„Jestem zmęczona ciągłymi pretensjami mojego męża. Chętnie spakowałabym walizkę i wyruszyła na drugi koniec Polski”
„Przez chwilę panowała cisza. On pokręcił głową, jakby usłyszał coś absurdalnego. – Gdybyś bardziej się starała, nie byłoby problemu. Te słowa we mnie utkwiły. Bolały bardziej niż wcześniejsze wyrzuty, bo wypowiedział je całkowicie poważnie”.

Czasami łapię się na tym, że dłużej patrzę przez okno niż rozmawiam z mężem. Nie z tęsknoty za światem, a z potrzeby ucieczki – przed jego ciągłymi pretensjami, niezadowoleniem, komentarzami rzucanymi z byle powodu. Z zewnątrz wyglądamy jak zwyczajne małżeństwo: wspólne zakupy, wyjścia do rodziny, zdjęcia z wakacji. A jednak wewnątrz mnie coraz częściej budził się głos, który szeptał, że nie tak miało wyglądać moje życie. Że zmęczenie to nie tylko fizyczność – to także emocje, które codziennie noszę w sobie. I że każda kobieta ma prawo kiedyś spakować walizkę.
Poranki z wyrzutami
Zegar na kuchence wskazywał 6:17. Woda w czajniku jeszcze nie zdążyła zagotować się na moją herbatę, a on już zdążył się zirytować. Stał oparty o framugę, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, i patrzył na mnie tym swoim spojrzeniem pełnym rozczarowania.
– Znowu nie nastawiłaś zmywarki – rzucił, jakby to był jakiś straszny grzech.
– Miałam wczoraj migrenę, położyłam się wcześniej – odpowiedziałam spokojnie, chociaż w środku aż się we mnie gotowało.
– No tak, migrena – prychnął. – Dziwnym trafem zawsze wtedy, gdy trzeba coś zrobić w domu.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że każda riposta tylko rozdmucha kłótnię. Westchnęłam cicho i sięgnęłam po kubek. Herbaty i tak nie wypiję w spokoju, bo zaraz znajdzie coś nowego.
– I ręczniki w łazience? Wciąż mokre. Serio, ciężko je rozwiesić, kiedy wracasz spod prysznica?
Oparłam się o blat i spojrzałam mu prosto w oczy.
– A tobie ciężko? Masz dwie ręce, nie?
Zamilkł na chwilę. Wiedziałam, że to tylko pauza przed kolejną porcją zarzutów. Chyba sprawiało mu to jakąś satysfakcję – to codzienne przypominanie mi, jaka jestem niewystarczająca. Wyszedł z kuchni, trzaskając przy tym szafką. Ja zostałam sama – z herbatą, która już nie smakowała, i porankiem, który znów zaczął się od wyrzutów. Ostatnio coraz częściej zastanawiałam się, jak wyglądałby taki poranek… bez niego.
Niedziela nie miała prawa się udać
Tego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. W mieszkaniu było cicho, a słońce delikatnie wpadało przez zasłony. Przez chwilę miałam nadzieję, że może dziś będzie inaczej. Może ta niedziela okaże się spokojniejsza. Ubrałam się, wstawiłam kawę, włączyłam cicho radio. Wszystko robiłam z jakąś ostrożnością, jakby zbyt głośny ruch miał obudzić lawinę.
– Ile razy mam ci mówić, że mleko się kończy? – usłyszałam zza pleców, zanim jeszcze wzięłam pierwszy łyk.
– Przepraszam, nie zauważyłam – odpowiedziałam z rezygnacją.
– Bo ty nigdy nic nie zauważasz. Tylko siedzisz z tym nosem w telefonie albo patrzysz w sufit. A dom sam się nie ogarnie.
Usiadłam przy stole. Już wiedziałam, że żadna spokojna niedziela się nie wydarzy. Każda, nawet najbardziej neutralna sytuacja, potrafiła zamienić się w scenę. Próbowałam przestawić myśli gdzieś dalej – do książki, którą chciałam dziś skończyć, do spaceru, który planowałam. Jednak jego narzekania krążyły jak dym – duszące i wszechobecne.
– Po co kupujesz te kwiaty, skoro i tak wszystkie usychają? – rzucił jeszcze, mijając mnie w drodze do łazienki.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że moje słowa i tak nie mają już żadnego znaczenia. A kwiaty? Przynajmniej one dawały mi przez chwilę poczucie, że coś w tym domu jeszcze żyje. Że coś zależy ode mnie. A nie od jego nastroju.
Nie mogę rozmawiać przez telefon
Była 22:41, gdy zadzwonił mój telefon. Leżałam już w łóżku, wpatrując się w sufit. On zasnął chwilę wcześniej, jak zwykle po kolejnej wymianie zdań, którą zakończył słowami „z tobą się nie da rozmawiać”. Dzwoniła Basia – przyjaciółka jeszcze z czasów studiów. Wahałam się, czy odebrać, ale tęskniłam za rozmową z kimś, kto po prostu mnie lubi.
– Hej, nie śpisz? – zapytała od razu.
– Nie mogę zasnąć. Coś się stało?
– W sumie... nie. Po prostu... pomyślałam o tobie. Jak się trzymasz?
I wtedy poczułam, że coś we mnie pęka, choć głos miałam wciąż opanowany.
– A co jeśli... nie wiem już, kim jestem?
Basia milczała chwilę, po czym powiedziała spokojnie:
– Wiesz, że możesz przyjechać. Choćby na kilka dni. Nad morzem świeże powietrze, trochę przestrzeni... Mamy pokój gościnny. Nikt nie będzie cię oceniał.
W moim gardle utknęło coś ciężkiego. Przez moment nie mogłam mówić.
– Dziękuję. Nie wiem, czy dam radę, ale... dobrze wiedzieć, że mam dokąd.
Po rozmowie długo leżałam w ciemności. Jego oddech był równy, spokojny, jakby nie czuł żadnego ciężaru. A ja? Myślałam tylko o walizce. Leżała na górnej półce szafy, zapomniana. Czy naprawdę tak trudno byłoby ją wyjąć?
Pod drzwiami kawiarni
Następnego dnia wyszłam z domu wcześniej, niż potrzebowałam. Powiedziałam mu, że muszę zrobić coś w pracy, żeby uniknąć kolejnych pretensji o to, że za długo jem śniadanie albo że zbyt głośno stawiam kubek. W rzeczywistości pojechałam do małej kawiarni niedaleko rynku. Lubiłam to miejsce – pachniało świeżym chlebem i wanilią, a ludzie mówili tam ciszej niż gdziekolwiek indziej. Stanęłam przed drzwiami, próbując zdecydować, czy wejść.
Nagle ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie.
– Wszystko w porządku? – zapytała starsza kobieta w czerwonym płaszczu. – Bo stoisz tu już chwilę, jakbyś walczyła sama ze sobą.
Uśmiechnęła się delikatnie, a ja poczułam dziwną ulgę, widząc w jej twarzy zwykłą troskę, której tak długo nie dostawałam.
– Wahałam się – przyznałam. – Chciałam wejść, wypić kawę, ale... nie wiem nawet czemu to takie trudne.
– Czasem najtrudniej zrobić pierwszy krok w stronę siebie – odpowiedziała, po czym weszła do środka.
Poszłam za nią. Zamówiłam latte i usiadłam przy oknie. Przez chwilę obserwowałam ludzi przechodzących ulicą. Każdy gdzieś zmierzał, miał swoje sprawy, swoje życie. Zastanawiałam się, kiedy moje tak bardzo zaczęło się kręcić wokół niego, jego nastrojów, jego niezadowolenia. Łzy napłynęły mi do oczu, choć nie płakałam. To był bardziej stan zawieszenia.
Telefon wibrował kilka razy. Oczywiście on.
– Gdzie jesteś?
– Dlaczego nie odbierasz?
– Możesz choć raz pomyśleć o czymś innym niż o sobie?
Nie odpisywałam. Po raz pierwszy od dawna czułam w sobie cichą, ledwie zauważalną przestrzeń. Jakby powietrze wokół mnie zrobiło się lżejsze. Jakby ta kawiarnia była schronieniem przed wszystkim, co od miesięcy mnie przytłaczało.
Głosy, które nie cichną
Wieczorem wróciłam do domu z ciężarem w żołądku. Wiedziałam, że czeka mnie kolejna rozmowa, a właściwie monolog, w którym on będzie grał jedyną główną rolę. Kiedy tylko otworzyłam drzwi, usłyszałam jego kroki. Nie musiał nic mówić, jego mina była wystarczająco wymowna.
– Możesz mi powiedzieć, gdzie byłaś? – zapytał chłodnym tonem.
– Wypiłam kawę na mieście.
– Samą kawę? Przez trzy godziny?
Zdjęłam kurtkę i odwiesiłam ją na wieszak, starając się nie patrzeć mu w oczy.
– Potrzebowałam chwili dla siebie.
– Dla siebie? – roześmiał się krótko, bez cienia radości. – Ty ciągle potrzebujesz „chwili dla siebie”, a w domu wszystko leży. Czy naprawdę tak trudno o odrobinę odpowiedzialności?
Zacisnęłam dłonie, czując narastające zmęczenie.
– Odpowiedzialności? – powtórzyłam. – Codziennie robię wszystko, żebyśmy mieli normalne życie. Gotuję, sprzątam, pracuję, słucham twoich uwag... Czy ty choć raz zastanowiłeś się, jak ja się czuję?
– Znowu zaczynasz te swoje dramaty. Ja mówię ci konkretnie, co nie działa, a ty od razu robisz z siebie ofiarę.
Jego głos odbijał się echem w mojej głowie. Czułam, że zaraz stracę panowanie nad sobą, choć od tygodni próbowałam zachować spokój.
– Nie robię z siebie ofiary – powiedziałam ciszej. – Po prostu jestem zmęczona.
– Zmęczona? Ja też jestem zmęczony! Tylko że nie narzekam na każdym kroku.
– Bo to ja słucham twoich pretensji od rana do nocy – powiedziałam, wreszcie podnosząc głos. – I mam wrażenie, że dla ciebie nigdy nie będę wystarczająca.
Przez chwilę panowała cisza. On pokręcił głową, jakby usłyszał coś absurdalnego.
– Gdybyś bardziej się starała, nie byłoby problemu.
Te słowa we mnie utkwiły. Bolały bardziej niż wcześniejsze wyrzuty, bo wypowiedział je całkowicie poważnie. Wtedy pomyślałam o walizce. O tym, że może nie muszę dźwigać tego wszystkiego sama.
Wreszcie będę miała spokój
Noc była chłodna, choć kalendarz uparcie twierdził, że zbliżała się wiosna. Siedziałam na łóżku, patrząc na półkę, na której stała moja walizka. Nieruszona od lat, lekko zakurzona, ale wciąż gotowa spełnić swoje zadanie. On zasnął szybko, jak zwykle po kłótni, pewny tego, że kolejny raz udało mu się mnie zagadać, uciszyć, przytłumić. Tym razem jednak w mieszkaniu panowała inna cisza – taka, która miała w sobie decyzję, choć jeszcze niewypowiedzianą.
Wstałam powoli i sięgnęłam po walizkę. Metalowe zamki zadźwięczały cicho, jakby potwierdzały, że to właściwy moment. Nie pakowałam wiele: kilka ubrań, najważniejsze dokumenty, książkę, którą chciałam przeczytać od miesięcy. Podczas składania rzeczy nagle poczułam, że oddycham głębiej. Nie było w tym strachu, raczej ulga, jakby wreszcie ktoś zdjął ze mnie ciężki koc.
Zatrzymałam się na środku pokoju, nasłuchując, czy się nie obudził. Oddychał równo. Właściwie pasowało to do reszty – on spał spokojnie, ja nosiłam wszystko w sobie. Pomyślałam o Basi, o jej ciepłym głosie, o pokoju gościnnym nad morzem. Pomyślałam o poranku bez pretensji. O ciszy, która nie rani.
Wzięłam walizkę do ręki i po raz pierwszy od dawna poczułam, że to ja decyduję o tym, dokąd idę. Nie zostawiłam żadnej kartki. Nie było już czego tłumaczyć. Zamknęłam za sobą drzwi i poczułam chłodne powietrze na twarzy. Pachniało wolnością, której tak bardzo mi brakowało. Schodząc po schodach, nie byłam już tą samą osobą, która godzinę wcześniej siedziała na łóżku z poczuciem bezradności. Wiedziałam, że przede mną długa droga, może trudna, może niepewna. Jednak pierwszy krok został zrobiony. A cisza tej nocy miała smak nowego początku.
Olga, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Black Friday miał być świętem promocji, ale skończył się w 1 sklepie. Ktoś ukradł mi portfel i bawił się za moje”
- „Na imprezie andrzejkowej mąż zatańczył z moją przyjaciółką. Pół roku później zamieszkali razem”
- „Mąż kręci nosem na moje obiady, a mamusi rosołek zjada ze smakiem. Zgotowałam mu taką zemstę, że straci apetyt na dobre”

