Reklama

Nie spodziewałam się, że po pogrzebie mojego teścia życie rodzinne tak szybko zmieni swój tor. Jeszcze kilka dni wcześniej trzymałam pod rękę teściową, gdy zalewała się łzami nad trumną, a już tydzień później pakowała walizkę i w pośpiechu farbowała odrosty. Twierdziła, że „jedzie do sanatorium dla zdrowia”, ale wystarczyło jedno spojrzenie na jej walizkę, by wiedzieć, że nie jedzie tam z zamiarem leczenia rwy kulszowej. Perfumy, nowa sukienka, bielizna, jakiej sama bym się wstydziła. Coś mi mówiło, że planuje więcej niż kąpiele siarczkowe i spacery z kijkami.

Jakby się nie przejęła

– Jeszcze nie ostygł… – westchnął mój mąż, patrząc na zdjęcie swojego ojca, które stało na komodzie.

W salonie panowała cisza, tylko zegar tykał powoli na ścianie. Teściowa siedziała naprzeciwko, ubrana w czerń, z filiżanką melisy w dłoni. Jej makijaż, delikatny i precyzyjny, nieco kontrastował z żałobnym nastrojem. Przez chwilę było mi jej żal – tyle lat razem, tyle wspomnień. A jednak nie minęło pół godziny od powrotu z pogrzebu, kiedy ni stąd, ni zowąd, wypaliła:

– Kochani, za dwa tygodnie jadę do sanatorium.

Zakrztusiłam się herbatą, a mój mąż spojrzał na nią jakby oszalała.

– Mamo, jak to? Dopiero co... – zaczął niepewnie.

– No i właśnie dlatego muszę wyjechać. Żeby się pozbierać. Ciechocinek dobrze mi zrobi. Siarka na kręgosłup, masaże... – machnęła ręką, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi.

Ale coś mi nie pasowało. Już wcześniej widziałam, że dziwnie ożywiła się po pogrzebie – zaczęła przeglądać szafę, mierzyć sukienki, dopytywała, czy jej szminka „nie wygląda za młodzieżowo”. No i ta nowa fryzura... Za dobrze ułożona jak na wdowę.

– Sama jedziesz? – zapytałam niby od niechcenia.

– Nie, z Halinką z koła emerytek. Ona zna tam kilku znajomych… będzie raźniej.

Mój mąż wzruszył ramionami, jakby nie chciał tego słuchać, ale ja już wiedziałam. Teściowa nie jechała się leczyć. Jechała na łowy. Tylko jeszcze nie wiedzieliśmy, kto będzie ofiarą.

Telefon z Ciechocinka

Minęły zaledwie trzy dni, odkąd teściowa pojechała, a ja już miałam ją na linii. Dzwoniła w środku dnia, co zdarzało się rzadko – zazwyczaj o tej porze ucinała sobie drzemkę albo czytała „Panią Domu”. Tym razem miała wyraźnie inny nastrój. Telefon odebrałam w kuchni, wycierając ręce o fartuch.

– No cześć, kochana! – usłyszałam jej dziwnie rozpromieniony głos. – Jak tam u was? U mnie to normalnie... raj!

– Sanatorium takie fajne? – zapytałam z udawaną neutralnością.

– Cud, miód i orzeszki – zaśmiała się. – Ale wiesz, jedzenie jak to w sanatorium... Za to towarzystwo! Halinka miała rację, tutaj to jak drugi świat. Codziennie tańce, potańcówki, wieczorki zapoznawcze...

– Wieczorki? – uniosłam brwi, chociaż wiedziała, że mnie nie widzi.

– Takie z muzyką na żywo! I uwierzysz? Poznałam tu pana Zbyszka. Wdowiec, całkiem przystojny, zna się na tańcu i, o zgrozo, cytuje poezję!

Zachciało mi się śmiać, ale się powstrzymałam. Teściowa wciąż miała czarne ubrania w szafie, a tu już romans na horyzoncie?

– Ależ mamo… ty dopiero co…

– Oj, co się będę zgrywać. Życie jest krótkie. Po co mam gnić w samotności? Zbyszek też po stracie, mówi, że dusza potrzebuje ciepła.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Byłam w szoku. Moja teściowa flirtowała, podczas gdy jej mąż jeszcze w urnie na kredensie stał.

Zbyszek spod szóstki

Wiedziałam, że coś się kroi, ale nawet ja nie byłam gotowa na MMS-a z półnagim obcym facetem. Teściowa wysłała mi zdjęcie przypadkiem – przynajmniej tak twierdziła. Na ekranie mojego telefonu pojawił się mężczyzna w podkoszulku i krótkich spodenkach, z kieliszkiem czerwonego wina w dłoni i głupkowatym uśmiechem na twarzy.

– O matko... – szepnęłam do siebie, patrząc na ekran jak zahipnotyzowana.

Po chwili zadzwoniła.

– Kochana, to przez przypadek! Chciałam wysłać Halince, ale się kliknęło!

– A kim jest ten... mężczyzna?

– Ach, to ten wdowiec, o którym wspominałam! Z pokoju obok. Spod szóstki. Ma swój samochód i wino przywiózł z TESCO – dodała z dumą, jakby mówiła o jakimś arystokracie.

Zdziwiło mnie, że tak szybko przeszli z parkietu do prywatnych spotkań w pokojach, ale uznałam, że wdowia samotność rządzi się własnymi prawami.

– I co… chodzicie na te wieczorki?

– Oj, już nie muszę. Zbyszek puszcza nam muzykę z telefonu. Mówi, że nie znosi tłumów. Taki typ romantyka. Wczoraj tańczyliśmy walca między krzesłami! A dziś Zbyszek podał mi kolację – jajka w majonezie i śledzie. Takie rzeczy pamięta się do końca życia.

Zbladłam, bo śledzie teściowej zawsze robił tylko jej mąż. Miała na nie specjalny przepis i podawała tylko na święta.

A twój syn co na to?

– Nie mów mu jeszcze. Poczekajmy, aż wrócę. Po co go denerwować?

Zaczęłam podejrzewać, że Zbyszek to nie tylko „sąsiad spod szóstki”, tylko nowy projekt życia.

Romans się nie skończył

Wróciła z Ciechocinka opalona i dziwnie rozanielona. Weszła do nas z nową torebką z ekoskóry. Nawet jej chód był inny – jakby bardziej sprężysty, z lekkością, której nie miała od lat. Pocałowała mnie w policzek, przytuliła syna i od razu zapytała, czy kawa gotowa.

– Zbyszek mnie odwiózł, ale nie chciałam go zapraszać od razu do domu – powiedziała, siadając przy stole. – Jeszcze byście pomyśleli, że lecę z pierwszym lepszym.

– Mamo... czy wy się spotykacie? Tak… na poważnie?

– Spotykamy się – przyznała bez wahania. – I dobrze mi z nim. Zbyszek to dżentelmen, wie co to komplement, co to dobry chleb i że kobieta po pięćdziesiątce też chce czuć się kochana. Poza tym... – zawiesiła głos – nie chcę być sama.

Zapanowała cisza. Mój mąż patrzył w kubek, jakby liczył fusy po herbacie. Ja natomiast czułam, że to dopiero początek nowego rozdziału.

– Zbyszek zaprosił mnie na randkę. Do restauracji. Prawdziwej! – dodała z dumą. – Powiedział, że trzeba celebrować chwilę. Włożyłam czerwoną sukienkę i... nawet obcasy!

Nie wiedziałam, co mnie bardziej zaskakuje – randki, obcasy czy to, że mówi o tym z taką pewnością siebie. W ciągu miesiąca z wdowy w żałobie zamieniła się w kobietę zakochaną po uszy.

– I wiesz co? – spojrzała na mnie z błyskiem w oku. – On powiedział, że jeśli wszystko się dobrze ułoży… to może na stare lata zamieszkamy razem.

Zdrada przy talerzu śledzi

Zbyszek miał wpaść „na chwilę, na herbatę”. Tak przynajmniej mówiła teściowa. Ale jak tylko przekroczył próg, zorientowałam się, że to nie będzie zwykłe spotkanie zapoznawcze. Miał na sobie koszulę z podwiniętymi rękawami, fryzurę świeżo po fryzjerze i torbę z delikatesów, z której wystawała butelka wina.

– Pomyślałem, że napijemy się razem – uśmiechnął się szeroko, jakby znał nas od lat.

Usiedliśmy do stołu. Mój mąż przez pierwsze dwadzieścia minut nie odezwał się ani słowem. Ja próbowałam ratować sytuację pytaniami o pogodę w sanatorium, o ciśnienie, o cokolwiek. Teściowa z kolei kwitła – dosłownie. Siedziała przy nim cała w skowronkach, głaskała go po dłoni i patrzyła jak dziewczyna z liceum. Aż do momentu, gdy sięgnęła po talerz śledzi i postawiła go przed Zbyszkiem.

– Wiesz, kochanie, to te, które zawsze robiłam Władkowi na święta – powiedziała z uśmiechem, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.

Władek, czyli jej zmarły mąż. Mój teść. A ja nagle poczułam, jak ściska mi się żołądek.

– Mamo… – odezwał się w końcu mój mąż, spokojnie, ale dobitnie. – Serio?

Teściowa zamarła, jakby ktoś wylał na nią zimną wodę. Zbyszek uniósł brwi.

– To były jego ulubione. Chciałam, żeby Zbyszek też spróbował – szepnęła.

Nagle wszyscy zamilkli. A potem Zbyszek chrupnął ogórkiem, jakby nic się nie stało, i powiedział:

– No to, za pamięć o Władku! I za nowe początki!

Wtedy wiedziałam – ona naprawdę zamknęła wieko tamtej trumny. I to na dobre.

Na nową drogę życia

Nie minęły nawet trzy miesiące od pogrzebu teścia, a ja patrzyłam, jak teściowa przymierza nową sukienkę do ślubu cywilnego. Beżową, z delikatnym połyskiem. Stała przed lustrem, obracając się z boku na bok, z miną dwudziestolatki szykującej się na studniówkę.

– Co myślisz? Nie za odważna jak na mój wiek? – zapytała, zerkając na mnie przez ramię.

– Nie, mamo. Pasuje ci. I... wyglądasz na szczęśliwą – odpowiedziałam cicho.

Bo była. Wbrew wszystkiemu – konwenansom, sąsiadkom, rodzinie, która szeptała za plecami, że to „zbyt szybko” – była szczęśliwa. I chyba po raz pierwszy od lat nie musiała się z tego tłumaczyć. Zbyszek przyjechał w garniturze, który jeszcze od komunii wnuka się trzymał. Wyglądał, jakby szykował się na wesele w remizie, ale miał taki uśmiech, że aż sama się uśmiechnęłam.

Ślub odbył się cicho, bez fanfar. W urzędzie byliśmy tylko my, dwójka świadków i pan z USC, który wyglądał, jakby oglądał takie scenariusze codziennie. Po wszystkim poszliśmy na rosół i schabowego do pobliskiego baru. I wiecie co? Było dobrze. Nawet wzruszająco.

Wieczorem, gdy wracaliśmy, mój mąż spojrzał przez okno auta i powiedział:

– Moja matka to jednak ma jaja.

– Ma. I jedno życie – dodałam.

Nie wiem, jak długo to potrwa. Może Zbyszek okaże się księciem, a może zwykłym zgrywusem. Ale wiem jedno – ona nie chciała być sama. A samotność po siedemdziesiątce potrafi być gorsza niż zbyt szybkie zakochanie.

Mariola, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama