„Zgrywałam dobrą dziewczynkę, ale w tym roku pod choinkę dostanę rózgę. Wszystko przez polskich kierowców”
„Nie mogłam znieść tych rowerzystów. Mieli się za jakąś wyższą kastę, którą nie obowiązują żadne zasady ruchu drogowego. Otwarcie ignorowali przepisy i na dodatek tarasowali całą ulicę”.

Dzisiaj rano kompletnie zaspałam i nie zdążałam do biura. Ledwo co zdążyłam przechylić kubek z kawą i złapać dwa kąski kanapki, którą mąż mi zrobił. Chwyciłam kluczyki od auta i wypadłam na zewnątrz. Dopiero siedząc za kierownicą zorientowałam się, że zostawiłam w domu lunch. No nic, znajdę jakiś sklep po drodze.
Auto odmówiło posłuszeństwa
Siedząc w samochodzie wykonałam telefon do swojej szefowej, żeby uprzedzić o spóźnieniu.
– Utknęłam w korku – powiedziałam nieprawdę, czując lekki wstyd. – A, nareszcie coś drgnęło – uruchomiłam samochód, włączyłam bieg i ruszyłam spod swojego budynku.
– Będę tak szybko, jak się da – zapewniłam.
Gdy wyjechałam na główną ulicę i chciałam przyspieszyć, zauważyłam coś niepokojącego. Na pobliskim chodniku pędził rowerzysta, który niebezpiecznie lawirował między ludźmi czekającymi na autobus. Instynktownie zdjęłam nogę z gazu i uważnie śledziłam jego jazdę.
Spod jego czarnego plecaka wystawał jasny przewód, który biegł aż do kasku. No pięknie, pewnie miał w uszach słuchawki! Ten gość naprawdę szarżował po chodniku, kompletnie odcięty od dźwięków otoczenia. To się nazywa szczyt nieodpowiedzialności!
– Gdzie tu w ogóle jakaś droga dla rowerów? – wymamrotałam cicho.
Odpuściłam pedał gazu. Na horyzoncie pojawił się rowerzysta zmierzający w stronę zebry.
– Co za kretyn! – wyrwało mi się głośno, kiedy bez rozglądania się wpadł prosto pod koła mojego samochodu.
Wcisnęłam hamulec do dechy, z piskiem opon. Ten szaleniec na dwóch kółkach był już po przeciwnej stronie ulicy, podczas gdy moje serce waliło jak oszalałe. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że gdyby ktoś jechał tuż za mną, na pewno by w mnie wjechał. Na szczęście następny samochód był wystarczająco daleko i też zdążył wyhamować.
– Gdzie masz oczy, kretynie?! – krzyknęłam, mimo że zamknięte okno skutecznie tłumiło mój głos przed rowerzystą.
Dłonie drżały mi ze zdenerwowania podczas zmiany biegu. Na domiar złego auto odmówiło posłuszeństwa.
– Co za debil – mruczałam pod nosem, uruchamiając ponownie samochód. – Głupota sama się mnoży.
Za plecami rozległ się dźwięk trąbienia. Spojrzałam we wsteczne lusterko i zobaczyłam zniecierpliwionego kierowcę, który czekał za mną.
– Już ruszam, spokojnie...
Miałam ochotę użyć klaksonu
Jechałam ostrożnie do przodu, nie spuszczając wzroku z ulicy. Już samo mijanie przechodniów wgapionych w smartfony było wyzwaniem, a tu jeszcze ci szaleńcy na rowerach. Nie mogłam znieść tych rowerzystów. Mieli się za jakąś wyższą kastę, którą nie obowiązują żadne zasady ruchu drogowego. Otwarcie ignorowali przepisy i na dodatek tarasowali całą ulicę.
Co im przeszkadzało korzystać z przygotowanych dla nich tras? W końcu miasto wyznaczyło ich całkiem sporo, zabierając miejsce samochodom.
Do urzędu musiałam jechać przez całe miasto, bo szefowa potrzebowała dostarczyć tam jakieś papiery. Myślałam, że po drodze powrotnej wreszcie coś zjem, bo głód dawał mi się już we znaki. Niestety, podróż się przedłużyła przez rodzinkę na rowerach, która rozciągnęła się na całą szerokość ścieżki. Z przodu pedałował ojciec z maluchem w krzesełku, za nimi jechało dwoje większych dzieci, a cały peleton zamykała ich mama, która ledwo utrzymywała równowagę. Miałam ochotę użyć klaksonu, ale bałam się, że któreś z nich się wystraszy i wypadek murowany.
Wlokłam się za nimi w żółwim tempie przez dłuższy czas, ponieważ z drugiej strony jechała cała kawalkada aut, a na tej ciasnej uliczce ciężko było bezpiecznie wyprzedzić jadących na rowerach bez wjeżdżania na pas dla przeciwnego ruchu. Najprawdopodobniej dopiero co otworzyli przejazd przez tory i stąd wzięło się to całe zamieszanie.
Spojrzałam we wsteczne – za moim autem również utworzyła się już kolejka samochodów. Kiedy rowerzyści skręcili wreszcie do parku, poczułam ogromną ulgę. Nacisnęłam gaz do dechy i pomknęłam przed siebie niczym bolid na torze F1.
Po załatwieniu spraw urzędowych i odebraniu potrzebnych papierów dla mojej szefowej, nadszedł czas na posiłek. Zaparkowałam niedaleko marketu, gdzie kupiłam parę rzeczy.
Rozłożyłam się wygodnie w samochodzie z moją przekąską i napitkiem, gdy nagle usłyszałam stukanie w okno. Niechętnie zsunęłam szybę, widząc przed sobą chłopaka z kaskiem na głowie.
– Czy zamierza tu pani jeszcze długo parkować? – odezwał się.
– Za moment kończę i odjeżdżam – odpowiedziałam, nie rozumiejąc sytuacji.
– Bo wie pani, stoi pani dokładnie na wjeździe do miejsca dla rowerów – wyjaśnił, posyłając mi niezbyt przyjazne spojrzenie.
Szybko się rozglądnęłam. No nie, rzeczywiście stanęłam przy tych cholernych stojakach dla rowerów. Na dokładkę wisiał nad nimi znak.
Podniosłam szybę w samochodzie
– Można za to zapłacić mandat – odezwał się koleś na rowerze, sięgając do swojej nerki po komórkę.
Podniosłam szybę w aucie.
– A żeby cię... – powstrzymałam się przed gorszymi słowami. Jeszcze zacznie robić zdjęcia na dowód.
Szybko schowałam do schowka niedojedzoną kanapę i resztkę jogurtu, po czym uruchomiłam silnik.
– Jak wy sobie jeździcie wbrew przepisom, to wszystko gra, ale gdy kierowca raz źle stanie, to już robicie aferę – mamrotałam, ruszając z miejsca.
Przez tylne lusterko obserwowałam, jak ten miły pan zostawia rower pod sklepem.
– Obyś dostał gumę w oponach!
Po powrocie do pracy dokończyłam dzień. Wieczorem, kiedy szłam do samochodu, poczułam coś niedobrego.
– O matko... skąd ten smród? Cholera, to jogurt!
Zajrzałam do schowka i zobaczyłam, że zostawiłam tam niedojedzone śniadanie. Najpierw musiałam ogarnąć ten bałagan, a dopiero potem mogłam się zbierać do domu. Ten dzień naprawdę mi nie sprzyjał. Kiedy w końcu byłam w drodze, zadzwonił mój mąż.
– Mam coś fajnego dla ciebie – odezwał się wesoło.
– Zaczynam się martwić...
– Daj spokój. Nie idź dziś do sklepu. Zabiorę cię na obiad – oznajmił.
– O tej porze to raczej kolacja wchodzi w grę – spojrzałam na zegarek, który pokazywał po piątej.
– No to niech będzie kolacja – przytaknął.
Wróciłam do mieszkania wykończona
W drodze powrotnej nie dawała mi spokoju ta cała niespodzianka. Jego radość wzbudziła we mnie niemały niepokój. Coś było zdecydowanie nie tak w tym jego zachowaniu. Rozmyślając nad tym wszystkim, ledwo zauważyłam jadącego rowerem faceta, który wyskoczył mi z prawej. Przecież może robić co chce, prawda? Dokładnie tak się zachowują! Wyrwało mi się przekleństwo.
Mocne i zdecydowanie nieeleganckie. Co tam zasady dobrego wychowania, kiedy omal nie doszło do wypadku. Nawet jeśli to on się o niego prosił. A ten na rowerze śmignął tuż przed dwoma samochodami – moim i jeszcze jednym. Kierowca tego drugiego auta nie wytrzymał i użył klaksonu.
– Gdzie się nauczyłeś jeździć! – wydarł się przez opuszczone okno.
No cóż... muszę przyznać, że był bardziej uprzejmy w swoim oburzeniu niż ja. Po drodze natknęłam się na parę osób na rowerach. Z jednej perspektywy – nic nadzwyczajnego przy takiej aurze, ale z drugiej... miałam przemożną chęć przepędzić niektórych z drogi.
– Matko święta, co oni wyprawiają na tych rowerach! Skąd ich tylu nagle? To jakaś inwazja czy co? – denerwowałam się, kiedy znowu musiałam redukować prędkość i wlokąc się za kolejnym mistrzem kierownicy na rozklekotanym rowerze. – To jakiś pech mnie prześladuje? Czy wszechświat się na mnie uwziął? A może po prostu trafił mi się wyjątkowo parszywy dzień?
Wróciłam do mieszkania wykończona i zdenerwowana. Pomyślałam jednak o Marku i zrobiłam parę głębokich wdechów. Przecież przygotował jakąś niespodziankę, więc nie mogłam mu zepsuć tego momentu. Zastawiłam auto pod budynkiem i skierowałam się do wejścia.
Pozwoliłam mu się kierować
– Wróciłam! – krzyknęłam przekraczając próg.
Z pokoju wyłonił się Marek, szczerząc się od ucha do ucha.
– Masz zamknąć oczka, skarbie.
Wydałam z siebie ciężkie westchnienie, ale posłusznie zasłoniłam oczy i pozwoliłam mu się kierować przez mieszkanie.
– Teraz! Otwórz!
Rozchyliłam powieki i przetarłam je ze zdziwienia. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Tuż przede mną znajdowała się para błyszczących, fabrycznie nowych rowerów!
– Kumpel zauważył dziś super okazję w markecie, a wiesz, parę tygodni temu gadaliśmy o tym, że przydałoby się więcej ruchu – mówił podekscytowany. – Nasze poprzednie jednoślady są już w opłakanym stanie, bez żadnych nowoczesnych udogodnień, więc pomyślałem, że wezmę na raty dwa nowe... – przerwał, widząc że nie reaguję. Był tak podjarany swoim zakupem, że dopiero po chwili dostrzegł wyraz mojej twarzy. A ten nie wyrażał szczególnego entuzjazmu.
– Wszystko w porządku, skarbie? Może to ząb tak daje w kość? – zapytał z troską.
– Ząb? Nie, to raczej serce mi krwawi.
– A może przejażdżka rowerowa pomoże?
Spojrzał na mnie tak błagalnie, że parsknęłam śmiechem. Później przedstawiłam mu całą historię związaną z cyklistami.
– I teraz chcesz, żebym dołączyła do przeciwnej drużyny...
– Obiecuję, że my będziemy inni niż ci dzisiaj. Nie zapomnimy, jak to jest być za kierownicą czy na spacerze.
I faktycznie tak jest. Poruszamy się zgodnie z przepisami, korzystamy ze ścieżek rowerowych, pilnując bezpieczeństwa innych. Bo wzajemny respekt jest najważniejszy. I to nie tylko podczas jazdy...
Agnieszka, 35 lat
Czytaj także:
„Mdliło mnie na myśl o kolejnym obiadku u teściowej i wieczorze z nudnym mężem. Odreagowywałam to w łóżku z kochankiem”
„Nigdy nie myślałam, że śmierć męża tak mnie ucieszy. A to najlepsze, co mnie w życiu spotkało”
„Teściowa nie chce być sama i testuje kilku gachów naraz. Młodszy dogadza jej w łóżku, a starszy uprawia z nią jogę”

