„Już od dawna żyjemy z mężem jak współlokatorzy. Jeszcze chwila i zacznie mi wystawiać rachunki za prąd i zużytą wodę”
„Kiedyś budziliśmy się razem, długo leżeliśmy w łóżku, potem parzyliśmy kawę i robiliśmy śniadanie. Teraz pierwszy wstawał on, zakładał słuchawki i znikał na spacer z psem. Po powrocie zamykał się w gabinecie. Ja wstawałam później, w pustym mieszkaniu. Już się do tego przyzwyczaiłam”.

- Redakcja
Czasem budziłam się i nie wiedziałam, czy jestem jeszcze żoną, czy już tylko lokatorką w jego życiu. Mój mąż przebywał w tym samym mieszkaniu, korzystał z tej samej łazienki, zostawiał brudne talerze w tej samej kuchni, ale coraz trudniej było mi uznać, że jesteśmy razem. Rozmawialiśmy głównie o rachunkach i zakupach, a z naszych ust zniknęły pytania typu: „Jak się czujesz?” albo „O czym dziś myślałaś?”. Nawet nasze spojrzenia przestały się krzyżować. I wcale nie chodziło o zdradę czy dramatyczne wydarzenie. To było coś bardziej podstępnego – codzienność, która po cichu zatarła wszystko to, co kiedyś nas łączyło.
Cisza przy wspólnym stole
Kiedyś uwielbiałam nasze kolacje. Nawet jeśli byliśmy zmęczeni po pracy, siadaliśmy razem do stołu, dzieliliśmy się opowieściami z dnia, śmialiśmy się z głupot. Teraz... On zjadał obiad w milczeniu, wpatrując się w ekran telefonu, a ja zaczęłam jeść wcześniej, żeby nie czuć się jeszcze bardziej niezręcznie. Zdarzało się, że w ogóle nie jedliśmy razem. Każde w swoim kącie, każde we własnej bańce.
Pewnego wieczoru, kiedy wyjątkowo postanowiłam poczekać, usiedliśmy przy stole. Włożyłam trochę wysiłku – zrobiłam jego ulubioną zupę pomidorową, upiekłam chleb czosnkowy. Chciałam, żeby chociaż przez chwilę było jak dawniej.
– Dobra ta zupa – mruknął, nie podnosząc wzroku.
– Dzięki... – odpowiedziałam cicho, licząc, że zaraz coś doda. Że zapyta, jak minął mi dzień. Albo że sam coś powie. Ale nie powiedział nic.
Przez kilka minut jedliśmy w ciszy. W tle cicho grało radio, jakieś wiadomości o polityce. Skończył, wstał, włożył talerz do zlewu i wyszedł z kuchni. Nie zapytał, co u mnie. Nie spojrzał. Nie zaproponował, że zrobi herbatę. Pomyślałam wtedy, że tak właśnie musi wyglądać życie współlokatorów, którzy się tolerują, ale niewiele więcej ich łączy.
Zostałam przy stole sama, patrząc na dwa puste talerze i resztki ciepłego chleba. Czułam się jak gość w jego domu. A przecież to też był mój dom. Nasz dom.
Kto zapomniał kupić mleko?
Sobota rano. Kiedyś budziliśmy się razem, długo leżeliśmy w łóżku, potem parzyliśmy kawę i robiliśmy śniadanie – czasem jajecznicę, czasem naleśniki. Teraz pierwszy wstawał on, zakładał słuchawki i znikał na spacer z psem. Po powrocie zamykał się w gabinecie. Ja wstawałam później, w pustym mieszkaniu. Już się do tego przyzwyczaiłam. Ale tego dnia chciałam zrobić sobie kawę. I wtedy zorientowałam się, że nie ma mleka.
– Sławek, kupiłeś wczoraj mleko? – zawołałam, otwierając lodówkę.
– Nie. Myślałem, że ty kupisz – odpowiedział z pokoju, nie wychodząc nawet, żeby spojrzeć mi w oczy.
– Przecież mówiłam ci rano, że ja nie zdążę...
– Może mówiłaś – rzucił sucho.
Zamknęłam lodówkę i przez chwilę stałam bez ruchu. Taka drobnostka, a poczułam się jak dziecko, które nie może dostać ulubionej zabawki. Chciałam tylko kawy. Chciałam, żeby on ją zaparzył. Albo żeby po nią poszedł. Albo chociaż żeby powiedział „zaraz skoczę do sklepu”.
– To może ty teraz pójdziesz? – zapytałam, z resztką nadziei w głosie.
– Za chwilę mam spotkanie. Nie dam rady.
Znów zostałam sama. Zrobiłam herbatę bez przekonania i usiadłam przy kuchennym stole. Czułam, że nie chodzi o mleko. Chodzi o wszystko, co między nami zgasło. O obojętność, która rosła każdego dnia.
Gość w naszym domu
Tamtego popołudnia odwiedził nas jego brat, Wojtek. Pojawił się niespodziewanie, z sześciopakiem piwa i uśmiechem, jakby wszystko było po staremu. Przywitałam się uprzejmie, ale z dystansem. Ostatnio nie miałam ochoty udawać, że jesteśmy szczęśliwym małżeństwem.
– Cześć, szwagierka! – rzucił wesoło. – Dawno się nie widzieliśmy.
– No, trochę minęło – odpowiedziałam, zerkając na Sławka. Nawet nie uprzedził mnie, że ktoś wpadnie. Nie pytał, czy mi to pasuje.
Usiedli w salonie, rozmawiali o pracy, samochodach, polityce. Śmiali się, jakby nic się nie działo. Ja krzątałam się w kuchni, choć nie miałam nic do roboty. Czułam się jak obca. Przemykałam między jednym a drugim pomieszczeniem, byle tylko nie wchodzić im w drogę. Po jakimś czasie Wojtek zawołał:
– A ty, Agata, co tak cicho siedzisz? Chodź do nas!
Weszłam, uśmiechając się grzecznie. Sławek nawet nie spojrzał. Podał mi piwo, jakbyśmy byli na jakimś przypadkowym spotkaniu towarzyskim. Próbowałam się włączyć do rozmowy, ale czułam, że wszystko we mnie się buntuje. Nie chciałam uczestniczyć w tej farsie. Wojtek nie wytrzymał i rzucił półżartem:
– Wy się jakoś tak dziwnie zachowujecie. Pokłóciliście się?
– Nie – odpowiedziałam. – Po prostu tak teraz u nas wygląda codzienność.
Wojtek się zaśmiał, ale mnie nie było do śmiechu. Po jego wyjściu w mieszkaniu znów zapanowała cisza. Tylko tym razem czułam ją mocniej, bo zobaczyłam, jak obco wyglądał Sławek w roli męża. Jakby był tylko gościem. I to takim, który nie zamierza zostać na długo.
Terminy i obowiązki
Na drzwiach lodówki wisiała kartka z tabelką – nasze obowiązki domowe. Dzieliliśmy się wszystkim po równo: kto wynosi śmieci, kto robi zakupy, kto myje łazienkę. Kiedyś taka organizacja była wygodna. Teraz stała się symbolem tego, jak bardzo przestaliśmy być partnerami, a zaczęliśmy funkcjonować jak współlokatorzy.
– Przypominam ci, że w tym tygodniu ty płacisz za internet – rzucił Sławek bez emocji, mijając mnie w przedpokoju.
– Już zapłaciłam. Wysłałam ci potwierdzenie na maila.
– Dobra.
To wszystko. Ani „dziękuję”, ani „widzę, że ogarniasz to szybciej ode mnie”. Nic. Po prostu rejestracja faktu. Tak jakbyśmy byli kolegami z biura, rozliczającymi się ze wspólnych zadań.
Wieczorem przeglądałam aplikację bankową. Porównywałam przelewy, bo czułam, że od kilku miesięcy to ja biorę na siebie większą część wydatków. Nie miałam jednak odwagi zacząć rozmowy. Wiedziałam, jak to się skończy – wymianą suchych argumentów, przerzucaniem się terminami i kwotami.
W pewnym momencie usłyszałam, jak Sławek wychodzi z łazienki. Zerknął na kartkę na lodówce.
– Jutro twoja kolej na odkurzanie.
– Tak, wiem – odpowiedziałam, nawet nie patrząc w jego stronę.
Wróciłam do komputera. Gdyby ktoś podsłuchał nasz dialog, pomyślałby, że właśnie ustalamy grafik w wynajmowanym mieszkaniu. Żadnego ciepła, żadnej troski, żadnego „jak się czujesz?”. Zastanawiałam się, kiedy ostatni raz usłyszałam od niego coś więcej niż przypomnienie o rachunku albo pytanie, czy kupiłam papier toaletowy.
Po drugiej stronie drzwi
Tamtego wieczoru długo siedziałam w łazience. Nie dlatego, że coś robiłam – po prostu nie chciałam wracać do salonu. Czułam się tam jak intruz. W lustrze widziałam zmęczoną, obojętną twarz. A kiedyś, jeszcze nie tak dawno, spędzaliśmy w tej łazience wspólne chwile – śmiejąc się podczas mycia zębów, podkradając sobie ręczniki, całując się w drzwiach. Teraz wszystko wyglądało jak z katalogu: ładnie, czysto, ale bez życia.
Gdy w końcu wyszłam, zauważyłam, że Sławek zamknął się w sypialni. Światło było zgaszone, drzwi przymknięte. Przez chwilę stałam na korytarzu, niepewna, co zrobić. Pukać? Wejść bez słowa? A może po prostu odpuścić i iść spać na kanapie?
– Śpisz? – zapytałam cicho, opierając się o framugę.
– Nie – odpowiedział, ale nie zaprosił mnie do środka.
– Możemy porozmawiać?
– Teraz? Jestem zmęczony. Może jutro.
Wzięłam głęboki wdech i kiwnęłam głową, chociaż wiedziałam, że on tego nie widzi. Odwróciłam się i poszłam do salonu. Po drodze spojrzałam na nasze zdjęcie sprzed kilku lat – uśmiechnięci, przytuleni, z oczami pełnymi nadziei. Dziś byliśmy jak dwa cienie tych ludzi. Usiadłam na kanapie, przykryłam się kocem. Cisza w mieszkaniu była tak gęsta, że aż dźwięczała w uszach. Czułam się, jakbym mieszkała z kimś obcym. Jakby za tamtymi drzwiami był nie mój mąż, ale współlokator, który po prostu dzieli ze mną czynsz.
Współlokator czy mąż?
Nie potrafiłam już dłużej udawać, że to wszystko jest normalne. Każdy dzień przynosił kolejne potwierdzenie, że nasza relacja nie jest już partnerstwem, a tylko współistnieniem pod jednym dachem. Zastanawiałam się, kiedy dokładnie zaczęło się to rozjeżdżać. Czy wtedy, gdy przestaliśmy się całować na powitanie? Czy może gdy zrezygnowaliśmy ze wspólnych wieczorów, uznając, że seriale lepiej ogląda się osobno?
Pewnego dnia usiadłam przy kuchennym stole z notesem i długopisem. Zaczęłam spisywać wszystkie rzeczy, które kiedyś lubiłam w Sławku. Pamiętam, że kiedyś umiał słuchać. Że potrafił mnie zaskoczyć, przytulić bez powodu, zaprosić na spacer w deszczowy wieczór. Ale im dłużej pisałam, tym bardziej czułam, że to nie są już nasze realia. To były wspomnienia. Dawno nieaktualne.
Wieczorem wrócił z pracy. Zdjął buty, rzucił klucze na komodę i zapytał:
– Zrobiłaś może przelew za prąd?
– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – Ale chyba pora, żebyśmy zrobili coś więcej niż tylko opłacanie rachunków.
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym mówiła w obcym języku. Usiadł naprzeciwko, przez chwilę milczał. W końcu powiedział:
– Też to czuję.
Nie było w tym wielkiego przełomu. Nie rzuciliśmy się sobie w ramiona. Ale może pierwszy raz od dawna zobaczyliśmy się naprawdę. I choć nie wiedziałam, co dalej, to wiedziałam jedno – nie chcę mieszkać z mężem, który stał się dla mnie obcym. I nie chcę być kobietą, która zamienia małżeństwo w grafik obowiązków.
Agata, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pytałam mojej teściowej, jak poradzić sobie z leniwym mężem. Dzięki jej złotym radom dostałam papiery rozwodowe”
- „Kisiłam się 8 lat w małżeństwie bez miłości. Raz wyjechałam sama na weekend i wszystkie moje problemy się rozwiązały”
- „Chciałam się rozwieść, ale bałam się wziąć winę na siebie. Postanowiłam zaryzykować i znaleźć mojemu mężowi kochankę”

