„Gdy mąż mnie zdradził, nawet się nie przejęłam. Szkoda tracić nerwów na kogoś, kogo tak łatwo można zastąpić”
„Nie podniosłam głosu, nie zaczęłam też rzucać talerzami. Choć w środku aż się gotowałam z gniewu, na zewnątrz byłam jak lodowa góra. Coś się we mnie złamało, choć nie dałam tego po sobie poznać. Zawsze myślałam, że jeśli Marek mnie zdradzi, to będzie koniec. Ale prawda jest taka, że to już dawno się skończyło, tylko nie chciałam tego widzieć”.

- Redakcja
Z pozoru miałam wszystko: dom, który wyglądał jak z luksusowego magazynu wnętrzarskiego, męża w garniturze, co zawsze pachniał wodą po goleniu i sukcesem, a także silne poczucie stabilizacji. Szkoda tylko, że przy tym wszystkim ja sama czułam się pusta. Cały czas byłam wyzuta z wszelkich emocji, nijaka, jakbym... odgrywała rolę w jakimś filmie, którego przesłania nie rozumiałam.
Każdy dzień wyglądał tak samo: kawa, śniadanie, pranie, spacer z psem. Potem praca – zdalna, spokojna, taka do pogodzenia z prowadzeniem domu. Marek często wracał późno. Mówił, że firma go pochłania. Nie zadawałam pytań. Po tylu latach już się tego nie robi. Nauczyłam się czekać, nie zawracając mu głowy bez potrzeby. W końcu to on głównie nas utrzymywał. Czasem jednak siadałam na łóżku i myślałam: czy tak już będzie zawsze? Bo niby było dobrze, ale... jakby coś nam cały czas umykało. Coraz częściej odnosiłam wrażenie, że gdzieś po drodze zgubiłam dziewczynę, którą kiedyś byłam. Taką, która chciała więcej niż tylko ładnie wyglądać u boku męża.
Pewnego popołudnia moja kumpela, Iwona, wzięła mnie za rękę i powiedziała szeptem, bez litości:
— Anka, no proszę cię. Co to za życie?
Uśmiechnęłam się krzywo i zmieniłam temat. Ale to zdanie wracało do mnie jak wyrzut. I długo nie dawało mi spokoju.
Byłam jak lodowa góra
Wszystko zaczęło się od głupiego paragonu, który Marek nieopatrznie zostawił w kieszeni marynarki. Hotel w Sopocie. Dwa noclegi, kolacja z winem, parking podziemny. Tyle że Marek był wtedy na wyjeździe służbowym w Poznaniu.
Siedziałam przy pralce, w rękach trzymałam ten rachunek, a w głowie miałam tylko głuchy szum. Z początku nic do mnie nie docierało. Może to tylko jakaś pomyłka? Może to paragon kolegi? Ale nie. Przecież rezerwacja była na jego dane. Pokój z małżeńskim łożem, romantyczna kolacja... Wszystko czarno na białym.
Wieczorem czekałam tylko, aż wróci. Usiadłam przy stole z paragonem przed sobą. Bez słowa podałam mu go, patrząc prosto w oczy. Nie miał jak uciec.
— To z nią jesteś, kiedy mówisz, że siedzisz do późna w pracy? — rzuciłam z przekąsem.
Przygryzł wargę, a potem rzucił tytułem usprawiedliwienia:
— To nie tak, jak myślisz. To… To tylko raz. I nic nie znaczyło.
— A moje życie coś dla ciebie znaczy? — zapytałam nad wyraz spokojnie.
Nie podniosłam głosu, nie zaczęłam też rzucać talerzami. Choć w środku aż się gotowałam z gniewu, na zewnątrz byłam jak lodowa góra. Coś się we mnie złamało, choć nie dałam tego po sobie poznać. Zawsze myślałam, że jeśli Marek mnie zdradzi, to będzie koniec. Ale prawda jest taka, że to między nami już dawno się skończyło, tylko nie chciałam tego widzieć.
Następnego dnia Marek zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Jakby można było to wymazać z mojej pamięci obiadem w drogiej restauracji i kwiatami. A ja? Umyłam podłogę, wstawiłam pranie, a potem zaczęłam się pakować.
Poczułam się jak idiotka
— Wiedziałaś? — zapytałam Iwonę kolejnego dnia przy jej domowym cieście, zbyt cicho jak na to, co się we mnie działo.
Popatrzyła na mnie i przełknęła ślinę. Wtedy zrozumiałam.
— Domyślałam się od dawna — przyznała w końcu. — Ale… bałam się, że się obrazisz, jak to zasugeruję.
— Bo bym się obraziła – odparłam z goryczą. — A teraz czuję się okropnie, bo tylko ja nic nie widziałam.
— Ty nie chciałaś widzieć, Anka — stwierdziła, patrząc mi głęboko w oczy. — Ty to cały czas wypierałaś!
Siedziałyśmy na jej balkonie z herbatą w szklankach. Uśmiechała się do mnie pokrzepiająco znad swojej, bo sama już przeszła przez swoje piekło. Ja natomiast byłam dopiero na początku drogi.
Następnego dnia pojechałam do mamy. Potrzebowałam kogoś, kto mi powie, że mam rację, że Marek to świnia i muszę go zostawić. Ale mama tylko na mnie popatrzyła i pokiwała głową.
— Nie warto od razu odchodzić — powiedziała. — Najpierw trzeba pomyśleć. Pojedź gdzieś. Daj mu czas. Sobie też.
— A o czym mam ja mam myśleć? — zapytałam ze ściśniętym gardłem. — O tym, ile jeszcze upokorzeń zniosę?
— Córciu, mężczyźni tacy są — westchnęła. — Zawsze coś będą kombinować. Tylko głupia baba zostawia dom przez jedną noc w hotelu.
Zamknęłam oczy. Poczułam się jak idiotka. Jakby coś było ze mną nie tak, bo nie chcę już być tą „rozsądną żoną”.
— Masz prawo być szczęśliwa. Masz prawo odejść — powiedziała Iwona, gdy do niej wróciłam.
I pierwszy raz to poczułam, że mam szansę coś zmienić. Że wreszcie coś w życiu poukłada się po mojej myśli.
Usiadł obok i o nic nie pytał
Zabrałam tylko walizkę i książkę, którą od miesięcy udawałam, że czytam. Marek bez słowa patrzył, jak wychodzę. Jakby już wiedział, że nie powiem mu ani „do widzenia”, ani „wrócę”. Najwyraźniej wcale mu to nie przeszkadzało.
Wprowadziłam się do Iwony. W jej mieszkaniu tętniło życiem: radio grało jazz, ekspres buczał, pies szczekał na kuriera. A jednak to tam pierwszy raz od dawna poczułam… spokój. Nie ten związany ze stanem zwieszenia, w którym trwałam w moim domu. To dawało przestrzeń, możliwość zaczerpnięcia oddechu. W pierwszych dniach wszystko wydawało mi się obce. Nie płakałam ani nie krzyczałam, jednak potrafiłam godzinami wpatrywać się w okno.
Pewnego wieczoru przyszedł Piotr, brat Marka. Zostawił klucze Iwonie, bo miał pilną robotę w pobliżu. Zdziwił się, widząc mnie.
— Hej — powiedział tylko.
— Cześć — rzuciłam.
Usiadł obok i o nic nie pytał. Włączył czajnik, a potem podał mi herbatę, jakby robił to od lat. Chwilę jeszcze pomilczał, spojrzał mi w oczy i powiedział:
— Nie przyszedłem cię pocieszać. Ale... nigdy ze mną nie rozmawiałaś. Chcę cię wreszcie usłyszeć.
Zakręciło mi się w głowie. Byłam mocno oszołomiona, ale w końcu wyszeptałam:
— Nikt nigdy nie powiedział mi czegoś takiego. Zawsze miałam być cicha, bo tak... było lepiej.
Zerknął na mnie i kiwnął głową, jakby rozumiał więcej, niż chciałam zdradzić.
Wieczorem, siedząc na kanapie, wypowiedziałam słowa, które pomogły mi się wyzwolić:
— Nie wrócę do niego.
I w tej chwili wiedziałam, że coś właśnie się skończyło — i to na dobre. Z kolei coś innego dopiero zaczynało.
Wybrałam to, co chciałam
Zaczęłam od małych rzeczy. Przestałam ustawiać budzik na 6:30. Robiłam śniadanie tylko dla siebie: z awokado, którego Marek nie znosił. Znowu słuchałam muzyki, ale nie tej „do pracy”, tylko takiej, która wstrząsa człowiekiem od środka i budzi emocje.
Iwona mówiła, że wyglądam inaczej. Jakbym zyskała naturalną lekkość. Sama czułam się, jakbym uczyła się na nowo chodzić – potykając się o własne myśli, ale już na własnych nogach. Zaczęłam pisać — tak po prostu. Tym sposobem słowa, które latami tkwiły pod skórą, wylewały się na ekran. I okazało się, że ludzie chcą je czytać. Że może to, co mnie bolało, pomoże komuś innemu. Albo przynajmniej poruszy odpowiednią strunę.
Niespodziewanie zadzwonił Marek. Po raz pierwszy od tygodni.
— Zróbmy reset — zaproponował. — Możemy zacząć od nowa.
Zamknęłam oczy. Jego głos już nie robił na mnie takiego wrażenia.
— Tak, reset to świetny pomysł — odpowiedziałam — tyle że bez ciebie.
Nie wiem, czy go to obeszło, bo od razu się rozłączył. Nie spróbował zawalczyć ani błagać o moją uwagę.
Tego dnia długo patrzyłam w lustro. Widziałam w nim kobietę, której nie znałam. Trochę potarganą, trochę przygniecioną życiem, ale w końcu prawdziwą. Późnym wieczorem zadzwonił Piotr. Zaproponował spacer. Nie wiedziałam, czy to coś znaczy, ale z nim poszłam. Pierwszy raz wybrałam to, co chciałam, a nie to, co wypadało wybrać.
Chciałam prawdy
Szliśmy przez park, mokry po deszczu. Liście lepiły się do butów, a powietrze pachniało jesienią i czymś jeszcze: czymś cichym, co rośnie między ludźmi, zanim zaczną się do siebie zbliżać.
Piotr nic nie mówił. Ja zresztą też nie. Ale było nam w tym dobrze — jakby każde z nas miało swoją przestrzeń. Usiedliśmy na ławce pod wielką lipą. Było chłodno, więc piliśmy herbatę cynamonową prosto z termosu.
— Nie boisz się? — zapytał po dłuższej chwili.
— Boję — odpowiedziałam szczerze. — Ale bardziej boję się znowu oszukiwać samą siebie.
Nie zapytał, co to znaczy. Przytaknął z taką miną, jakby doskonale wiedział, o czym mówię. Nie padły żadne wielkie słowa. Nie usłyszałam niczego w stylu „będę przy tobie”. A jednak kiedy wracaliśmy, szedł obok, tak blisko, że nasze ramiona lekko się o siebie ocierały. Pozwoliłam na to. I bardzo mi to odpowiadało.
Zatrzymaliśmy się pod domem Iwony. Spojrzałam Piotrowi w oczy. Nie dostrzegłam w nich niczego sztucznego, co bardzo mnie cieszyło. W końcu chciałam prawdy.
— Nie wiem, co będzie dalej — przyznałam od razu. — Ale wiem, czego już nie chcę.
Uśmiechnął się lekko i nic nie powiedział. To było najlepsze, co mógł wtedy zrobić.
Anna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Mój syn ma 27 lat i dalej jest na moim garnuszku. Wstydzę się za niego, ale przecież nie mogę go wyrzucić z domu”
- „Bartek robił wszystko, żebym była szczęśliwa. Płacił rachunki, spełniał zachcianki, a ja nadal nic nie czułam”
- „Mąż uważał, że jestem rozrzutna, bo zapłaciłam 15 zł za chleb. Ja uznałam, że przepłacam za bycie w tym związku”

