„Jestem załamana, bo nie umiem rozmawiać ze swoimi nastoletnimi dziećmi. Wszystko odbija się od nich jak od ściany”
„Zaczęłam zauważać, że cokolwiek powiem, jest z góry skazane na porażkę. Jeśli zapytam o coś – jestem wścibska. Jeśli się nie zapytam – jestem obojętna. Kiedy zaproponuję pomoc – przesadzam. Kiedy się wycofam – nie interesuję się nimi. Próbowałam różnych podejść”.

- Redakcja
Czasami patrzyłam na własne dzieci i czułam, jakby były mi zupełnie obce. To nie były już te same istoty, które jeszcze kilka lat wcześniej tuliły się do mnie przed snem i zadawały milion pytań o świat. Teraz widziałam w nich zamknięte twarze, wiecznie wpatrzone w ekrany telefonów, ciała obecne przy stole, ale myślami gdzieś indziej. Próbowałam rozmawiać, zagadywać, pytać – ale każda moja próba kończyła się jakimś sarkazmem, przewróceniem oczami albo po prostu milczeniem. Czułam się tak, jakbym mówiła do ściany. Coraz częściej miałam wrażenie, że zawiodłam jako matka.
Cisza przy obiedzie
Zawsze marzyłam o tym, żeby nasze posiłki były chwilą bliskości. Rodzinny obiad – wspólne siedzenie przy stole, rozmowy o tym, co się wydarzyło w szkole, w pracy, śmiech i ciepło. Ale od kilku miesięcy wyglądało to zupełnie inaczej. Moje nastoletnie dzieci – Michał i Zosia – siadały do stołu z minami jakby ktoś kazał im iść na karę. Odpowiedzi na moje pytania były lakoniczne, jeśli w ogóle jakiekolwiek padały.
– Jak w szkole? – zapytałam raz jeszcze, nalewając zupę Michałowi.
– Normalnie – odpowiedział, nie odrywając wzroku od telefonu.
Zosia nawet nie spojrzała w moją stronę. Mieszała łyżką w talerzu, jakby to była najnudniejsza rzecz na świecie.
– Możesz chociaż odłożyć telefon na czas obiadu? – zwróciłam się do syna, starając się mówić spokojnie.
Westchnął ciężko, jakbym prosiła go o coś absurdalnego.
– Dobra, już – rzucił i położył telefon na stole, ekranem do dołu, ale było widać, że myślami wciąż tam był.
W kuchni przez chwilę zapadła niezręczna cisza. Czułam, jak mój żołądek zaciska się ze stresu. Jak to się stało, że rozmowa z moimi dziećmi stała się takim wysiłkiem?
– Może w weekend wybierzemy się gdzieś razem? Do kina albo do lasu? – spróbowałam jeszcze raz.
– Mam plany – mruknęła Zosia.
– Ja też – dodał Michał.
I tyle z naszego rodzinnego czasu. Spojrzałam na ich pochylone głowy, na talerze, na których niewiele zniknęło. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Wszystko, co mówię, jest złe
Zaczęłam zauważać, że cokolwiek powiem, jest z góry skazane na porażkę. Jeśli zapytam o coś – jestem wścibska. Jeśli się nie zapytam – jestem obojętna. Kiedy zaproponuję pomoc – przesadzam. Kiedy się wycofam – nie interesuję się nimi. Próbowałam różnych podejść. Byłam ciepła, byłam stanowcza, nawet ironiczna, ale wszystko obracało się przeciwko mnie.
Pewnego wieczoru usłyszałam, jak Michał rozmawia z kolegą przez mikrofon w grze.
– Stara znowu się przyczepiła, że nie wychodzę z domu – rzucił i zaśmiał się w słuchawkę.
Zabolało. Byłam „starą”, która się „czepia”. Przez chwilę stałam pod jego drzwiami, nie wiedząc, czy wejść i zrobić awanturę, czy po prostu odejść i udawać, że nie słyszałam. Zosia z kolei miała inny styl – bardziej chłodny, obojętny. Wchodziła do domu i znikała w swoim pokoju. Gdy kiedyś zapytałam, czy mogłybyśmy pogadać, odpowiedziała beznamiętnie:
– Nie mam teraz siły na twoje wywody, mamo.
Usiadłam wtedy na kanapie i poczułam się jak najgorsza matka świata. Może faktycznie mówię za dużo? Może naciskam? Może jestem męcząca? Ale potem pomyślałam: przecież nie chcę im niczego narzucać. Chcę ich wysłuchać, być obecna. Dlaczego to tak trudno zrozumieć? Czułam się jak treserka w cyrku, która stara się wymusić reakcję na każde swoje słowo, ale zwierzęta po drugiej stronie już dawno straciły zainteresowanie.
Już mnie nie potrzebują
Zdarzyło się to w sobotę rano. Zosia przygotowywała się do wyjścia, ubierała się wyjątkowo starannie, co od razu zwróciło moją uwagę.
– Gdzie idziesz? – zapytałam, starając się brzmieć neutralnie.
– Do Oli – odpowiedziała, sięgając po tusz do rzęs.
– A wrócisz o której?
– Nie wiem. Po prostu nie czekaj z kolacją – rzuciła, nie patrząc na mnie.
– Chciałam tylko wiedzieć, co się dzieje. Martwię się czasem, wiesz? – dodałam cicho.
Wtedy spojrzała na mnie tak, jakby miała mnie serdecznie dość.
– Mamo, ja naprawdę nie potrzebuję twojej kontroli na każdym kroku. Mam piętnaście lat, a ty zachowujesz się, jakbym była dzieckiem. Daj mi w końcu trochę oddechu, okej?
Stałam przez chwilę bez słowa. Niby wiedziałam, że to typowe dla nastolatków, że się buntują, odcinają pępowinę, ale nie sądziłam, że usłyszę coś takiego w tak chłodnym tonie.
– To nie chodzi o kontrolę, tylko o troskę – wyszeptałam.
– No właśnie! Ciągle tylko troska, troska! – podniosła głos. – Wiesz co, ja naprawdę wolę pogadać z kimś, kto mnie nie ocenia i nie zadaje stu pytań dziennie!
Zatrzasnęła za sobą drzwi, a ja przez dłuższą chwilę stałam sama w korytarzu. W całym mieszkaniu zrobiło się cicho. Jakby cała moja obecność nagle przestała mieć znaczenie. Usiadłam na schodach. Po policzkach spływały mi łzy, których nie próbowałam już powstrzymywać.
Słuchają innych, nie mnie
Zaczęłam zauważać coś jeszcze bardziej bolesnego. Michał i Zosia potrafili rozmawiać – ale nie ze mną. Otwierali się przed nauczycielami, koleżankami, trenerami, nawet obcymi ludźmi z internetu. Kiedyś wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam, jak Michał przez słuchawkę opowiada komuś o swoich problemach z matematyką, o tym, jak nie nadąża i że się stresuje. Tymczasem mi zawsze odpowiadał, że jest okej albo że nie potrzebuje pomocy.
Podobnie Zosia. Gdy spotkałam jej wychowawczynię podczas zebrania, usłyszałam:
– Pani córka to bardzo mądra i wrażliwa dziewczyna. Często przychodzi po lekcjach, żeby pogadać.
Zamurowało mnie. Zosia? Ta sama, która w domu potrafi przez cały dzień nie powiedzieć ani jednego zdania więcej niż „co na obiad”? Dlaczego inni dostają dostęp do ich świata, a ja stoję pod drzwiami? Wieczorem podjęłam kolejną próbę.
– Słyszałam, że rozmawiasz czasem z panią M. – zagaiłam delikatnie.
– No i? – Zosia nawet nie odwróciła się od ekranu laptopa.
– Cieszę się, że masz kogoś, z kim możesz pogadać... ale wiesz, ja też bym chciała być kimś takim dla ciebie.
– Mamo, nie wszystko musisz wiedzieć. Serio. Nie jesteś moją terapeutką.
Te słowa uderzyły mnie z siłą obuchem. Wysłały jasny komunikat: nie jesteś mile widziana. Nie jesteś potrzebna. Możesz kochać, ale to nie znaczy, że ktoś chce twojej bliskości.
Wybuch, który musiał nadejść
Nie wytrzymałam. Wszystko się we mnie gotowało. Tygodnie milczenia, obojętności, odrzucenia – nosiłam to w sobie jak ciężki kamień. Aż w końcu pękłam. W zwykły, szary wtorek. Zosia zostawiła swoje rzeczy porozrzucane w kuchni, chociaż wcześniej prosiłam, żeby tego nie robiła. Michał znów nie wyniósł śmieci, mimo że trzy razy przypominałam. Ale to nie o śmieci i bałagan chodziło. To była tylko iskra.
– Czy wy w ogóle mnie słuchacie?! – krzyknęłam nagle, gdy weszli do kuchni.
Oni stanęli, zaskoczeni moim tonem. Spojrzeli na mnie jak na kogoś, kto właśnie stracił panowanie nad sobą – i mieli rację.
– Codziennie się staram! Pytam, próbuję, chcę być blisko, a wy? Milczycie, ignorujecie, traktujecie mnie jak powietrze! – głos mi drżał, ręce też.
– Przesadzasz – burknął Michał.
– Przesadzam? Serio? – odparłam. – Okej. Może faktycznie. Może głupia matka za bardzo chce was kochać i zrozumieć.
Zosia przewróciła oczami i wyszła z kuchni. Michał wzruszył ramionami i poszedł za nią. A ja zostałam sama z tym krzykiem, który odbił się od ścian i wrócił do mnie jeszcze głośniejszy. Usiadłam przy stole, głowa mi pulsowała. Miałam wrażenie, że wszystko przegrałam. Tego wieczoru nie próbowałam już z nimi rozmawiać. Nawet nie powiedziałam „dobranoc”. Położyłam się do łóżka i gapiłam się w sufit. Może naprawdę się nie nadaję. Może nie wiem, jak być matką dla dorastających dzieci.
Naprawdę się staram
Minęło kilka dni od tamtego wybuchu. W domu panowała cicha równowaga – nikt niczego nie komentował, ale napięcie wisiało w powietrzu. Z jednej strony było mi lżej, bo w końcu powiedziałam głośno, co czuję. Z drugiej – miałam poczucie porażki. Nie o taki kontakt mi przecież chodziło.
Pewnego wieczoru, kiedy siedziałam z kubkiem herbaty w kuchni, do pomieszczenia weszła Zosia. Usiadła przy stole, bez telefonu, bez słuchawek.
– Wiem, że czasem jestem niemiła – powiedziała cicho. – Ale ty też czasem przesadzasz. Wszystko kontrolujesz, wszystko chcesz wiedzieć.
Spojrzałam na nią. To był pierwszy raz od dawna, kiedy mówiła ze mną, a nie do mnie.
– Masz rację – przyznałam. – Nie umiem się odnaleźć w tej nowej wersji was. Chcę dobrze, ale chyba nie zawsze potrafię.
– My też nie zawsze wiemy, co chcemy – odpowiedziała, spuszczając wzrok.
Nie było wzruszeń, nie padły wielkie słowa. Ale to wystarczyło. Tego wieczoru Michał też wyszedł z pokoju i usiadł w salonie, gdzie oglądałam stary film. Nie odezwał się, ale został do końca seansu. To był mały gest, ale dla mnie znaczył bardzo dużo.
Zrozumiałam, że nie muszę być idealna. Że mogę się potykać, popełniać błędy, ale dopóki się staram, nie przegrywam tej walki. Moje dzieci nie są już maluchami, ale wciąż mnie potrzebują – tylko inaczej. I może to „inaczej” dopiero uczymy się razem rozumieć.
Renata, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zaprosiłam do nas teściową, by nie czuła się samotna po śmierci męża. Z dobrej synowej zmieniłam się w służącą”
- „Moi teściowie złożyli mi propozycję nie do odrzucenia. Jeden głupi papier miał decydować o moim życiu”
- „Spadek po dziadku po prostu się rozpłynął. Oprócz pieniędzy z jego domu zniknęły też pamiątki”

