Reklama

Nigdy nie byłem typem, który rozrzuca pieniądze na prawo i lewo. Zawsze wiedziałem, ile mam na koncie i czego mogę się spodziewać po wypłacie. Uważałem, że wspólny budżet to coś, co buduje zaufanie w małżeństwie. Tyle że nie przewidziałem jednego – że moja żona potraktuje moją kartę płatniczą jak własną przepustkę do świata impulsywnych zakupów. Gdy tylko ją bierze, mogę się pożegnać z wypłatą. Kupuje rzeczy, których nawet nie potrzebujemy, tylko dlatego, że „były śliczne” albo „w promocji”. A potem ja łapię się za głowę i liczę straty.

Lepiej nie dawać jej karty

– Wrzuciłam ci kartę do portfela, kochanie – rzuciła mimochodem, wychodząc z łazienki, jakby informowała, że umyła zęby.

– Kiedy ją brałaś? – uniosłem brwi, zerkając na moją otwartą kieszeń, gdzie z reguły trzymałem portfel.

– Rano, potrzebowałam zapłacić za parę drobiazgów w Pepco. Nic wielkiego – machnęła ręką.

Przez nic wielkiego rozumiała najczęściej zakupy, które później lądowały w szafkach, szufladach i kartonach, aż w końcu i tak wylatywały na śmietnik. Dla niej wystarczyło, że coś było „urocze”. Dla mnie – że było na minusie.

– Co konkretnie kupiłaś?

– Jakąś ramkę, świece w kolorze marsala i taki organizer na przyprawy. No i słodkie kapcie z uszami króliczka – przesunęła palcem po telefonie. – A! I nowy kubek w serduszka, bo mój w pracy mi pękł.

Znałem ten ton – beztroski, lekki, bez cienia refleksji, że może przesadziła. Zerknąłem na powiadomienie z banku. 274,90 zł.

– Tyle w Pepco? – jęknąłem.

– No co, jeszcze zaszłam do Rossmanna, bo była promocja na krem pod oczy.

– A po co ci kolejny? Masz trzy.

– Ten był z peptydami.

Westchnąłem. Z peptydami, czy bez – wypłata znowu uciekła szybciej niż przyszła.

Różowe kubki i złote świeczniki

Wiedziałem, że mamy problem, kiedy znalazłem na stole sześć nowych kubków. Różowe, z napisem „You go girl” i brokatowym dnem. Ustawione w szeregu, jakby miały gościć na przyjęciu z okazji otwarcia sklepu z tandetą.

– Co to jest? – zapytałem, wskazując na nie palcem.

– Cudowne, prawda? Wpadłam na nie w Biedronce. Tylko 9,99 za sztukę! Musiałam je wziąć, no musiałam – powiedziała rozpromieniona.

– Ale po co nam sześć? Przecież pijemy w kółko z tych samych dwóch.

– No ale jak przyjdą dziewczyny… Albo jak zrobimy domówkę?

Nie pamiętałem, kiedy ostatnio robiliśmy domówkę. Albo kiedy dziewczyny faktycznie pojawiły się u nas na herbatę. Przeszedłem do salonu i znieruchomiałem. Na komodzie stał nowy świecznik – złoty, wysoki, jakby z kościoła – i dwa wazony w kształcie twarzy. Takie nowoczesne, co mają tylko nos i usta, bez oczu. Wyglądały jak po nieudanym zabiegu plastycznym.

– I to też musiałaś mieć?

– Oj przestań, odświeżyłam trochę wnętrze. W końcu ile można patrzeć na stare rzeczy?

– Można. Na przykład do czasu, aż nie zapłacimy raty za pralkę.

Nie odpowiedziała. Wzięła jeden z kubków, nalała sobie herbaty z syropem malinowym i westchnęła z zadowoleniem, jakby nic się nie działo.

Ostatnie grosze na błyskotki

Gdy któregoś dnia zerknąłem do aplikacji bankowej i zobaczyłem saldo: 17,30 zł – zamarłem. Wypłata przyszła niecałe cztery dni wcześniej. Wciągnąłem powietrze przez zęby, jakby od tego miało przybyć na koncie. Nic z tego.

– Kochanie – zawołałem z kuchni – czy ty płaciłaś ostatnio za coś drogiego?

– Hmmm… – przeciągnęła, jakby szukała w głowie, co uznać za „drogie”. – Aaa! Przyszedł mi naszyjnik, pamiętasz? Ten z tym księżycem. Z Instagrama.

– I ile kosztował?

– No... dwieście coś, ale był w promocji!

– Dwieście coś?! Mamy siedemnaście złotych na koncie! Jak mamy przeżyć do końca miesiąca?

– Oj, bez przesady, przecież w lodówce jeszcze coś jest. No i jak trzeba będzie, to mogę coś sprzedać z tych rzeczy, co kupiłam.

Spojrzałem na półkę z bibelotami. Kto normalny kupi używane świeczki w kształcie ananasów? Wyszedłem z mieszkania, nie wytrzymując. Musiałem się przejść. Krążyłem bez celu po osiedlu, próbując zrozumieć, jak to się stało. Wszedłem do Żabki po chleb – spojrzałem na półkę, potem na cenę – i wyszedłem bez słowa. Z chlebem za 9,20 zł zostałoby nam na jeden jogurt. Zadzwoniłem do banku. Chciałem zablokować kartę. Ale po chwili rozłączyłem się. Nie potrafiłem. Przecież to znów skończyłoby się awanturą.

Rachunkom nie było końca

To było w poniedziałek. Przyszedłem z pracy zmęczony jak pies, z jednym marzeniem – położyć się na kanapie i przez chwilę nie myśleć. Gdy tylko otworzyłem drzwi, zobaczyłem na stoliku stertę listów. Wszystkie z logo operatorów, gazowni, banków.

– Co to jest? – zapytałem, podnosząc jeden z nich i od razu czując znajome ukłucie w żołądku.

– Rachunki – odparła spokojnie, siedząc na podłodze i przymierzając nową poduszkę na łóżko. – Tylko się nie denerwuj. Parę rzeczy się przesunęło. Zapłacimy w przyszłym tygodniu, jak będzie twoja premia.

– Jaka premia? – wycedziłem.

– No ta, o której wspominałeś w sierpniu.

– Ta, której nie dostałem, bo firma zacisnęła pasa?!

Zamilkła na moment, ale tylko na moment.

– To może pożyczymy od twojej mamy? Albo sprzedajmy coś z garażu?

Miałem ochotę wybuchnąć, ale zdołałem tylko usiąść i patrzeć w stół. Wiedziałem, że wszystko to moja wina. Przecież sam pozwalałem jej na to szaleństwo. Udawałem, że jakoś to będzie. Teraz rachunki pukały do drzwi, a ja nie miałem czym zapłacić.

– Wiesz co? – powiedziałem, łapiąc oddech. – Od dziś nie używasz już mojej karty. Koniec. Przeleję ci kieszonkowe, jeśli trzeba, ale koniec samowolki.

– Co?! – podniosła głos. – Jak śmiesz mnie traktować jak dziecko?!

Zbliżało się tornado.

Awantura w centrum handlowym

Najgorzej było wtedy, gdy pojechaliśmy razem do galerii handlowej. Chciałem kupić buty robocze. Weszliśmy do sklepu, przymierzyłem dwie pary, wybrałem tańsze. W drodze do kasy minęliśmy witrynę z biżuterią. Zatrzymała się jak zaczarowana.

– O, zobacz! To ten naszyjnik, co mówiłam… Jest przeceniony o 40 procent!

– Przyszliśmy po moje buty – przypomniałem spokojnie.

– No ale przecież nie codziennie trafia się taka okazja! – wyciągnęła telefon. – Mam twoją kartę, zapłacę, potem jakoś to ogarniemy.

– Oddaj kartę – powiedziałem spokojnie, ale z napięciem, które czułem w żołądku.

– Żartujesz, prawda?

– Nie.

– Czyli teraz będziesz mi wydzielał pieniądze jak ojciec córce?

– Nie jak ojciec, tylko jak mąż, który nie chce znów dostać SMS-a z banku, że zostało 3,12 zł.

Wokół zaczęły zbierać się spojrzenia. Kasjerka odwróciła wzrok, a ekspedientka z biżuterii zamarła z kartą rabatową w dłoni.

– To upokarzające – syknęła, oddając mi kartę. – Przy ludziach.

– Gorsze jest nie mieć czym zapłacić za prąd – rzuciłem i ruszyłem do wyjścia.

W samochodzie milczeliśmy. Przez resztę dnia też. Wieczorem schowała się w sypialni, a ja spałem na kanapie. Wiedziałem, że dotarliśmy do ściany. I że nie chodzi tylko o pieniądze.

Dziura w budżecie

Minęły trzy tygodnie. Od tamtej kłótni w galerii nasze rozmowy ograniczyły się do „co na obiad” i „gdzie są moje skarpetki”. Nie było ani przeprosin, ani prób naprawy. Ona była obrażona, ja – zrezygnowany. Oddała kartę, ale nadal patrzyła na mnie jak na wroga. Wydatki co prawda zmalały, ale napięcie między nami wisiało w powietrzu jak gruby, ciemny koc.

Któregoś wieczoru usiedliśmy na kanapie. Z daleka, każde na swoim końcu.

– Nie rozumiem cię – powiedziała w końcu. – Przecież to tylko pieniądze. Ja kupowałam tylko ładne rzeczy do domu. Chciałam, żeby było przytulnie, kolorowo. Żebyś wracał z pracy i czuł się dobrze.

– A czułem się jak bankomat. Bez środków na koncie i bez znaczenia w domu – odpowiedziałem cicho.

Patrzyła na mnie, a w oczach miała już nie złość, ale… smutek. Może po raz pierwszy zrozumiała, że chodzi o coś więcej niż zakupy. O zaufanie, odpowiedzialność. O nas. Nie wiem, czy się jeszcze naprawimy. Może będzie terapia, może się oddalimy jeszcze bardziej. Ale wiem jedno – moja karta jest już bezpieczna. A ja po raz pierwszy od dawna nie boję się sprawdzić salda.

Krzysztof, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama