„Każdy ma jakieś postanowienia na Nowy Rok. Jedni idą na siłownię, inni zmieniają pracę, a ja marzę, by nie być samotną”
„Pół roku temu mama powiedziała mi, że mam zbyt wygórowane oczekiwania. Że to normalne, że ludzie nie są romantyczni, że nie piszą bez powodu. Może miała rację”.

Mam trzydzieści dwa lata i od ponad dwóch lat jestem sama. Sylwestra spędziłam z pizzą, w piżamie, oglądając serial, którego finał znałam na pamięć. Nie płakałam, nie rozpaczałam, ale kiedy wybiła północ, a za oknem wystrzeliły fajerwerki, poczułam się... niewidzialna. Ludzie wokół podejmowali postanowienia – ćwiczyć więcej, rzucić cukier, zmienić pracę. Ja miałam tylko jedno: przestać być samotna. Nie chodziło o wielką miłość. Chciałam tylko, żeby ktoś zapytał, jak mi minął dzień. Żeby nie czuć się pusta, wracając do mieszkania.
Sylwester z Netflixem
O dziewiętnastej usiadłam na kanapie z kocem i pizzą pepperoni, której nie powinnam była zamawiać, ale uznałam, że to nie czas na dietę. Na ekranie leciał „The Office”, który zawsze poprawiał mi humor, nawet jeśli znałam już każdy żart Michaela Scotta. Mój telefon milczał. W zasadzie to od rana nie odezwał się nikt, poza automatycznymi powiadomieniami z aplikacji bankowej i sklepu spożywczego. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie napisać do kogoś z przeszłości. Stary numer znajomego, były chłopak, koleżanka z uczelni. Ostatecznie nie zrobiłam nic.
O dwudziestej drugiej spojrzałam w lustro i pomyślałam, że wyglądam na dokładnie tyle lat, ile mam. Nie zmęczona, nie zaniedbana, po prostu... zwyczajna. Pół roku temu mama powiedziała mi, że mam zbyt wygórowane oczekiwania. Że to normalne, że ludzie nie są romantyczni, że nie piszą bez powodu. Może miała rację. Tyle że ja nie oczekiwałam wielkiego gestu, tylko jakiegoś znaku, że jeszcze jestem dla kogoś ważna.
O północy otworzyłam okno i spojrzałam na fajerwerki. Ktoś z naprzeciwka krzyczał „Szczęśliwego Nowego Roku!”, a ja odpowiedziałam szeptem do siebie. Zamknęłam okno i wróciłam na kanapę. Pomyślałam wtedy: „Jeśli ja się nie ruszę, to nikt za mnie tego nie zrobi”. I tego samego wieczoru zapisałam się na grupowe zajęcia fitness, które zaczynały się 3 stycznia. Nie lubiłam ćwiczeń. Nie robiłam tego dla figury. Chciałam po prostu kogoś poznać.
Nowa wśród starych twarzy
Weszłam do sali pięć minut przed czasem. W powietrzu unosił się zapach potu, dezodorantu i gumy do żucia. Dziesięć kobiet i dwóch mężczyzn stało przy matach, rozciągając się w ciszy albo rozmawiając ze znajomymi z poprzednich zajęć. Byłam nowa, wyraźnie odstająca – nie miałam ani kolorowego stroju sportowego, ani sportowej gracji. Usiadłam na wolnej macie w rogu i udawałam, że coś czytam w telefonie.
– Pierwszy raz? – usłyszałam po chwili.
Podniosłam wzrok. Kobieta w średnim wieku uśmiechnęła się do mnie życzliwie.
– Tak. Widać, prawda?
– Każdy kiedyś zaczynał. Nie martw się – wskazała na instruktorkę, która właśnie weszła do sali. – Asia jest super. A ty? Masz na imię...?
– Iga – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – A pani?
– Sylwia. Mów mi po imieniu, jesteśmy tu, żeby się pocić razem, nie udawać damy z herbatką.
To był jedyny raz tego dnia, kiedy się roześmiałam szczerze. Zajęcia były trudne, momentami miałam ochotę wyjść i już nie wracać. Moje nogi drżały, pot spływał po plecach, a mój oddech przypominał parowóz. A jednak, kiedy zajęcia się skończyły, Sylwia poklepała mnie po ramieniu.
– Dobrze ci poszło jak na pierwszy raz. Będziesz tu przychodzić?
– Taki mam plan – odpowiedziałam i sama byłam zaskoczona, że nie kłamię.
Wychodząc, zobaczyłam mężczyznę, który ćwiczył w ostatnim rzędzie. Przez sekundę nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęłam się. Odwzajemnił.
Spacer, który wszystko zmienił
Był środek stycznia, niedziela, śnieg skrzypiał pod butami, a ja znów szłam do parku. Nie planowałam wielkich odkryć, chciałam po prostu trochę świeżego powietrza. Ostatnio coraz częściej łapałam się na tym, że szukam wzrokiem znajomych twarzy. Nawet na tych zajęciach fitness, gdzie ćwiczyłam już trzeci raz, wypatrywałam kogoś więcej niż tylko Sylwii. Może tego faceta z końca sali. Nie wiedziałam, czy go lubię, nie znałam go wcale. Po prostu był.
W parku panował ten typowy, zimowy spokój. Rodziny z dziećmi, kilka par, kilka psów. I on. Stał przy ławce i rozmawiał przez telefon. Poznałam go od razu – ten sam ciemny polar, ta sama sylwetka. Nie wiedziałam, czy podejść, czy udawać, że go nie widzę. Kiedy odłożył telefon, spojrzał w moją stronę.
– Hej! Ty chodzisz na te zajęcia u Asi, prawda?
– Tak – odpowiedziałam, podchodząc bliżej. – Ty też. Jesteś zawsze z tyłu.
– Zgadza się. Ukrywam się tam, gdzie nikt nie patrzy na moje niezgrabne ruchy. Kuba – wyciągnął rękę.
– Iga.
Pogadaliśmy może dziesięć minut. O zajęciach, pogodzie, butach sportowych. Zwykła rozmowa, jakich miliony. A mimo to, kiedy się rozstaliśmy, czułam się trochę lżej. Jakby ktoś mnie zauważył. Jakby wreszcie coś zaczęło się toczyć, nawet jeśli nie wiedziałam, dokąd. Wróciłam do domu i nie mogłam przestać się uśmiechać. Głupio, naprawdę głupio. Przecież to był tylko spacer. Tylko rozmowa.
Jak odbierać te sygnały?
Kuba pojawiał się na każdych zajęciach, ale już nie chował się w ostatnim rzędzie. Stawał rząd przede mną. Zawsze mówił „cześć”, czasem rzucił jakiś żart. Zdarzyło się nawet, że po zajęciach poszliśmy razem po kawę na wynos. Te rozmowy były lekkie, trochę niezręczne, ale jak na ludzi po trzydziestce, którzy nie mają czasu na gierki, i tak całkiem naturalne.
Sylwia raz powiedziała mi:
– No, ten twój przyjaciel to chyba nie bez powodu tak się kręci.
– To nie jest mój przyjaciel – odpowiedziałam wtedy, może zbyt ostro. – My tylko gadamy czasem.
– Aha. To tylko gadanie chyba mu się podoba – uśmiechnęła się porozumiewawczo.
Chciałam się nie nakręcać. Nie sprawdzać, czy napisał, nie analizować, co miał na myśli. Mimo to czekałam. I kiedy raz nie przyszedł, cały dzień byłam rozdrażniona. Potem znów się pojawił, jak gdyby nigdy nic.
– Przeziębiłem się trochę – rzucił, jakby to coś zmieniało.
– Jasne, rozumiem – odpowiedziałam spokojnie, ale coś mnie wtedy ukuło.
A później była ta niedziela, kiedy zaproponował wspólny spacer. Przyszłam na czas. On się nie zjawił. Nie odpisał na wiadomość. Dwie godziny później dostałam SMS-a: „Sorry, coś mi wypadło, zapomniałem dać znać”. Nie wpadłam w szał. Po prostu usiadłam w kuchni, wypiłam herbatę i poczułam się dokładnie tak, jak w Sylwestra. Wystarczyła krótka wiadomość, a wszystko znów wróciło do punktu wyjścia.
Coś zamiast niczego
Nie odpisałam mu przez dwa dni. Nie dlatego, że chciałam coś udowodnić. Po prostu nie miałam siły. Myślałam, że wreszcie coś się rusza, a tu znów ten sam scenariusz: zainteresowanie, iskra, zawahanie i chłód. Gdyby chociaż miał odwagę powiedzieć, że nie jest mną zainteresowany. Tymczasem wysłał kolejną wiadomość, jakby nic się nie stało: „Idziesz dziś na zajęcia?”.
Poszłam. I naprawdę starałam się być neutralna. Nie zaczęłam rozmowy, nie szukałam spojrzeń. On za to podszedł po wszystkim.
– Słuchaj... Wiem, że to nie było fajne z tym spacerem. Przepraszam. Miałem kiepski dzień i zawaliłem. Nie powinienem tak znikać.
– W porządku – odpowiedziałam, choć nie było w porządku.
– Nadal możemy pogadać czasem? Fajnie mi się z tobą rozmawia.
Mogłam powiedzieć „nie”. Powinnam, być może. A jednak tylko skinęłam głową. Bo prawda była taka, że nawet to niedopowiedziane coś z Kubą było lepsze niż pustka. Czułam się głupio, wiedząc, że znów godzę się na ochłapy. Z drugiej strony... może nie każdy musi być od razu wielką historią. Może czasem ludzie są pogubieni. Może warto im dać chwilę.
I tak zaczęliśmy się znowu spotykać – niby przypadkiem, niby bez zobowiązań. Bez wielkich gestów, bez planów. Bywało, że milczał dniami. Potem znów był obecny. Emocjonalny kalejdoskop. A ja w tym wszystkim próbowałam nie stracić samej siebie.
Inne postanowienie na przyszły rok
Minął prawie rok od tamtego Sylwestra. Spotykaliśmy się z Kubą regularnie, choć trudno było to nazwać związkiem. Nie pytał, z kim piszę, nie mówił, że tęskni, nie opowiadał o swoich lękach. A jednak był – raz w tygodniu, może dwa. Wspólne kawy, czasem film, czasem cichy spacer. Bez obietnic, bez planów na wakacje. I choć nie było między nami niczego oficjalnego, nie potrafiłam tego zakończyć.
W grudniu zrozumiałam, że przez cały rok byłam w pół drogi. Między samotnością a relacją. Między nadzieją a rozczarowaniem. Nie byłam już tak zupełnie sama, ale też nie byłam czyjaś. Nikt nie pytał mnie, jak minął dzień, kiedy naprawdę było źle. Nikt nie przyniósł mi herbaty, kiedy chorowałam. Nikt nie wiedział, że czasem budzę się o czwartej nad ranem z poczuciem pustki.
31 grudnia znów spędziłam w domu. Tym razem nie w piżamie, ale w swetrze, z książką i kubkiem gorącego kakao. Telefon leżał obok, cichy. Kuba nie dzwonił. Może był gdzieś na imprezie, może sam. A może po prostu uznał, że nie warto się odezwać. Wtedy podjęłam nowe postanowienie. Nie szukać kogoś, kto mnie wypełni. Tylko być pełna sama dla siebie. Nie godzić się na pół-miłość, pół-zainteresowanie, pół-prawdę. Nie zadowalać się byciem „w miarę szczęśliwą”. Nowy rok nie musi zacząć się od nowego związku. Może zacząć się od nowej decyzji. O sobie.
Iga, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W sylwestra przypadkiem zabrałam kurtkę mojej przyjaciółki. W taki sposób dowiedziałam się o podwójnej zdradzie”
- „Ucieszyłam się, gdy córka zapowiedziała przyjazd na ferie z rodziną. Nie podejrzewałam, że będę kulą u nogi”
- „Zauważyłem, że żona potajemnie wybiera pieniądze ze wspólnego konta. Długo milczałem, ale w końcu poznałem powód”

