Reklama

Kiedy po wielu latach pracy przeszłam w końcu na emeryturę, to moim jedynym planem był odpoczynek. Zamierzałam całkowicie poświęcić się pracy w ogródku, czytaniu książek i szaleństwom w kuchni, czyli temu wszystkiemu, na co nigdy nie miałam czasu. Jednak moje dzieci miały inne plany. I chociaż od razu zadeklarowałam swoją pomoc przy wnukach, to nie spodziewałam się, że to zajdzie aż tak daleko.

Emerytura miała być początkiem nowego życia

Doskonale pamiętam dzień, w którym podjęłam decyzję o przejściu na emeryturę. Właśnie prowadziłam lekcję polskiego w pierwszej klasie liceum.

– Co o tym myślicie? – zapytałam, spoglądając na uczniów. Jeszcze kilka lat temu większość klasy wyrywałaby się do odpowiedzi. Teraz nikt się nie zgłaszał, a większość wpatrywała się w ławkę.

„Pewnie wszyscy myślą już tylko o telefonie i o grach w Internecie” – pomyślałam sobie gorzko. Mogłabym zmusić ich do jakichś wypowiedzi, ale nagle poczułam się bardzo zmęczona. Dzieciaki zawsze były wspaniałe, ale uznałam, że już chyba za bardzo od nich odstaję. Może to już czas na koniec kariery.

– Jest pani pewna? – zapytała mnie dyrektorka, kiedy poinformowałam ją o tym, że zamierzam przejść na emeryturę.

– Tak – odpowiedziałam z pełnym przekonaniem. W tym samym momencie uświadomiłam sobie, że pracuję w tym zawodzie ponad 30 lat. – Teraz czas na młodszych – dodałam z uśmiechem. Poczułam wielką ulgę.

Dyrektorka próbowała mnie namówić do zmiany decyzji. Ale ja nie chciałam. Uświadomiłam sobie, że z utęsknieniem czekam na spokojną emeryturę, na której w końcu będę miała czas dla rodziny i na swoje pasje.

– Koniec z bieganiem od szkoły do szkoły, przygotowywaniem lekcji, sprawdzaniem prac domowych i wiecznym zabieraniem pracy do domu – powiedziałam mężowi, który tak samo jak dyrektorka zapytał mnie, czy jestem pewna swojej decyzji. On wiedział, że pomimo zmęczenia zawsze bardzo kochałam swoją pracę. – Teraz będę prawdziwą emerytką – dodałam z uśmiechem

Zaproponowałam dzieciom pomoc przy wnukach

Dopracowałam do końca roku szkolnego, a potem pożegnałam się ze szkołą, w której spędziłam niemal pół swojego życia.

Gdyby jednak chciała pani wrócić... – sugerowała znów dyrektorka. Ale ja nie przewidywałam takiego scenariusza. Zakończyłam pewien etap swojego życia i rozpoczęłam nowy.

– To teraz mama będzie miała dużo wolnego czasu – powiedziała córka, która razem z rodziną wpadła do nas na niedzielny obiad. Przyszedł też syn, który do tej pory niezbyt często nas odwiedzał.

– Wreszcie będę miała czas dla rodziny – powiedziałam z uśmiechem, nie przypuszczając nawet, że właśnie daję zielone światło do zrobienia ze mnie niani na cały etat.

Czyli możemy na ciebie liczyć w opiece nad dzieciakami? – zapytała córka. A syn od razu dołączył do Marty, patrząc na mnie pytającym wzrokiem.

– Pewnie, że tak – odpowiedziałam bez zastanowienia. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że moim dzieciom przyda się pomoc. Do tej pory musieli radzić sobie sami, bo ja większość czasu poświęcałam pracy. A i ja byłam zadowolona z tego, że będę mogła więcej czasu i uwagi poświęcić wnukom.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo nam pomożesz – powiedział syn, który do tej pory nie był zbyt rozmowny. – Wreszcie właściwa osoba na właściwym miejscu – dodał z uśmiechem.

A ja oczywiście przytaknęłam i już wyobraziłam sobie miłe chwile spędzone z czwórką szkrabów. Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, że moja zgoda będzie początkiem pracy cięższej od tej w szkole.

Zrobili ze mnie opiekunkę na cały etat

Nie minęło nawet kilka dni od rodzinnego obiadu, gdy zadzwoniła do mnie córka.

– Mamo, możesz posiedzieć z dziewczynkami? – zapytała. – Obie są przeziębione, a ja teraz nie bardzo mogę wziąć wolne w pracy – powiedziała. I zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, to zakomunikowała mi, że przywiezie wnuczki za kilkanaście minut.

– Pewnie – odpowiedziałam głównie sama do siebie. Od razu zadzwoniłam do fryzjera, aby przełożyć wizytę. Stwierdziłam, że córce trzeba pomóc, a nowa fryzura nie zając i nie ucieknie.

Wnuczki okazały się bardzo absorbujące. Przekrzykiwały się nawzajem i walczyły między sobą o kredki, blok i mazaki. A ja po kilku godzinach czułam, że moja głowa już dłużej tego nie wytrzyma.

Świetnie spędziłyśmy razem czas – powiedziałam mimo wszystko córce, która późnym popołudniem przyjechała wreszcie, aby zabrać ode mnie te dwie małe czarownice. A one – gdy tylko pojawiła się ich matka – zmieniły swoje zachowanie o 180 stopni.

– To mam nadzieję, że za niedługo to powtórzymy – powiedziała Marta z uśmiechem.

„Oby nie za szybko” – pomyślałam. Chociaż kochałam dziewczynki całym sercem, to czułam, że kolejny taki dzień będzie dla mnie nie lada wyzwaniem.

Nie zdążyłam nawet odpocząć po dniu spędzonym z dziewczynkami, gdy zadzwonił do mnie syn.

Stało się coś? – zapytałam zaniepokojona. Do tej pory Marcin nie dzwonił do mnie zbyt często i to raczej ja musiałam się z nim kontaktować, aby dowiedzieć się, co u niego słychać. Nic więc dziwnego, że zaskoczył mnie tym telefonem.

– Nie, nie – usłyszałam głos syna. Od razu zrobiło mi się lżej na sercu. – Mam sprawę – powiedział po chwili.

Okazało się, że dwójka dzieciaków Marcina też złapała jakieś przeziębienie i nie może iść do przedszkola.

A ja nie mogę wziąć wolnego, bo jesteśmy w trakcie realizacji ważnego projektu – usłyszałam. I niemal od razu padło pytanie, czy pomogę.

– A Kasia nie może posiedzieć z dzieciakami? – zapytałam. Synowa pracowała w urzędzie, a tam nie powinni robić problemu ze zwolnienia lekarskiego na dziecko. W końcu to administracja.

Nie chcesz nam pomóc? – niemal od razu w jego głosie usłyszałam pretensje. – A przecież mówiłaś, że możemy na ciebie liczyć.

No owszem, tak mówiłam. Ale opieka nad wnuczkami dała mi nieźle popalić i obawiałam się, że tym razem wcale nie będzie lepiej. A mimo wszystko się zgodziłam. Wiedziałam, że będę tego żałować, ale nie potrafiłam odmówić.

Całkowicie opadłam z sił

Szybko przekonałam się, że dzieci syna są jeszcze gorsze od córek Marty. Obydwoje okazali się rozpieszczonymi i rozwydrzonymi dzieciakami, które uważały, że wszystko im się należy. W domu żądały podstawienia wszystkiego pod nos, a w sklepie były przekonane, że ich babcia jest milionerką.

Mam tego dość – powiedziałam do męża, gdy wnuki kolejny raz porozrzucały wszystko po podłodze i nie zamierzały po sobie posprzątać.

– To tylko dzieci – westchnął Henryk. Ale i jemu zaczynało to przeszkadzać, czego nie potrafił tak do końca ukryć. Nic wic dziwnego, że razem z mężem odetchnęliśmy z ulgą, gdy syn w końcu je zabrał.

Przez kolejne tygodnie dzieci wielokrotnie podrzucały mi wnuki. Czasami wyglądało to już tak, że dzwoniły rano i oznajmiały mi, że za chwilę podrzucą mi dzieciaki. I nawet nie czekały na odpowiedź, czy mi to pasuje.

– A może byś tak zapytał, czy mogę? – naskoczyłam na syna, który jak zwykle założył, że bezproblemowo zajmę się wnukami i przywiózł je do mnie z samego rana. A jeszcze kilka minut wcześniej zadzwoniła córka i zapytała, czy może przywieźć do mnie dziewczynki.

– A co, nie możesz? – zapytał Marcin ze szczerym zdziwieniem w głosie. – Przecież nic nie mówiłaś, że masz inne plany – dodał. A potem od razu zaczął rozpinać wnukom kurtki.

Machnęłam na to ręką i znów się zgodziłam. A kilka minut później przygotowywałam już posiłek dla czwórki głodomorów. W duchu zastanawiałam się, dlaczego pozwoliłam zrobić z siebie nianię na cały etat. Miałam przecież być beztroską i wyluzowaną emerytką, a stałam się znerwicowaną i sfrustrowaną babcią. A wszystko przez wnuki. Bardzo je kochałam, ale sama przed sobą musiałam przyznać, że są nadmiernie rozpieszczone i źle wychowane.

Musisz coś z tym zrobić – usłyszałam głos męża. Właśnie wszedł do kuchni i zaczął robić kawę. – To już jest wykorzystywanie – dodał.

Przyznałam mu rację. Wiedziałam, że jeżeli nie zareaguję, to z każdym tygodniem będzie coraz gorzej.

Podjęłam decyzję o ograniczeniu opieki

Postanowiłam działać. Gdy kilka dni później zadzwoniła córka z pytaniem, czy zaopiekuję się dziewczynkami, to odmówiłam.

– Ale dlaczego? – w jej w głosie usłyszałam autentyczne zdziwienie.

– Bo mam inne plany – odpowiedziałam krótko. A córka miała chociaż na tyle przyzwoitości, że nie zadawała dalszych pytań.

Podobnie postąpiłam z synem. Gdy któregoś ranka przywiózł wnuki, to powiedziałam, że nie mogę mu pomóc.

To co ja mam teraz zrobić? – spytał niemal zszokowany.

– Musisz sobie jakoś poradzić – odpowiedziałam spokojnie. – Gdybyś zadzwonił do mnie wcześniej, to teraz nie byłbyś taki zdziwiony – dodałam z uśmiechem. A potem grzecznie poprosiłam go, żeby sobie poszedł.

Gdy tylko za synem zamknęły się drzwi, odetchnęłam z ulgą. Potem zrobiłam sobie herbatę i usiadłam na kanapie z książką w ręce. A po południu namówiłam męża na wspólne prace w ogródku.

– I teraz tak już będzie codziennie? – zapytał.

– No prawie – odpowiedziałam i mrugnęłam do niego okiem.

Kolejne dni były ciche i spokojne. Syn i córka dzwonili jeszcze kilkukrotnie, ale ja za każdym razem odmawiałam opieki nad wnukami.

– Mam inne plany – mówiłam. I chociaż miałam wyrzuty sumienia, to postanowiłam nie odpuszczać.

Moja taktyka się opłaciła. Teraz dzieci dzwonią do mnie tylko wtedy, gdy naprawdę nie mają innego wyjścia, a i tak za każdym razem pytają o moją zgodę. A ja odzyskałam szczęśliwe życie emerytki. I bardzo cieszę się, gdy mogę od czasu do czasu spędzić czas z moimi wnukami.

Krystyna, 62 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama