„Kiedy dziadek umarł, próbowałam dotrzeć do babci. Może nie udało mi się przebić muru, ale chyba wreszcie ją zrozumiałam”
„Kiedy kilka miesięcy temu dziadek odszedł, wiedziałam, że będę musiała ją odwiedzić. Nie z chęci, tylko... raczej z przyzwoitości. Mama ma z nią od lat kontakt tylko przez telefon — krótkie rozmowy, w których dominuje ton obowiązku. No to padło na mnie”.

- Redakcja
Od pewnego czasu, jak to się ładnie mówi, jestem „zajęta sobą”. Praca, wynajmowane mieszkanie w mieście, weekendowe wyjazdy z przyjaciółmi pochłaniają każdą chwilę. Wydawałoby się, że to, takie normalne życie. Tylko że czasem, kiedy wracam wieczorem do pustego mieszkania, dopada mnie dziwne uczucie. Jakby ktoś kiedyś wyciął ze mnie kawałek, a ja nawet nie wiem, gdzie on się podział. Może został tam, w dzieciństwie, w babcinym domu pachnącym kapustą i starym mydłem?
Babcia Halina była zimna jak lód. Nie pamiętam, żeby mnie kiedykolwiek przytuliła. Nawet kiedy przewróciłam się na podwórku i rozbiłam kolano, powiedziała tylko:
— Nie becz. Sama jesteś sobie winna.
Mając wtedy sześć lat, płakałam cicho, bo wiedziałam, że przy niej łzy to wstyd.
Święta u niej wyglądały jak przymusowy spektakl rodzinny. Wszyscy siedzieliśmy przy stole. Mama próbowała rozładować napięcie rozmową o pogodzie, a babcia złośliwie komentowała każde słowo.
— Zimno dzisiaj, prawda, mamo? — zagadywała mama.
— Jakbyś się porządnie ubrała, to by ci nie było zimno — odpowiadała babcia, nie odrywając wzroku od talerza.
— Napijesz się herbaty, mamo? — próbowała dzielnie dalej.
— Jak już nalałaś, to wypiję. — Babcia wzdychała ciężko. — Ale czemu taka słaba?
Dziadek Stefan był wtedy moim cichym bohaterem. Nigdy się nie odzywał, tylko mrugał do mnie porozumiewawczo, jakby chciał powiedzieć: „Nie przejmuj się, mała, taka już jest”. Po jego śmierci w tamtym domu zrobiło się jeszcze ciszej i jeszcze zimniej.
Kiedy kilka miesięcy temu dziadek odszedł, wiedziałam, że będę musiała ją odwiedzić. Nie z chęci, tylko... raczej z przyzwoitości. Mama ma z nią od lat kontakt tylko przez telefon — krótkie rozmowy, w których dominuje ton obowiązku. No to padło na mnie.
„Jesteś młoda, masz samochód, pojedź do niej raz na jakiś czas” — poprosiła mama.
Chciała, no to pojechałam. Zawsze, kiedy wchodziłam do tego domu, czułam się, jakbym przenosiła się w przeszłość, której nie chcę pamiętać. Wszystko było tam takie samo: wyblakła tapeta, zapach wilgoci i cisza, w której odbijają się dawne słowa.
— Usiądź — rzuciła babcia, kiedy ostatnio ją odwiedziłam. — Herbata w kuchni. Sama sobie nalej, bo mnie kręgosłup boli.
— Dobrze, babciu — odpowiedziałam jak grzeczna uczennica.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie, popijając tę słabą herbatę, której smak pamiętam od dzieciństwa. I tak siedziałyśmy: ja z poczucia obowiązku, ona z przyzwyczajenia. Nie wiem, czy to naprawdę jakiś rodzaj miłości, czy raczej takie ciche porozumienie.
Nie potrafiłam jej nienawidzić
Pierwszy raz po pogrzebie dziadka jechałam do babci z ciężkim sercem. Droga, którą znałam od dziecka, wydawała się dłuższa niż zwykle. Każdy zakręt przypominał mi o nim. O tym, jak zawsze czekał przed bramą z rękami w kieszeniach i machał, gdy tylko zobaczył mój samochód. Tym razem brama była zamknięta.
Kiedy weszłam na podwórze, poczułam dziwną pustkę. Ten dom, dawniej pełen jego cichej obecności, teraz był jakby inny, cięższy, ciemniejszy. W korytarzu unosił się zapach starego drewna i kurzu. Zegar wciąż tykał na ścianie, jakby nic się nie stało, jakby czas tu się nie zatrzymał.
— O, jednak przyjechałaś — usłyszałam jej głos z kuchni. Nie brzmiała jakby była zaskoczona, raczej jak ktoś, kto przyjął nieuniknione.
— Chciałam zobaczyć, jak się trzymasz — odpowiedziałam, zdejmując płaszcz.
— Trzymam się, jak widać — mruknęła. — W końcu mam spokój.
To zdanie uderzyło mnie bardziej, niż chciałam po sobie pokazać. Babcia nigdy nie mówiła o dziadku źle, ale też nigdy z czułością. Zawsze mieli między sobą tę lodowatą poprawność. A jednak „w końcu mam spokój” zabrzmiało niemal jak obelga.
Usiadłyśmy przy stole. Był tam ten sam obrus, ten sam stary dzbanek, co zawsze. Przez chwilę słyszałam tylko grzechotanie łyżeczki.
— Nie musisz tu przyjeżdżać z litości — rzuciła nagle, nie patrząc na mnie.
— Nie przyjeżdżam z litości, tylko... z obowiązku — odpowiedziałam zbyt szczerze.
Babcia uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Przez moment myślałam, że zaraz mnie wyrzuci, jednak tylko wzruszyła ramionami.
— Obowiązek też coś znaczy — mruknęła. — Tylko teraz już mało kto o tym pamięta.
Patrzyłam na nią i zastanawiałam się, czy zawsze była taka twarda, czy to życie ją tak ukształtowało. W tym domu wszystko wyglądało jak dawniej, ale nic nie było takie samo. Brak dziadka czuło się w każdym kącie, w każdej ciszy między nami.
W środku czułam mieszankę złości i współczucia. Nie potrafiłam jej nienawidzić, choć przez całe dzieciństwo marzyłam o innej babci — takiej, która piecze ciasto i przytula. Zamiast tego dostałam kobietę, która mówiła, że słabość to choroba.
Zastanawiałam się wtedy, czy starość coś w człowieku zmienia, czy po prostu rozkłada go na czynniki pierwsze, pokazując to, co było w nim od zawsze. Patrzyłam na nią, jak siedzi w tym pustym domu, i myślałam, że może to właśnie kara za to, jak żyła: samotność, której nikt już nie chce przerywać.
— Wypij herbatę póki ciepła — powiedziała w końcu.
— Dziękuję.
Milczałyśmy jeszcze długo. A ja wiedziałam, że ta cisza jest początkiem czegoś, czego nie rozumiem, ale co powinnam przeżyć.
Zaskoczyła mnie
Podczas kolejnej wizyty coś było inaczej. Babcia siedziała w tym samym miejscu co zawsze, ale patrzyła gdzieś przez okno, jakby czekała na kogoś, kogo dawno już nie ma. Na stole parowała herbata, a w pokoju panowała cisza tak gęsta, że słychać było skrzypienie krzesła, gdy usiadłam.
— Nie musiałaś się fatygować — powiedziała po chwili bez przekonania.
— Miałam wolne popołudnie — stwierdziłam. — Pomyślałam, że wpadnę.
— Lepiej byś sobie odpoczęła — westchnęła. — Ze mną nie ma o czym rozmawiać.
Zawsze miała ten sam ton: taki, który od razu ustawiał granicę. Ale tym razem wkradło się w niego też coś innego. Może zmęczenie, może cień jakiejś rezygnacji. Nagle odstawiła filiżankę i powiedziała:
— Miałam inne życie, niż myślisz.
Podniosłam wzrok. Zaskoczyła mnie. Babcia Halina nigdy nie mówiła o sobie, jakby jej własna przeszłość nie miała znaczenia.
— Jakie inne życie? — zapytałam cicho.
Popatrzyła na mnie ponuro.
— Takie, którego nie chciałabyś znać.
— A może właśnie chcę — wypaliłam, zanim zdążyłam pomyśleć.
Spojrzała na mnie z nieufnością, jakby próbowała ocenić, czy naprawdę mam na to siłę. Potem tylko wzruszyła ramionami i sięgnęła po herbatę.
— Za późno, żeby cokolwiek opowiadać — zawyrokowała.
Chciałam naciskać, ale wiedziałam, że gdy spróbuję, natychmiast się zamknie. Więc tylko skinęłam głową, jakbym zrozumiała. Ale w środku zaczęła mnie dręczyć ciekawość. Co mogła mieć na myśli? Jakie inne życie mogła prowadzić kobieta, którą znałam tylko jako zimną, kontrolującą, zawsze powściągliwą?
Zaczęłam przyglądać się jej inaczej. Każdy drobiazg nabierał znaczenia: to, jak długo wpatrywała się w stary portret na ścianie, jak nerwowo poprawiała włosy, gdy wspominała młodość, jak zamierała, gdy w radiu leciała jakaś dawna piosenka.
Przy którejś wizycie przyniosłam ciasto z pobliskiej cukierni. Zaskoczyło mnie, że się uśmiechnęła.
— Pamiętasz, że nie lubię słodkiego? — zapytała z udawaną surowością.
— Pamiętam — przyznałam. — Ale może się coś zmieniło.
— Nic się nie zmienia — stwierdziła z przekonaniem. — Tylko człowiek zaczyna o tym mówić, jak już nie ma komu.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W jej słowach było coś ciężkiego — jakby żal, który przeleżał w niej całe życie.
Kiedy wracałam tamtego dnia do miasta, długo myślałam o tym jednym zdaniu: „Miałam inne życie, niż myślisz”. Czy dziadek wiedział o tym życiu? Czy mama wiedziała? A może to było coś, co babcia niosła w sobie przez dziesiątki lat, milcząc, bo nikt nie zapytał?
Po raz pierwszy w życiu poczułam, że chcę ją zrozumieć, nie tylko odwiedzać.
Poczułam, że to coś ważnego
Z czasem nasze rozmowy zaczęły się zmieniać. Już nie mówiłyśmy tylko o pogodzie i lekach. Kiedyś zapytałam ją o pracę sprzed lat. O dziwo, odpowiedziała.
— Pracowałam w biurze — przyznała. — Takie małe pomieszczenie, dużo papierów. Miałam jedną przyjaciółkę. Zbyt bliską, jak na tamte czasy. — Zamilkła, a ja poczułam, że to coś ważnego. — W tamtych czasach pewnych rzeczy się nie mówiło — dodała po chwili. — Ani nie robiło.
— A ty chciałaś? — zapytałam. — Mówić i robić?
Po długim milczeniu skinęła głową.
— Bardzo.
Siedziałyśmy obok siebie, w ciszy, jak dwie kobiety, które nagle przestały grać swoje role. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie surową staruszkę, ale kogoś, kto miał marzenia, pragnienia, żal. Kogoś, kto kiedyś też chciał żyć inaczej. I pomyślałam, że może całe jej chłodne życie było tylko próbą przetrwania.
Coś między nami drgnęło
Zaczęłam coraz częściej o niej myśleć. Nie jak o babci, ale o kobiecie, która przez lata musiała tłumić wszystko, co w niej było żywe. Może dlatego była taka ostra, jakby w środku trzymała coś, co nie mogło się wydostać.
Podczas jednej z wizyt rozmawiałyśmy o rodzinie. W pewnym momencie spojrzała na mnie i powiedziała:
— Nie umiałam kochać inaczej. Nikt mnie nie nauczył. — Właśnie te słowa zabrzmiały jak spowiedź.
— To nie znaczy, że ja nie chciałam — odpowiedziałam.
Patrzyłyśmy na siebie przez dłuższą chwilę, obie trochę zawstydzone, jakbyśmy dotknęły czegoś, o czym przez całe życie nie wypadało mówić. Później długo milczałyśmy. Ona wpatrzona w okno, ja w jej dłonie – drobne, pomarszczone, z siateczką żył. Pomyślałam, że w tych dłoniach nigdy nie było czułości, a jednak chciałabym, żeby mnie wtedy dotknęły.
Nie czekałam już, aż się pokochamy. Wiedziałam, że to niemożliwe, ale pierwszy raz poczułam, że mimo tego coś między nami drgnęło. Tak pojawiło się zrozumienie.
Tylko skinęła głową
Babcia słabła z każdym tygodniem. Coraz częściej siedziała przy oknie i patrzyła w dal, jakby czegoś tam szukała. Kiedyś zapytałam, o czym myśli.
— O tym, co mogło być inaczej — odpowiedziała. — Ale już nie będzie.
W jej głosie nie było żalu, raczej spokój. Jakby w końcu przestała się z sobą spierać. Ja też zaczynałam rozumieć, że między nami nie wydarzy się nic spektakularnego. Nie będzie łez ani wzruszających uścisków. Mimo wszystko to, że rozmawiałyśmy, że wreszcie potrafiła mówić o sobie, było jak małe pojednanie.
Pewnego popołudnia, kiedy szykowałam się do wyjścia, zatrzymała mnie w drzwiach.
— Może teraz ty będziesz miała inne życie — powiedziała cicho.
— Może właśnie dzięki tobie — szepnęłam.
Nie uśmiechnęła się, tylko skinęła głową.
Wyszłam wtedy z jej domu spokojna. Wiedziałam, że nie wszystko da się naprawić, ale nie zawsze jest taka potrzeba. Czasem wystarczy zrozumienie, żeby ciężar wreszcie spadł z barków.
Tylko spokój
Po jej śmierci długo nie mogłam wejść do tego domu. Klucz leżał w mojej torebce, ale nie byłam gotowa. Dopiero po kilku miesiącach pojechałam tam sama. W środku wszystko wyglądało tak samo — jakby czekało, że zaraz wróci. Na stole stała filiżanka, na krześle wisiał jej sweter. Czułam się, jakbym przekraczała granicę między przeszłością a tym, co zostało ze mnie po niej.
Usiadłam przy oknie, dokładnie tam, gdzie lubiła siedzieć. Wtedy zrozumiałam, że całe życie próbowałam ją ocenić, a ona po prostu nie potrafiła być kimś innym. Uczyła się świata tak, jak umiała — twardo, po cichu, z lękiem przed słabością. Może kochała na swój sposób, tylko ja tego nigdy nie rozumiałam.
Zaczęłam myśleć o kobietach w naszej rodzinie: o mamie, o niej, o sobie. Każda z nas dźwigała coś, o czym milczała. Każda trochę udawała, że nie boli. I każda chciała żyć inaczej niż ta przed nią. Teraz wiem, że nie potrzebuję naprawiać przeszłości. Nie muszę udawać, że wszystko było dobrze. Wystarczy, że widzę w niej człowieka, nie tylko babcię. I że dzięki niej wiem, jak nie chcę żyć: w milczeniu, w lęku, udając.
Kiedy wychodziłam, odwróciłam się jeszcze raz. Słońce padało przez firankę na pusty stół, a w tej ciszy nie było już chłodu, tylko spokój. Jakby wreszcie każda z nas znalazła swoje miejsce.
Ola, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż ukrywał przede mną zdradę. To był tylko jeden raz, ale dał efekt i po pięciu latach poznałam jego syna”
- „Na siłowni pociłam się nie tylko od ćwiczeń. Uśmiech trenera sprawił, że od razu chciałam kupić roczny karnet”
- „Dałam sąsiadce zakwas na domowy chleb, ale zapomniałam powiedzieć jej o 1 szczególe. Do tej pory się na mnie dąsa”

