Reklama

Dokładnie pamiętam ten dzień, w którym wszystko się zaczęło. Było to trzy lata temu w ciepły wrześniowy poranek. Przeglądałam szafę z zamiarem spakowania się na wyjazd do Los Angeles. Wybieraliśmy się z Piotrkiem do jego brata, który już od jakiegoś czasu zapraszał nas do siebie. Mój mąż wreszcie zgodził się na wyjazd.

Dawno nigdzie nie byliśmy razem, bo mojego męża trudno namówić na jakąkolwiek podróż. Odkąd przeszedł na emeryturę, stał się prawdziwym domatorem. Dlatego też wiadomość o nadchodzącej wycieczce wywołała u mnie ogromną radość. Cieszyłam się jak mała dziewczynka. W myślach planowałam ciekawe wycieczki. Chciałam koniecznie zobaczyć: sławną Aleję Gwiazd, Kodak Theater, gdzie co roku odbywa się ceremonia wręczenia Oskarów. Oprócz tego byłam zainteresowana zwiedzaniem uliczek w Beverly Hills, gdzie znajdują się rezydencje popularnych aktorów. Na koniec koniecznie musiałam zrobić zdjęcie na tle kultowego napisu Hollywood. To wspaniałe snucie planów sprawiło, że uśmiech pojawił się na mojej twarzy.

I wtedy poczułam, jak wszystko wiruje przed moimi oczami. Nagle upadłam i zemdlałam. Nie pamiętam tego momentu dokładnie, ale wiem, że leżałam na podłodze. Na moment straciłam przytomność. A mój zmartwiony i wystraszony mąż podbiegł do mnie. Wtedy oprzytomniałam i zobaczyłam jego twarz.

– Nie denerwuj się skarbie, pogotowie zaraz tu będzie. To kwestia paru minut – z trudem wypowiedział te słowa.

– Ale czemu? Nic mi nie jest. Jest bardzo ciepło i duszno. Mało dzisiaj piłam wody. Do tego jeszcze ten stres przed podróżą. Zadzwoń i odwołaj – chciałam wstać, ale mnie przytrzymał.

– Nigdy w życiu! Zemdlałaś. A to poważna sprawa! – uciął dyskusję.

Kiedy lekarz przyjechał i mnie zbadał, zaproponował, żebym pojechała do szpitala. Mój mąż się zgodził, chociaż ja nie chciałam. Broniłam się, jak mogłam. Tłumaczyłam mu, że muszę się pakować. Ale on nie chciał mnie słuchać. Powtarzał, że na spakowanie walizki będzie jeszcze czas, a najważniejsze jest moje zdrowie. W końcu odpuściłam, widziałam, że z nim nie wygram. No i pojechałam do szpitala. Lekarze w szpitalu wykonali podstawowe badania. Byłam pewna, że po nich wrócę do domu. Niestety, tak się nie stało. Po otrzymaniu wyników badań, okazało się, że mam bardzo wysoki wskaźnik OB i muszę zrobić dodatkowe badania.

A może zrobię te badania jak wrócę? W końcu za dwa dni mamy lot – powiedziałam z nadzieją w głosie.

– Nawet o tym nie myśl! Zostaniesz tutaj tyle, ile będzie trzeba. Zaraz zadzwonię i zmienię termin wylotu.

Tego dnia byłam wściekła na mojego męża, bo uparł się na te cholerne badania, a moje plany na wycieczkę do Hollywood szlag trafił. Jednak teraz jestem mu naprawdę wdzięczna. Gdyby nie jego upór, to najprawdopodobniej już bym nie żyła.

Diagnozę postawiono bardzo szybko, bo byłam modelowym przypadkiem. Lekarz nie miał wątpliwości: to ziarnica złośliwa w późnym stadium, należy natychmiast podjąć leczenie, które potrwa miesiące. Gdy usłyszałam tę wiadomość, to byłam już pewna, że z moich marzeń o wspólnym wyjeździe z Piotrem nic nie wyjdzie. Dokładnie takie myśli wtedy miałam w głowie.

Obleciał mnie strach przed samotnością

– Czy nie dałoby rady rozpocząć leczenia za jakieś sześć tygodni? – popatrzyłam z nadzieją na doktora. – Planowaliśmy z małżonkiem wyjazd i...

– Proszę pani, w tym przypadku liczy się każda chwila. No chyba, że nie zależy pani na własnym życiu – brutalnie przerwał moje słowa.

Kiedy usłyszałam diagnozę, to uświadomiłam sobie, jak ciężki jest mój stan. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem poważnie chora i czeka mnie walka o własne życie. Czy byłam załamana? Rozpaczałam nad swoim losem? Zdecydowanie nie. Nigdy nie należałam do osób, które łatwo się poddają. Zawsze walczyłam do końca i nie poddawałam się. Rozumiałam, że aby pokonać wroga, to nie wolno okazywać swoich słabości.

Od tego momentu jeździłam od szpitala do szpitala, szukając specjalisty, który mi pomoże. Bałam się w zasadzie tylko jednego – że zostanę z tym wszystkim sama. A tego bym nie chciała.

Już na samym początku swojego leczenia poznałam kobiety, które zostały porzucone przez mężów, gdy zdiagnozowano u nich nowotwór. Zniknęli z ich życia, mimo że zapewniali wsparcie w trakcie choroby. Tłumaczenia były te same: sytuacja mnie przerasta, nie potrafię poradzić sobie z cierpieniem i z własnymi uczuciami. Zazwyczaj kończyło się to tak, że szukali pocieszenia u innych pań. Kobiety zmagające się z chorobą bardzo to przeżywały. Czuły się samotne i odrzucone. Niektóre z nich rezygnowały nawet z próby podjęcia leczenia. Bałam się, że spotka mnie to samo. Strach był tak ogromny, że w końcu zdecydowałam się na szczerą rozmowę z Piotrem. Postanowiłam mu opowiedzieć o tym co czuję.

– Słuchaj, jeżeli zamierzasz ode mnie odejść, to zrób to teraz. Nie oczekuję od ciebie tego, żebyś został ze mną do momentu, gdy mój stan zdrowia się pogorszy – powiedziałam prosto z mostu.

– Mam cię zostawić? Niby czemu? Kocham cię! A poza tym przysięgałem ci, że będę z tobą na dobre, ale i na złe – spojrzał na mnie zdumiony.

– To ja zwalniam cię z tej obietnicy! Nie potrzebuję twojego poświęcenia, litości i łaski! Poradzę sobie sama! – odpowiedziałam.

– Nie wątpię, ale stąd nie odejdę. I nawet nie myśl o tym, że mnie wyrzucić ze szpitala – oznajmił, a następnie zbliżył się i przytulił mnie. Ściskał mnie tak mocno, że nie mogłam złapać tchu. Chciał przez to wyrazić swoje uczucia do mnie.

Muszę przyznać, że w tamtej chwili poczułam ulgę. Byłam szczęśliwa, wiedząc, że mam męża przy boku. Nagle oprzytomniałam. Przypomniałam sobie, co mówiły tamte kobiety o swych partnerach. Jak obiecywali im, że będą z nimi przez cały czas trwania choroby. A później znikali. Jedni już po tygodniu, inni po pół roku lub po roku.

Znowu ogarnął mnie strach, że zostanę sama. Próbowałam z nim walczyć, ale tkwił we mnie jeszcze mocniej niż na początku. Bałam się tak bardzo, że poczułam ogromny smutek i zaczęłam płakać. W końcu otarłam łzy z policzków rękawem i obiecałam, że bez względu na wszystko powalczę z tą chorobą. Chociażby po to, żeby udowodnić innym, że nowotwór nie odbierze mi życia. I tak też zrobiłam.

Miała jednak wsparcie Piotra

Nawet wtedy, kiedy zaczęły mi wypadać włosy, czy wymiotowałam po chemioterapii oraz w tych najgorszych chwilach, gdy z bólu nie mogłam wstać z łóżka. Był bardzo troskliwy i opiekuńczy, dbał o mnie, dawał mi do picia zdrowy sok z buraków i z selera, zawoził do szpitala, a później czekał na mnie na korytarzu pod drzwiami gabinetu, gdy odbierałam wyniki badań. Pomagał przy myciu i ubieraniu w momencie, gdy już sama nie dawałam sobie rady z tymi czynnościami.

Sztukę przyrządzania posiłków opanował do perfekcji, pomimo iż wcześniej przed chorobą deklarował, że nie będzie gotował. Znosił moje huśtawki nastrojów, a były one różne: od gniewu po rozpacz i złośliwe komentarze. Bywało różnie. Raz lepiej, raz gorzej. Jednak starałam się dotrzymać obietnicy, którą złożyłam swojemu mężowi.

Choć starał się troszczyć o mnie, to nadal bałam się, że mnie zostawi. Myślałam, że ta jego dobroć i opiekuńczość to tylko pozory. A tak naprawdę zastanawia się nad odejściem. Nie mogłam pojąć, jak może mu się podobać kobieta bez włosów, słaba fizycznie, blada jak ściana. Dlatego ciągle się z nim droczyłam.

Pytałam go co jakiś czas, czy ma już spakowane walizki i czy znalazł sobie nowe mieszkanie. Albo jak wygada jego nowa partnerka? Początkowo zaprzeczał, zapewniał o swoim uczuciu, jednak po czasie przestał reagować na moje docinki. Gdy się pojawiały, to nie reagował lub od razu zmieniał temat. Wiedział, że dalsza dyskusja tylko mnie nakręca. Dlatego zamiast odpowiadać na moje złośliwe uwagi, to opowiadał o swojej pracy i rodzinie. Paplał bez końca, aż w końcu zapomniałam, o czym chciałam z nim porozmawiać. Mój ukochany Piotruś. Był mądrzejszy ode mnie. W końcu dałam sobie spokój z tymi docinkami, bo dotarło do mnie to, że mój mąż ma szczere intencje i nie zamierza ode mnie odejść. Widać, że mnie bardzo kocha.

Zrozumiałam swój błąd

To było pół roku po tym, jak poznałam diagnozę. Trafiłam wtedy na tydzień do szpitala. Na łóżku obok mojego leżała Beata. Była jedną z tych kobiet, którą mąż porzucił przez chorobę. Kiedy dowiedziałam się, jaki spotkał ją los, to od razu podjęłam wątek. Rozpoczęłam burzliwą dyskusję o tym, jacy są mężczyźni, że nie doceniają tego, co mają. Nigdy nie możemy mieć pewności, że z nami zostaną w tych ciężkich chwilach. Gdy tak ciągle sobie narzekałam na mężczyzn, to na jej twarzy pojawiło się wielkie zdziwienie.

– Dlaczego masz taką niewyraźną minę? Coś cię boli? Może powinnam zawołać pielęgniarkę? – spytałam zaniepokojona.

– Nie ma takiej potrzeby. Wyobraź sobie, że mam taką właśnie minę, bo nie mogę już słuchać twojego narzekania – warknęła.

– Ale dlaczego?

– Bo masz przy sobie wspaniałego męża, który zrobiłby dla ciebie wszystko, a ty ciągle na niego nadajesz i zwracasz mu uwagę. Odbiło ci, czy co? Jak tak dalej będziesz robić, to on w końcu od ciebie odejdzie.

– Daj spokój! I tak to zrobi. Jak tylko będzie miał okazję, to ode mnie odejdzie.

– Ślepa jesteś, czy głupia? Czy może już ta choroba odjęła ci rozum? Mąż wspiera cię na każdym kroku, toleruje twoje humorki, a ty wiecznie niezadowolona. Mój partner to nawet ani razu nie zawiózł mnie do szpitala. Nie doceniasz tego co masz, moja droga. Ile ja bym dała, żeby mieć takiego męża, jak twój.

– Naprawdę tak uważasz?

– Oczywiście, że tak. I skończ już z tym narzekaniem, przestań wymyślać czarne scenariusze, tylko ciesz się, że go masz – odparła, odwróciła się do mnie plecami i przykryła kołdrą. Widać było, jaka jest smutna.

Po rozmowie z Beatą nie mogłam zasnąć. Całą noc rozmyślałam, nad tym jak traktuję Piotra. Czy faktycznie jestem taka okrutna? Starałam się przypomnieć swoje zachowanie od momentu, kiedy postawiono mi diagnozę. Z każdą chwilą robiło mi się coraz bardziej wstyd.

Zdałam sobie sprawę z tego, że mój ukochany nigdy nie dał mi powodów do braku zaufania, czy niepewności. A ja zamieniłam jego życie w piekło. Tylko dlatego, że coś sobie ubzdurałam i trwałam w tym cały czas. Piotr, jako cierpliwy i kochający mąż, sprawdził się doskonale. To ja mu nie zaufałam, nie wierzyłam w jego szczere intencje. Dlatego gdy następnego dnia rano przeszedł w odwiedziny to wstałam z łóżka, wzięłam go za rękę i wyprowadziłam na korytarz szpitalny.

– Znowu chcesz zapytać, kiedy mam zamiar się wyprowadzić? A może jesteś ciekawa, czy znalazłem już inną partnerkę? – przewrócił oczami.

– Nie... Chciałabym cię przeprosić... Ostatnio zachowywałam się jak okropnie... Jedyne, co mogę powiedzieć na swoją obronę, to to, że jestem poważnie chora, przez co nie myślę racjonalnie. Przynajmniej tak uważa moja sąsiadka z pokoju, Beata. Ale tej nocy nastąpił przełom i w końcu poczułam się o wiele lepiej... Wybaczysz mi? – wbiłam wzrok w swojego męża. Zastanawiał się przez dłuższy moment.

– Zapomnę o tym, pod jednym warunkiem... Już nigdy więcej nie będziemy o tym mówić. Bardzo cię kocham i wiele jestem w stanie dla ciebie zrobić. Ale tych ciągłych oskarżeń już więcej nie zniosę. To naprawdę zaczyna być ponad moje siły.

– Ani słowa więcej na ten temat, obiecuję. Też cię bardzo kocham i przysięgam, że cię nie zostawię. Chociaż to nie zależy ode mnie.

– Najważniejsze jest to, żeby się nie poddawać. Wtedy jakoś damy radę. Mam przeczucie, że wszystko się dobrze skończy – na jego twarzy pojawił się uśmiech.

Wtedy wziął mnie w ramiona i mocno przytulił. Tak jak wtedy poczułam radość i ulgę. Na szczęście złe myśli już nie powracały.

Walka z chorobą trwała przez kolejne pięć miesięcy. Miewałam lepsze dni lub gorsze, ale dotrzymałam obietnicy. Każdego dnia dziękowałam Bogu, że mam przy sobie wspaniałego męża, który dba o mnie i opiekuje się mną. Kiedy dowiedzieliśmy się, że wygrałam walkę z nowotworem, to razem świętowaliśmy. Po tych ciężkich chwilach nadal nie mogę spać spokojnie.

Zdaje sobie sprawę z tego, że rak może powrócić. Od remisji upłynęły zaledwie dwa lata. A jak się okazuje, dopiero po trzech można odetchnąć z ulgą. Dlatego też systematycznie chodzę na badania i z drżeniem serca czekam na wyniki.

Czekam z niecierpliwością na to, aż dotrwam do trójki. I w reszcie będę mogła być spokojna. Wtedy na pewno moja radość będzie wielka. Obiecaliśmy sobie z Piotrem, że gdy doczekamy tej chwili, to polecimy do Kalifornii, po to, by zrobić sobie zdjęcie pod słynnym napisem Hollywood. A jeśli rak znowu powróci i nie dotrwam do tego momentu, to dalej będę walczyć z całych sił. Mam dla kogo żyć, bo wiem, że mam przy sobie najwspanialszego męża pod słońcem. Nie chciałabym go za młodu zostawić.

Marzena, 56 lat

Czytaj także:
„Tyrałam, opiekując się rodzicami, a mój brat opalał się na Majorce. Kiedy umarli, wyrzucił mnie z ich domu na bruk”
„Synowa traktuje syna jak bankomat. Żal mi go, bo zrezygnował z marzeń, by spełniać jej zachcianki”
„Rodzice nie akceptują tego, że mój mąż jest prawie w ich wieku. Boli ich, że rozbiłam cudze małżeństwo”

Reklama
Reklama
Reklama