Reklama

Moje życie to pokój z łóżkiem, które skrzypi, kiedy się przekręcam. Pracuję dorywczo – trochę roznoszę ulotki, czasem dorzucę karton na magazynie, czasem przyjmą mnie na dwa dni jako pomoc do cateringu. Kiedy jestem chory, nikt nie dzwoni. Kiedy mam urodziny, nie mam komu o tym przypomnieć. Ale Dzień Matki – tego się nie da zignorować. Ilekroć się zbliża, w głowie wyświetla mi się obraz mamy: jej dłonie, szorstkie od pracy w pralni, jak smarują mi kanapkę z pasztetem. Jej głos, który krzyczał, gdy nie wracałem na noc. I jej łzy – te ciche, których nie chciała pokazać, gdy ojciec odszedł. Dużo nam się nazbierało. Obie strony zrobiły swoje.

– Stary, i co? Będziesz siedział w domu z pizzą z promocji? – zapytał mnie wczoraj Krystian, kolega z pakowania zamówień.

– Nie, właśnie... myślałem, że zrobię coś szalonego.

– Ty? Szalonego? To chyba na zakupy pójdziesz

– Nie, bardziej... zaproszę mamę na kolację. Taką prawdziwą. Do restauracji.

– Ty chyba upadłeś na głowę. Masz w ogóle na to pieniądze?

Pokręciłem głową. Nie miałem. Ale miałem ten jeden dzień. Jedno serce, które kiedyś biło dla mnie bardziej niż dla kogokolwiek innego. I chciałem, żeby przez te dwie godziny poczuła, że znów dla kogoś jest ważna. Stwierdziłem, że wydam te kilka stówek, które miały być na rachunki.

Mama nie wierzyła

– Mamo, jesteś w domu? – zapytałem, wchodząc do jej mieszkania, które pachniało gotowanym ryżem i jakimś tanim płynem do podłóg.

– A gdzie miałabym być? W operze? – odpowiedziała z kuchni, nie wychylając się nawet zza framugi. Wciąż miała ten ton – zgryźliwy, ale podszyty troską.

Usiadłem przy stole. Krzesło zaskrzypiało głośniej niż moje w kawalerce. Mama wyszła w fartuchu, z rękami czerwonymi od zmywania. Popatrzyła na mnie z nieufnością, jakby coś czuła.

Chciałem cię gdzieś zaprosić. Z okazji Dnia Matki.

– Mnie? – uniosła brwi. – Gdzie? Do baru mlecznego?

– Do restauracji. Porządnej. Będzie kolacja, wino, białe obrusy...

Zamilkła. Przez moment naprawdę uwierzyłem, że się wzruszy. Ale zaraz się otrząsnęła.

– A skąd ty masz na to pieniądze, Tomek? Z nieba spadły?

– Jakoś sobie poradziłem – skłamałem, spuszczając wzrok. W środku miałem gulę strachu. Limit na karcie, który już dawno był limitem rozpaczy.

– Nie musisz tego robić, naprawdę – powiedziała.

– Chcę, mamo. Daj mi ten jeden wieczór. Nie pytaj o pieniądze.

Zgodziła się bez słowa. Chwilę później wróciła do kuchni. Widziałem, jak wyciera dłonie o fartuch i patrzy przez okno. Może pierwszy raz od lat ktoś zaprosił ją nie dla przysługi, nie z obowiązku, ale z potrzeby serca.

To było dla nas coś nowego

Staliśmy przed wejściem. Nazwa restauracji wypisana była złotymi literami na czarnym tle. Z wnętrza dobiegała cicha muzyka, a przez szybę widać było ludzi – zadbanych, uśmiechniętych, jakby wszyscy właśnie obchodzili ważne okazje.

– Tomek, to chyba pomyłka – mama szepnęła i cofnęła się pół kroku. – Przecież nas tu nie wpuszczą.

– Wpuszczą. Mamy rezerwację – odparłem, próbując się nie trząść z nerwów.

Kelnerka podeszła niemal natychmiast. Miała zacięty uśmiech i spojrzenie, które oceniało w sekundę. Spojrzała na moje znoszone buty, na jej wysłużony płaszcz. Ale nie powiedziała nic. Zaprowadziła nas do stolika przy oknie.

Tu jest... bardzo elegancko – powiedziała mama, siadając ostrożnie na miękkim fotelu, jakby bała się coś poplamić.

Menu trzymała, jakby to było coś wartościowego.

– Zamów, co chcesz. Naprawdę – uśmiechnąłem się. – Dziś jesteś królową.

– Ty zawsze byłeś dobrym chłopcem... – powiedziała cicho. – Nawet jak się włóczyłeś, to miałeś serce.

Zamilkliśmy. W tle grał fortepian. Pojawił się kelner. Złożyliśmy zamówienie, a potem zapanowała niezręczna cisza.

– Wiesz, mamo – zacząłem – ja... chciałem ci powiedzieć, że... dziękuję. Za wszystko.

– Nie dziękuj. Nie zawsze byłam dobra. I nie wszystko było tak, jak powinno.

– Wiem. Ale dzisiaj chcę, żebyśmy spróbowali po prostu... zjeść razem kolację. Bez dawnych żalów.

Uśmiechnęła się lekko. Ale w oczach miała szklisty błysk. Wzięła łyk wina, spojrzała na mnie inaczej niż zwykle – jakby widziała nie tylko syna, ale człowieka, który się stara.

Było mi wstyd

Deser jeszcze stał na stole, kiedy skinąłem kelnerowi, że chcę zapłacić. Z głową uniesioną wysoko, z udawaną pewnością, podałem kartę. Sekunda. Dwie. Trzy.

– Przykro mi, ale transakcja nie została zatwierdzona – powiedział cicho, z miną jak od chirurga ogłaszającego złą diagnozę.

Czułem, jak zalewa mnie zimny pot. Nie wiem, co się stało. Mama spojrzała pytająco. Uśmiechnąłem się krzywo, sięgnąłem po telefon. To był impuls. Karolina, moja przyjaciółka.

– Cześć... wiem, że to dziwne, ale... potrzebuję przysługi. Szybko. – Szeptałem do słuchawki, stojąc w łazience. – 300 złotych blikiem na szybko. Inaczej... nie mam jak zapłacić.

– Tomek, serio? Co ty robisz? Znowu coś odwalasz? – w jej głosie było więcej troski niż złości.

– Proszę. Błagam.

– Zaraz ci wyślę.

Wróciłem do stolika. Mama mieszała łyżeczką w kawie, choć dawno już wystygła.

– Wszystko w porządku? – zapytała ostrożnie.

– Tak, tak. Małe opóźnienie w systemie.

Pięć minut później telefon zawibrował. Przelew przyszedł. Zapłaciłem. Kelner uśmiechnął się służbowo, ale ja widziałem w jego oczach litość. Wiedział. Wiedziała też Karolina. A może nawet – mama. Bo kiedy wychodziliśmy, jej ręka zatrzymała się na moim ramieniu dłużej niż zwykle.

To była szczera rozmowa

Szliśmy w milczeniu. Noc była chłodna, ale nie chciałem, żeby ta cisza się kończyła. Bałem się, że każde słowo ją złamie. Że jeśli powiem za dużo – pęknie ten pozór normalności, który tak starannie budowałem przez cały wieczór.

– Tomek... – odezwała się nagle. – Powiesz mi teraz prawdę?

Zamarłem. Zatrzymała się. Spojrzała prosto na mnie.

Nie masz tych pieniędzy, prawda? Po co to wszystko?

Pokręciłem głową. Nie umiałem odpowiedzieć. Nie miałem już siły udawać.

– Chciałem, żebyś się poczuła wyjątkowo. Choć raz.

– Ale po co, synu? Przecież ja... ja nie potrzebuję restauracji. Potrzebuję ciebie. Po prostu.

Stanęliśmy na środku chodnika. Światła latarni odbijały się w jej oczach, jakby zaraz miała się rozpłakać. I ja też już nie wytrzymałem.

– Przepraszam, mamo. Za wszystko. Za te wszystkie miesiące, gdy nie dzwoniłem. Za to, że zawsze się odsuwałem.

I ja cię przepraszam. Za to, że nie umiałam być dla ciebie dobra. Że nie umiałam cię wtedy przytulić.

Objęliśmy się. Pierwszy raz od... nie wiem ilu lat. I chociaż wciąż było między nami mnóstwo niewypowiedzianego bólu, przez moment byliśmy znowu matką i synem. Tylko tyle – i aż tyle.

Będzie lepiej

Obudziłem się z bólem głowy, jak po przepiciu – tylko nie było alkoholu, tylko emocje. Telefon leżał obok łóżka. Ekran był pusty. Żadnych wiadomości. Cisza po wszystkim. Wstałem, zaparzyłem herbatę z ostatniej torebki i zjadłem resztki suchego chleba. W pokoju panował półmrok. Usiadłem i napisałem wiadomość:

"Dziękuję za wczoraj. Za to, że wciąż mnie słuchasz, mimo wszystko."

Wysłałem. Nie liczyłem na odpowiedź. Zamiast tego, założyłem kurtkę i poszedłem na piechotę do pracy – cztery przystanki dalej, do małego magazynu z karmą dla zwierząt. Nie miałem tam etatu, tylko kilka godzin tygodniowo.

– Tomek! – zawołał szef. – Dobrze, że jesteś. Chcesz dodatkowe godziny w tym tygodniu?

– Chcę. Bardzo – odpowiedziałem.

Przez kilka godzin nosiłem kartony, układałem palety. W przerwie sięgnąłem po telefon. Jedna wiadomość.

"To ja dziękuję. Przyjdź na obiad"

Tomasz, 27 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama