mieszkania. Wzięła tylko torebkę. Zostawiła wszystko inne: nasze zdjęcia, wspólne plany, moje winy. Potem zadzwoniła jej mama, potem moi rodzice, a potem nastała cisza. A ja zostałem sam, z pierścionkiem w kieszeni i uczuciem ulgi zmieszanym ze wstydem.

Nie czułem się wolny

Po tym wszystkim przez jakiś czas unikałem ludzi. W pracy wziąłem kilka dni wolnego, telefon wyłączyłem. Znajomi pisali, pytali, próbowali zrozumieć. Nikt nie rozumiał. Nawet ja sam nie do końca. Wracałem do tamtych rozmów z Justyną, analizowałem jej spojrzenia, jej pytania. Zastanawiałem się, czy gdybym był bardziej uczciwy, wobec niej i wobec siebie, moglibyśmy być razem naprawdę. Tak, jak ona tego chciała. Tylko że ja nigdy nie wiedziałem, czego chcę.

Nie chodziło o to, że Justyna była niewystarczająca. Ona była cudowna: ciepła, dobra, pełna wyrozumiałości. Problem tkwił we mnie. Kiedy byłem z nią, tęskniłem za wolnością. Kiedy byłem sam, tęskniłem za jej obecnością. Żadna decyzja nie dawała mi spokoju. Miałem znajomego, Adama, który ożenił się wcześnie. Miał dwójkę dzieci, kredyt, psa i złość w oczach, kiedy patrzył na mnie i mówił:

— Ty to masz dobrze. Robisz, co chcesz. Mnie już nic nie spotka. Wszystko, co miałem przeżyć, już się wydarzyło.

A ja wcale nie czułem się wolny. Chodziłem po mieście i gubiłem się we własnych myślach. Zaczepiałem kobiety wzrokiem, rozmawiałem z nieznajomymi tylko po to, by poczuć dreszcz. Potem wracałem do pustego mieszkania i siedziałem w ciszy. Żadne oczy nie patrzyły na mnie z miłością. Żaden głos nie pytał, czy wszystko w porządku. Rozsądek mówił: „Uspokój się. Znajdź kogoś, ułóż sobie życie”. Serce podpowiadało: „Jeszcze nie teraz”. I nie wiedziałem, kogo powinienem posłuchać.

Nie wiem, czego chcę

Minęło kilka miesięcy. Ślub był tylko wspomnieniem — takim, którego nikt nie przywołuje na rodzinnych spotkaniach. Justyna zniknęła z mojego życia całkowicie. Nie odpisywała na wiadomości, nie odbierała telefonu. Pewnie słusznie. Ja też nie miałbym odwagi spojrzeć na siebie, będąc na jej miejscu. Czasem siedzę na ławce w parku i obserwuję ludzi. Pary z dziećmi, kobiety z zakupami, mężczyzn z teczkami, jak ja kiedyś. I wtedy przychodzi myśl: może nie jestem stworzony do bycia z kimś. Może moje życie ma polegać na ciągłym szukaniu, tęsknocie, ucieczce. Boję się, że gdybym znów związał się z kimś na poważnie, zrobiłbym dokładnie to samo. Powtórzyłbym każdy błąd, każde milczenie, każdą ucieczkę.

Z drugiej strony... bywają dni, kiedy budzę się rano i czuję, że czegoś mi brakuje. Tych rozmów o niczym, wspólnych kolacji, planowania soboty. Te momenty są krótkie, ale bardzo intensywne. Wtedy mam ochotę zadzwonić do Justyny, powiedzieć, że się zmieniłem. Ale zaraz potem wiem, że to byłoby kłamstwo. Bo się nie zmieniłem. Wciąż zatrzymuję wzrok na nieznajomych kobietach. Wciąż nie potrafię wyobrazić sobie siebie w jednym, zamkniętym scenariuszu.

Nie wiem, czego chcę. Może nigdy nie będę wiedział. Może to jest właśnie mój los: patrzeć, podziwiać, tęsknić, ale nie zatrzymać się nigdzie na dłużej. I próbować nie ranić nikogo więcej po drodze.

Krzysztof, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama