Reklama

Nie wiem, czy ktokolwiek może być gotowy na coś takiego. Pojechaliśmy do Marsa Alam, bo potrzebowaliśmy odpoczynku. Ja — od stresów w pracy, Karol — rzekomo od codziennej rutyny. Już pierwszego wieczoru poczułam, że to będzie wyjątkowy wyjazd. W trzecim dniu oświadczył mi się na plaży, tuż przed zachodem słońca. Klęknął na gorącym piasku, a ja się popłakałam. Byłam pewna, że to najpiękniejszy moment mojego życia. Dwa dni później zobaczyłam go w jacuzzi z obcą kobietą. A dokładniej — z Niemką. Chciałabym powiedzieć, że się pomyliłam. Ale nie.

Zachód słońca Marsa Alam

Do Egiptu polecieliśmy spontanicznie. Karol zaproponował ten wyjazd w lutym, kiedy oboje mieliśmy już dość szarówki i pracy po godzinach. „Chodźmy gdzieś, gdzie jest słońce i nie musimy udawać, że wszystko jest okej” — powiedział i spojrzał na mnie z tym swoim półuśmiechem, który zawsze mnie rozbrajał.

Zatrzymaliśmy się w hotelu przy samej plaży. Woda była ciepła, a piasek miał ten kolor, który znasz tylko z folderów biur podróży. Ja codziennie nakładałam krem z filtrem, a Karol codziennie zapominał. Po dwóch dniach chodził cały czerwony jak rak i narzekał, że go wszystko swędzi. Już pierwszego wieczoru usiedliśmy na leżakach, popijając lokalne piwo z plastikowych kubków. Obserwowaliśmy, jak słońce powoli znika za horyzontem. Karol złapał mnie za rękę i powiedział:

– Wiesz, że to miejsce wygląda dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem?

Uśmiechnęłam się. Zawsze marzyłam o wspólnym wyjeździe gdzieś daleko. Bez obowiązków, bez planu, bez ludzi dookoła, którym trzeba się tłumaczyć ze swoich decyzji. Tylko on i ja. I ten cholernie piękny zachód słońca. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że to właśnie ta plaża stanie się miejscem, do którego nie będę chciała wracać nawet w myślach. Bo będzie mi przypominać, jak bardzo się myliłam co do człowieka, który tam trzymał mnie za rękę.

Najpiękniejszy wieczór mojego życia

To był trzeci dzień pobytu. Od rana byliśmy na wycieczce łodzią — snurkowanie, delfiny, przewodnik opowiadający o rafie z takim zapałem, jakby naprawdę wierzył, że to kogoś obchodzi. Mnie obchodziło tylko to, że Karol przez cały czas trzymał mnie za rękę. Był czuły, żartował, robił mi zdjęcia, na których pierwszy raz od dawna się sobie podobałam. Jakby coś się w nim zmieniło.

Wieczorem wróciliśmy zmęczeni, ale Karol uparł się, że nie pójdziemy spać. Zaciągnął mnie z powrotem na plażę. Niebo było granatowe, morze cicho szumiało, a piasek wciąż był ciepły. I wtedy uklęknął.

– Wiem, że nie jestem idealny, ale... chcę, żebyś była moją żoną. Na serio, tak do końca – powiedział cicho i wyciągnął z kieszeni pierścionek.

Zamarłam. Spojrzałam mu w oczy, a potem na ten błyszczący kamień, i zaczęłam płakać. Nawet nie wiem, czy ze wzruszenia, czy z tego przerażającego uczucia, że wszystko, co złe, właśnie odeszło. Że będzie dobrze.

– Tak – wyszeptałam, obejmując go tak mocno, że piasek aż się pod nami przesunął.

Wróciliśmy do hotelu szczęśliwi jak dzieci. Kelnerzy się uśmiechali, ludzie gratulowali, bo Karol opowiedział wszystkim, co się wydarzyło. Ta noc była magiczna. Pachniałam solą i jego perfumami. Zasnęliśmy spleceni, jakbyśmy naprawdę należeli do siebie. Nie miałam pojęcia, że ta historia to tylko iluzja.

Coś było nie tak

Następnego dnia wszystko wyglądało jak sen. Leżeliśmy przy basenie, popijając drinki z palemką. Karol był czuły, choć trochę bardziej milczący. Zrzuciłam to na kaca po emocjach. Ja też byłam oszołomiona — przez chwilę wydawało mi się, że świat naprawdę mi sprzyja. Że mam obok siebie kogoś, komu mogę ufać.

Po południu poszedł na masaż. „Zabukowałem sobie godzinę, ty też idź, zasługujesz” — rzucił i zniknął. Poszłam na plażę sama. Trochę czytałam, trochę się gapiłam w wodę. Ale nie mogłam pozbyć się dziwnego uczucia. Tak jakby coś mi umykało. Wieczorem zachowywał się już wyraźnie inaczej. Trochę jakby był obok, ale jednak gdzieś daleko. Kiedy spytałam, czy wszystko okej, tylko się uśmiechnął i pocałował mnie w czoło.

Wszystko świetnie, skarbie. Po prostu za dużo słońca.

Nie nalegałam. Chciałam wierzyć, że to tylko chwilowe. Że zmęczenie, klimat, presja… Tłumaczyłam go sobie lepiej, niż on sam by potrafił. Prawda była taka, że Karol nigdy nie był typem, który mówi wprost. Jeśli coś się psuło, udawał, że nie istnieje. A ja byłam tą, która wszystko sklejała.

Wieczorem poszliśmy na kolację. Siedziałam naprzeciwko niego, a on wpatrywał się gdzieś ponad moim ramieniem. Raz po raz uśmiechał się — ale nie do mnie. W końcu się odwróciłam. W oddali przy barze siedziała blondynka w zielonym kostiumie, popijająca drinka. Patrzyła się na niego bezczelnie. Powinnam była już wtedy coś zrozumieć.

Niemiecki język miłości

Dwa dni później wybrałam się sama do hotelowego spa. Karol powiedział, że źle się czuje i zostaje w pokoju. Nie robiłam scen, w końcu każdy może potrzebować chwili dla siebie. Miałam umówiony zabieg, potem planowałam zanurzyć się w jacuzzi. Chciałam odpocząć. Oczyścić głowę. Przestać analizować jego każde spojrzenie, każde milczenie.

Szłam korytarzem z basenem, kiedy usłyszałam cichy śmiech. Zatrzymałam się. Coś w tym śmiechu brzmiało znajomo. Kątem oka zauważyłam parę w jacuzzi. On — ciemne włosy, opalony kark. Ona — blondynka, zielony kostium. Ich głowy były blisko siebie, zbyt blisko. Mówili po niemiecku, ale nie musiałam znać języka, żeby zrozumieć ton głosu. Flirt. Intymność. Niewidzialna nić porozumienia.

Zrobiłam krok do przodu. I wtedy on się odwrócił. Karol. Zamarł, kiedy mnie zobaczył. Na ułamek sekundy zbladł, jakby zobaczył ducha. Potem się uśmiechnął. Taki głupi, rozbrajający uśmiech, jakby nie stało się absolutnie nic złego.

– Kochanie! Co za niespodzianka!

Niemka spojrzała na mnie z udawaną obojętnością. Potem odsunęła się od niego, ale już za późno. Widziałam wszystko. Jak dotykał jej ramienia. Jak śmiali się do siebie, jakby znali się od lat. Jak patrzył na nią — inaczej niż na mnie. Odwróciłam się i wyszłam. Wtedy jeszcze nie krzyczałam. Jeszcze próbowałam nie płakać. Jeszcze się łudziłam, że może to nie jest to, na co wyglądało.

Prawda była brutalna

Wróciłam do pokoju jak w transie. W głowie mi dudniło, a żołądek zaciskał się jak pięść. Nie wiedziałam, co bardziej bolało — jego zdrada czy ta bezczelna pewność, że się nie zorientuję. Że mnie można tak po prostu — oszukać, upokorzyć, zostawić z pierścionkiem na palcu. Karol przyszedł godzinę później. Wszedł jak gdyby nigdy nic, z mokrą głową i ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Patrzył na mnie przez chwilę, jakby oceniał, czy będzie awantura. Postanowiłam go ubiec.

– Kim ona jest?

Zatrzymał się, spojrzał na mnie z udawaną zdziwioną miną.

– Co?

– Nie rób ze mnie idiotki. Widziałam was. W jacuzzi. Jak się do niej śliniłeś.

Zamilkł na chwilę, potem wzruszył ramionami.

– To była tylko rozmowa. Po niemiecku, nic nie rozumiałaś. Przesadzasz.

– Nie trzeba rozumieć języka, żeby widzieć, jak się na nią gapiłeś.

Zamiast się tłumaczyć, wybuchł.

– I co z tego? To tylko flircik! To nic nie znaczy! Może nie chciałem się od razu żenić z kobietą, która kontroluje każdy mój ruch!

Patrzyłam na niego, jakby mówił w obcym języku. Serce waliło mi jak młotem. Jeszcze kilka dni temu uklęknął przede mną na plaży. Teraz krzyczał, że to „nic nie znaczy”. Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i wyszłam. Nie obejrzałam się za siebie.

Zostały mi tylko wspomnienia

Wróciłam do Polski dzień wcześniej niż planowałam. Zrezygnowałam z ostatnich dni pobytu, choć musiałam dopłacić za zmianę lotu. Nie obchodziło mnie to. Chciałam tylko uciec. Od niego. Od tego hotelu. Od samej siebie z tamtych dni — tej dziewczyny z oczami pełnymi nadziei. Przez pierwszy tydzień nie rozpakowałam walizki. Ubrania przesiąknięte egipskim słońcem leżały w kącie, jakby należały do kogoś innego. Czasem łapałam się na tym, że wpatruję się w telefon, jakbym miała dostać wiadomość. Przeprosiny. Wyjaśnienie. Cokolwiek.

Nie przyszło nic. Karol napisał tylko krótkiego SMS-a: „Nie umiem być tym, kim chciałaś”. To był jego sposób na zamknięcie całego naszego wyjazdu. Całej historii. Z pierścionkiem nie wiedziałam, co zrobić. Przez kilka dni nosiłam go w torebce, potem schowałam do pudełka po aspirynie. Nie oddałam, nie sprzedałam. Czasem wyjmuję go i patrzę. Nie dlatego, że tęsknię. Tylko żeby pamiętać, że byłam w stanie się tak pomylić.

Wszyscy mówili: „lepiej teraz niż po ślubie”. Ale to wcale nie bolało mniej. Zaczynam powoli wracać do siebie. Do pracy, do rozmów, do śmiechu. Zaczynam ufać sobie na nowo. Jeszcze nie innym — ale sobie. Bo to, co się wydarzyło, nauczyło mnie jednego: nikt nie zasługuje na twoje „tak”, jeśli sam nie mówi prawdy. A Marsa Alam? Już zawsze będzie pachnieć rozczarowaniem.

Julia, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama