Reklama

Stałam przy wieszaku, przeglądając sukienki z końcówki kolekcji, kiedy nagle usłyszałam swoje imię i nazwisko – to sprzed lat, jeszcze sprzed ślubu. Zesztywniałam. Uniosłam głowę, rozglądając się po sklepie z niepokojem, którego nie potrafiłam sobie racjonalnie wytłumaczyć. A potem go zobaczyłam. Starszy już mężczyzna, z zakolami i okularami, ale uśmiechający się jak dawniej – szeroko, bezpretensjonalnie. Przez moment miałam wrażenie, że czas cofnął się o trzy dekady.

Powitała mnie przeszłość

– Lena, prawda? Lena N.?

Zanim usłyszałam to pytanie, mózg zdążył mi już podsunąć odpowiedź. Ten głos, ton, sposób, w jaki wypowiedział moje imię. Nie mogło być wątpliwości. Kamil. Ten sam Kamil, którego kochałam tak bardzo, że aż bolało. Mój pierwszy chłopak, moja pierwsza miłość, pierwsze rozczarowanie i pierwsze złamane serce. Byliśmy razem przez chwilę, a potem zniknął. Bez ostrzeżenia. Bez wyjaśnienia. Zostawił mnie i nie obejrzał się za siebie.

Patrzyłam teraz na niego i próbowałam pogodzić w pamięci wizerunek chłopaka z bursztynowymi lokami, umięśnionego ratownika z letniego ośrodka, z tym mężczyzną – trochę starszym, trochę posiwiałym, ale wciąż z tą samą iskierką w oczach.

– Prawie się nie zmieniłaś. Od razu cię poznałem – powiedział. – Ty mnie chyba nie od razu… Ale spokojnie, lustro mam, wiem, że te zakola to nie dar od losu. Masz czas na kawę?

Zdziwiłam się, że serce nie zaczęło mi bić jak szalone. Zamiast tego poczułam ciekawość. Co się z nim działo przez te wszystkie lata? Zgodziłam się.

Od razu poczułam motyle w brzuchu

Kamila poznałam w wakacje przed rozpoczęciem studiów. Rodzice zabrali mnie do ośrodka nad jeziorem – takiego, gdzie codziennie rano odbywała się gimnastyka na pomoście, a wieczorem grało się w planszówki w świetlicy. Nie było tam nikogo w moim wieku. Same dzieciaki albo dorośli. I on. Ratownik z wieży, opalony, uśmiechnięty. Starszy ode mnie tylko o dwa lata, student romanistyki. Kiedy podszedł do mnie po raz pierwszy, zrobiło mi się gorąco. Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. Najpierw krótkie rozmowy, potem długie spacery po lesie, aż w końcu codzienne spotkania. Mama była zauroczona.

– Taki miły chłopak! I student! – zachwycała się.

Ojciec patrzył podejrzliwie.

– Z takich to tylko kłopoty. Masz się skupić na nauce, nie na chłopakach w kąpielówkach.

Na wakacjach nasze relacje były jeszcze niewinne. Kilka pocałunków, muśnięcie dłoni, wspólne zdjęcia nad wodą. Ale po powrocie do domu myślałam o nim bez przerwy. Pisałam listy, takie długie, pełne emocji, metafor i rysunków w rogach kartek. On odpisywał, ale raczej zdawkowo – kilka słów na pocztówce, jakiś rysunek, pojedyncze zdanie „tęsknię”. Mimo to nie zniechęcałam się.

Znudził się mną po jednej nocy

W październiku znów się zobaczyliśmy. Wpadł do mojego akademika, wręczył koledze kasę na dwa seanse w kinie i zostawił nam pokój na pięć godzin. Dla mnie to było wyjątkowe. Romantyczne. Pełne znaczenia. A potem, w listopadzie, usłyszałam jedno zdanie:

– Było fajnie, ale to już koniec. Trzymaj się, Lena.

Tak po prostu. Bez rozmowy. Bez wyjaśnienia. Ojciec wzruszył ramionami.

– I co? Miałem rację. Nie becz teraz. Ostrzegałem.

Mama podeszła do mnie cicho, pogładziła po włosach i powiedziała tylko:

– Jeszcze znajdziesz kogoś, kto będzie cię kochał naprawdę. Ten nie był ciebie wart.

Wzięłam sobie to do serca. Do końca studiów nie oglądałam się za żadnym mężczyzną. Pochłonęła mnie nauka, a potem kariera. Po dyplomie dostałam się na staż w renomowanym banku. Szłam szczebel po szczeblu, aż zostałam wicedyrektorką. Na jednym ze szkoleń poznałam Marka – poważnego, spokojnego analityka. Dobrze się dogadywaliśmy. Ślub, dziecko, wspólne mieszkanie. Wszystko „zgodnie z planem”. Po latach, gdy nasz syn wyjechał na studia za granicę, siedliśmy z Markiem w kuchni i uświadomiliśmy sobie, że... nic już nas nie łączy. Rozstaliśmy się bez awantur. Mamy dobre relacje. Nawet święta spędzamy razem. A ja? Zaczęłam smakować samotność. Niezależność. Miałam kilka krótkich związków, ale nic na dłużej. Polubiłam siebie taką, jaka jestem.

Rozmowa płynęła gładko

Kiedy z Kamilem zasiedliśmy w kawiarni z filiżanką cappuccino, początkowo zapadła niezręczna cisza. Po tylu latach – od czego zacząć?

– No dobra, to ja zacznę – powiedział w końcu, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. – Trzy żony, dwójka dzieci, jeden wnuk.

Zaczął opowiadać. O Konradzie – synu z młodzieńczego romansu, którego przez lata unikał, a teraz nadrabia relacje. O Kai – córce z drugiego małżeństwa, która właśnie zdaje maturę. O trzeciej żonie, młodszej o dwadzieścia lat, która zostawiła go dla trenera personalnego. O pracy – PR w międzynarodowej firmie. O marzeniu, by przebiec triathlon. O rowerach, pływaniu, weekendowych wycieczkach. Słuchałam go z mieszaniną zdumienia i rozbawienia. Życie go przytłoczyło, ale nie połamało. Kiedy skończył, spojrzał na mnie i skinął głową.

– Teraz twoja kolej.

Opowiedziałam mu o sobie. I nagle uderzyło mnie, jak niewiele tego było. Kilka zdań wystarczyło, by streścić całe moje dorosłe życie. A przecież żyłam! Kochałam, cierpiałam, śmiałam się, pracowałam...

– A wiesz, że byłeś moją pierwszą miłością? I że przez ciebie długo nie mogłam nikomu zaufać?

Zamilkł. Zmarszczył brwi. I po dłuższej chwili odpowiedział:

– Wiem. Wiem, że zachowałem się wtedy jak głupek. Ale byłem dzieciakiem. Nic nie rozumiałem. Myślałem, że to tylko zabawa. Że nie możesz traktować tego serio. Głupi byłem. Przepraszam.

Nie wiem, czy poczułam ulgę. Ale poczułam coś. Coś, co kazało mi powiedzieć „tak”, kiedy zaprosił mnie na kolację w sobotę.

Stare uczucia odżyły

W sobotni wieczór naprawdę się postarałam. Nowa sukienka, delikatny makijaż, fryzura. Nie chciałam mu zaimponować. Chciałam dobrze się czuć sama ze sobą. Kamil czekał już w restauracji. Biała koszula, marynarka, perfumy. Pachniał tak, że chciałam go przytulić. Rozmawialiśmy o książkach, filmach, podróżach. O sprawach lekkich, codziennych. Śmialiśmy się. Wspominaliśmy zabawne sytuacje z przeszłości. I wtedy zaproponował przejażdżkę rowerową po Kampinosie. Zgodziłam się.

To była niedziela. On z rowerem górskim, ja z trekkingowym. W sakwach – koc, kanapki, butelka różowego wina. Jechaliśmy powoli, rozmawiając o wszystkim i niczym. W lesie zatrzymaliśmy się na polanie. Usiadłam na kocu, patrząc, jak otwiera wino.

– Wiesz – powiedział, podając mi plastikowy kieliszek – gdybym wtedy wiedział, co wiem teraz, nie pozwoliłbym ci odejść.

Spojrzałam na niego uważnie. Uśmiechnęłam się. Nie odpowiedziałam. Jeszcze nie teraz. Wieczorem zaprosiłam go do siebie. Miałam przygotowanego łososia, wino, a on... drugą zmianę ubrań w sakwie.

– Przezorny? – zapytałam z rozbawieniem.

A może romantyk? – mrugnął.

Nie został. O północy zamówił taksówkę. Gdy wychodził, zatrzymałam go w drzwiach.

– A szczoteczkę też miałeś?

Roześmiał się, pocałował mnie i szepnął:

– Tym razem nie. Ale następnym razem? Na pewno.

Nie mogłam spać. Wiedziałam, że stoję przed wyborem. Wejść w to? Czy uciec? Zadzwonił w środę.

– Sobota. Koncert. A potem kolacja. U mnie. Szczoteczką się nie martw. Mam kilka zapasowych.

– Dam ci znać jutro – odpowiedziałam.

Wieczorem wzięłam telefon i napisałam: „Opowiedz mi o tym koncercie…”

Lena, 54 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama