Reklama

Nie wiem, czy to kwestia mojego charakteru, czy może jej, ale nigdy się nie polubiłyśmy. Od pierwszego spotkania coś między nami zgrzytało. Teściowa potrafi jednym spojrzeniem sprawić, że czuję się jak śmieć. Czasem wystarczy pół zdania, by rozbić mnie na kawałki. Michał twierdzi, że przesadzam, że ona po prostu taka jest. A ja twierdzę, że to toksyczna kobieta, która nigdy nie zaakceptuje żadnej partnerki swojego syna. I szczerze? Boję się każdej nadchodzącej wizyty. Bo zawsze kończy się tak samo – moimi łzami.

Nie lubiłyśmy się

Michał zaproponował, że jego mama wpadnie na kawę w sobotę. Tylko na chwilę. Bo dawno nie widziała wnuczki. Uśmiechnęłam się słabo i skinęłam głową. W środku już czułam, że to będzie ciężki dzień, ale nie chciałam wyjść na jędzę. Posprzątałam mieszkanie, upiekłam ciasto, ubrałam Zosię w najładniejszą sukienkę i usiadłam na sofie z udawaną beztroską.

Gdy przyszła, wszystko we mnie się spięło.

– No, no… Jeszcze tu pachnie mopem. Czyli chociaż przed gośćmi sprzątasz – rzuciła w drzwiach, nie ściągając nawet płaszcza.

Uśmiechnęłam się w napięciu. Michał udał, że nie słyszy. Zosia wybiegła do niej z radością, a ja przez chwilę poczułam wyrzuty sumienia, że się denerwuję. Ale potem było tylko gorzej. W kuchni patrzyła, jak robię kawę.

– Nie za mocna? Michał zawsze lubił bardziej z mlekiem. A może już nie pamiętasz, co on lubi?

Zacisnęłam zęby. Gdy podałam jej kawałek ciasta, obejrzała go jak inspektor jakości.

– Na oko suche. Makowce też takie pieczesz? Bo pamiętam, jak w zeszłym roku zrobiłaś – no, szału nie było.

Po godzinie miałam dość. Kiedy wyszła, odetchnęłam jak po biegu na dziesiątym kilometrze. Michał spojrzał na mnie.

– Nie mogłabyś czasem się nie spinać? Przecież ona nic takiego nie mówi.

A ja pomyślałam, że to właśnie jest najgorsze. Ona nic nie mówi. Ona wbija igły między zdaniami. I to boli najbardziej.

Nawet w urodziny nie odpuściła

Moje trzydzieste urodziny miały być spokojne – kolacja w domu, Michał, Zosia i ja. Już cieszyłam się na ten kameralny wieczór, kiedy rano zadzwoniła teściowa.

– Słyszałam, że dziś świętujesz. Nie wypada, żebyś spędzała taki dzień sama. Przyjadę z tortem, będzie weselej – oznajmiła tonem, który nie zostawiał pola do odmowy.

Chciałam zaprotestować, ale tylko mruknęłam „jak chcesz”. Michał się ucieszył, ja w duchu poczułam, że to zapowiedź katastrofy. Przyjechała punktualnie, w eleganckim płaszczu i z bukietem róż tak wielkim, że ledwie mieścił się w drzwiach.

– Żebyś choć raz w roku poczuła się jak dama – rzuciła, wręczając kwiaty.

Podziękowałam, starając się ignorować ukrytą drwinę. Zosia ucieszyła się z kolorowego tortu, więc na chwilę zrobiło się miło. Niestety, tylko na chwilę. Podczas kolacji zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.

– Te zasłony... Trochę już niemodne… – mruknęła. – I widzę, że kwiaty przy oknie marnieją. Trzeba je częściej podlewać.

Zrobiło mi się gorąco. Michał próbował zmienić temat, ale ona nie odpuszczała.

– A kiedy wreszcie pomyślicie o rodzeństwie dla Zosi? W twoim wieku miałam już dwoje – dodała, patrząc na mnie znacząco.

– Mamo, to nie jest rozmowa na dziś – powiedział Michał z lekkim ostrzeżeniem w głosie.

– Nie denerwuj się, tylko pytam – odparła z niewinną miną.

Tego wieczoru zamiast radości czułam się jak przesłuchiwana. Kiedy wyszła, czułam ulgę, jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.

Święta z koszmaru

W naszym domu święta zaczynały się nerwowo już na początku grudnia. Bo trzeba było ustalić z mamą, gdzie w tym roku wigilia. I wiadomo było, że koniec końców i tak pojedziemy do niej – bo u niej zawsze jest jak trzeba.

– U ciebie pewnie znowu byłby karp z dyskontu i pierogi z paczki – rzuciła kiedyś przy Michałku, który nawet się nie skrzywił.

Tego roku nie było inaczej. Przyszliśmy punktualnie, z upieczonym sernikiem i prezentami. W drzwiach przywitała nas spojrzeniem, które przypominało rewizję celników.

– No, nieźle się ubrałaś. Myślałam, że znowu pójdziesz w tych czarnych spodniach, co to zawsze w nich chodzisz – skomentowała moją sukienkę.

Przy stole atmosfera była napięta. Teściowa raz po raz wbijała mi jakąś szpilę.

– A kto lepił te uszka? Bo tak delikatne, że prawie się rozlatują.

– Ja – odpowiedziałam.

– No to się nie namęczyłaś. U mnie zawsze były konkretne, a nie taka kaszka dla niemowląt.

Michał milczał. Czasem tylko kopał mnie lekko pod stołem, jakby chciał powiedzieć: „Zignoruj”. Ale jak można ignorować ataki, które mają dokładnie trafić w to, co boli? Po kolacji próbowałam zniknąć – sprzątałam, by nie słyszeć jej dalszych uwag. Ale i tam mnie dopadła.

– Mogłabyś częściej się uśmiechać. Tak smętnej osoby w rodzinie jeszcze nie mieliśmy.

Wróciliśmy do domu późno. W łazience zamknęłam się na klucz i płakałam. Święta? Raczej teatr. I to kiepsko wyreżyserowany.

Wiadomość nie do mnie

To był przypadek. Przysięgam, nie grzebałam mu w telefonie. Po prostu leżał odblokowany na stole, a ekran rozświetlił się wiadomością od jego mamy. I zanim zdążyłam odwrócić wzrok, zobaczyłam treść:

Zawsze ci powtarzałam – ona do nas nie pasuje. Może jeszcze przejrzysz na oczy, zanim będzie za późno.

Zamknęłam oczy. Poczułam, jak ściska mnie w żołądku. I mimo że tysiąc razy czułam, że tak myśli, co innego to wiedzieć. Wieczorem, gdy Michał siedział na kanapie, usiadłam obok i powiedziałam cicho:

– Widziałam, co napisała twoja mama.

– Co? – spojrzał na mnie zaskoczony, ale po chwili spuścił wzrok. – Nie chciałem cię martwić

– A co ty jej odpisałeś?

Milczał dłuższą chwilę.

– Że się myli. Że jesteś moją rodziną i że ją proszę, żeby już nigdy więcej tak nie pisała.

Chciałam mu uwierzyć. Naprawdę chciałam. Ale coś w jego twarzy mówiło mi, że nie wszystko było tak jednoznaczne. Kilka dni później znów ją spotkałam – tym razem na rynku, niespodziewanie.

– O, dzień dobry. Znowu w pracy tyle godzin? – uśmiechnęła się sztucznie. – No tak, w waszym pokoleniu to kariera ważniejsza niż dom.

Nie odpowiedziałam.

– Wiesz, ja się modlę codziennie, żeby Michał nie zmarnował sobie życia – dodała nagle, nisko, patrząc mi prosto w oczy. – Ale może jeszcze Pan Bóg coś zrobi.

Zatkało mnie. Nie umiałam wydusić słowa. Po prostu weszłam do mieszkania i opadłam na krzesło. Michał siedział przy laptopie.

– Znowu ją spotkałaś? – zapytał.

Skinęłam głową.

– Nie wiem, ile jeszcze to wytrzymam – szepnęłam.

To był ostatni raz

Nie planowałam już żadnych spotkań. Miałam dość. Ale Michał nalegał:

– To tylko obiad. Przecież nie możemy jej całkiem odciąć. Jest moją matką.

Zgodziłam się tylko dlatego, że Zosia dopytywała o babcię. Powiedziałam sobie, że wytrzymam jeszcze ten jeden raz. Ostatni. Upiekłam schab w sosie śliwkowym, który kiedyś nawet jej smakował. Stół nakryłam elegancko, w biel i zieleń. Zosia narysowała laurkę – na niej serce i trzy postacie trzymające się za ręce. Patrzyłam na ten rysunek z poczuciem, że to wszystko jedna wielka iluzja.

Teściowa przyszła z uśmiechem i reklamówką z domowym ciastem.

– Na wszelki wypadek, jakby twoje nie wyszło – oznajmiła.

Od razu wiedziałam, że nic się nie zmieniło. Podczas obiadu mówiła głównie do Michała. Mnie ledwo zauważała. Kiedy próbowałam coś powiedzieć, wchodziła mi w słowo. Potem zaczęła wypytywać Zosię:

 A mama krzyczy, jak coś zbroisz? Bo Michał był taki grzeczny, że nie trzeba było głosu podnosić.

Michał nie reagował. Jadł w milczeniu. Gdy podałam deser, powiedziałam:

– Jeśli przyszłaś tu, żeby mnie oceniać, to może lepiej zakończmy ten obiad.

Zapadła cisza. Zosia spojrzała na mnie przestraszona.

– Widzisz, Michał, to jest właśnie ten ton – rzuciła jego matka. – Ciągle atak, żadnego szacunku.

– Mamo, dość – powiedział Michał cicho, ale stanowczo. – Nie chcę już tego słuchać. Ani dziś, ani nigdy więcej.

I wtedy pierwszy raz spojrzała na mnie nie jak na wroga, ale jakby... zaskoczona.

Cisza bez niej

Minęły trzy miesiące. Nie przyszła. Nie zadzwoniła. Nie wysłała nawet życzeń na urodziny Zosi. Michał na początku próbował ją udobruchać, ale kiedy po jego telefonie usłyszał, że „skoro wybrał tę kobietę, to niech sobie z nią sam siedzi”, przestał się starać. Nie mówi tego głośno, ale widzę, że mu przykro. Nie triumfuję. Nie jestem złośliwa. Nie cieszę się z tej ciszy, choć przynosi mi ulgę. Bo to nie jest zwycięstwo. To smutny koniec relacji, która nigdy nie miała szansy być dobra.

Zosia czasem pyta o babcię. Nie wiem, co jej mówić. Że babcia nie chce się z nami widywać? Że mama nie jest wystarczająco dobra w jej oczach? Że czasem miłość rodzinna to tylko ładnie brzmiące słowo, za którym nie stoi nic? Michał zaczął dostrzegać to, czego wcześniej nie widział. Czasem siada obok mnie bez słowa, bierze moją dłoń i ściska mocno. Jakby chciał powiedzieć „przepraszam” bez użycia słów.

Nie wiem, co będzie dalej. Czy teściowa kiedyś wróci. Czy nasza rodzina znów będzie pełna, choćby tylko z pozoru. Ale wiem jedno: drugi raz nie pozwolę, by ktoś robił ze mnie nic. Jeśli kiedykolwiek zadzwoni i powie, że przychodzi… zapytam, po co. I jeśli nie będzie umiała odpowiedzieć – nie otworzę drzwi.

Nie dlatego, że jestem mściwa. Tylko dlatego, że zaczęłam siebie szanować.

Elżbieta, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama