„Jesienny flirt poprawiał mi humor w szare dni. Szkoda, że mąż nie potrafi robić tego, co kochanek”
„Szliśmy obok siebie, z pozoru skupieni na grzybach, a w rzeczywistości na sobie nawzajem. Nasze dłonie znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie, raz nawet zetknęły się na moment. To było nic, zwykły przypadek… a jednak właśnie wtedy przeszył mnie przyjemny dreszcz”.

- Redakcja
W moim życiu nie było niby nigdy na co narzekać. Mam przecież dom, pracę, rodzinę, wspólny kredyt, co roku jeżdżę z bliskimi na wakacje nad morze. A jednak od jakiegoś czasu czułam, jakby moje życie straciło wszelkie barwy. Z Adamem byliśmy razem od dziesięciu lat, ale od kilku... jakby tylko obok siebie. Rozmawiamy teraz głównie o rachunkach i o tym, czy Kuba odrobił lekcje. Niby nic złego się nie dzieje, tylko jakby nie ma już tego prawdziwego uczucia. Tego ognia, co kiedyś.
W pracy moje biurko stoi tuż obok biurka Piotra. To niezły przystojniak. Starszy ode mnie o kilka lat, a w dodatku zawsze spokojny i uśmiechnięty. Czasem rzuci jakimś żartem, czasem spojrzy tak, że robi mi się cieplej na sercu. Nie uwodzi mnie. Przynajmniej nie otwarcie. Po prostu... dobrze mi obok niego. Czasem łapię się na tym, że czekam na poniedziałek, żeby znowu go zobaczyć.
Niczego nie planowałam. Chciałam tylko, żeby ktoś na mnie spojrzał tak, jak kiedyś patrzył Adam.
Któregoś wieczoru zadzwonił do mnie Piotr.
— Wiesz, że w weekend ma być piękna pogoda? — powiedział niby od niechcenia. — Jadę z rana do lasu, trochę grzybów nazbierać.
— O, ja też miałam taki plan! — rzuciłam, udając zaskoczenie.
— Naprawdę? No to może… przypadkiem się spotkamy? — Śmiał się, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że znów poczułam to charakterystyczne ciepło w sercu.
„Przypadkiem” – powtórzyłam w myślach. Wiedziałam, że na pewno nie będzie w tym żadnego przypadku.
Serce biło mi szybciej
Słońce dopiero wstawało, kiedy wysiadłam z samochodu. Chłodne powietrze pachniało igliwiem, a poranna mgła unosiła się tuż nad ziemią. Wzięłam koszyk i ruszyłam w głąb lasu. Serce biło mi szybciej, choć nie potrafiłam powiedzieć, czy z ekscytacji, czy ze wstydu.
Po kilkunastu minutach usłyszałam kroki za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam Piotra, w zielonej kurtce i z kubkiem termicznym w dłoni.
— O, a to niespodzianka! — Uśmiechnął się szeroko.
— Czasem trzeba odpocząć od ludzi… od wszystkiego — odpowiedziałam, siląc się na swobodny ton.
Szliśmy obok siebie, z pozoru skupieni na grzybach, a w rzeczywistości na sobie nawzajem. Nasze dłonie znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie, raz nawet zetknęły się na moment. To było nic, zwykły przypadek… a jednak właśnie wtedy przeszył mnie przyjemny dreszcz.
— Masz tu sporo prawdziwków — powiedział po chwili, przykucając obok mnie.
— Mhm… — mruknęłam, choć patrzyłam nie na grzyby, tylko na jego profil. Przyglądałam się temu lekkiemu, niewymuszonemu uśmiechowi.
Cisza między nami nie była niezręczna. Raczej pełna obietnicy, jakby niosła coś, co oboje baliśmy się nazwać. W pewnym momencie Adam się zatrzymał i spojrzał mi w oczy.
— Wiesz… Myślałem dziś rano, że fajnie byłoby cię spotkać — stwierdził poważnie. — Naprawdę.
Nie odpowiedziałam. Po prostu uśmiechnęłam się i ruszyłam dalej. Każda sekunda tego spaceru aż krzyczała o tym, że oboje dobrze wiemy, dlaczego tu przyszliśmy. I wcale a wcale nie chodziło o grzybobranie.
„Powinnam wrócić” – pomyślałam. – „Tyle że nie chcę. Przy nim... jest inaczej. Znów czuję ciepło. Dokładnie to, za którym tak tęskniłam” .
Nie odsunęłam się
Słońce już chyliło się ku zachodowi, gdy wracaliśmy z lasu. Coś tam nazbieraliśmy, ale nie o to przecież chodziło. Mieliśmy wrażenie, że znamy się od zawsze, choć tak naprawdę nigdy wcześniej nie byliśmy sami.
— Może zatrzymamy się na chwilę? — zaproponował Piotr, gdy dochodziliśmy do samochodów. — Mam w termosie kawę, a szkoda, żeby wystygła.
Usiedliśmy w jego aucie. Przez chwilę panowała cisza, wypełniona tylko delikatnym szumem drzew.
— Dawno się tak nie śmiałem – powiedział w końcu. — Z tobą to… wszystko jest jakieś łatwiejsze. — Poczułam, że serce znów mi przyspiesza. — Wiesz, ja… od dawna nie mam z kim porozmawiać — dodałam cicho. — W domu… wszystko jest jakby obowiązkiem, nie uczuciem. Adam… niby przy mnie jest, ale jakby go nie było.
Piotr skinął głową.
— Wiem, o czym mówisz. U mnie podobnie. Niby razem, ale osobno. — Uśmiechnął się smutno. — Czasem myślę, że ludzie potrafią być sobie bliżsi w milczeniu niż po wielu latach rozmów.
Przez chwilę tylko na siebie patrzyliśmy. W jego spojrzeniu było coś, co mnie przyciągało — spokój, ciepło, może tęsknota.
— To... ta cała wyprawa... To nie powinno się wydarzyć — wyszeptałam, gdy jego dłoń musnęła moją.
— A jednak się wydarzyło — zauważył.
I wtedy mnie pocałował. Delikatnie, ostrożnie, jakby bał się, że się odsunę. A ja się nie odsunęłam. Świat ograniczył się do wnętrza samochodu, do dźwięku naszych oddechów. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, oboje byliśmy zbyt zaskoczeni, by coś powiedzieć.
— Co teraz? — zapytałam niepewnie.
— Nie wiem — przyznał. — Ale nie zamierzam tego żałować.
Na zewnątrz zapadał zmrok. A my zaczęliśmy coś, czego nie dało się już zatrzymać.
Nie umiałam odpowiedzieć
Minęły może trzy tygodnie. Było w nich wszystko — skradzione godziny, wymieniane spojrzenia, krótkie wiadomości pisane w nocy: „Tęsknię”, „Jutro chociaż na chwilę?”, „Uważaj, żeby nikt się nie połapał”. Spotykaliśmy się po pracy: w parku, w samochodzie, czasem tylko po to, żeby przez moment potrzymać się za ręce. Każde wspólne wyjście było jak oddech po długim wstrzymywaniu powietrza. Wiedziałam, że to złe, ale nie potrafiłam przestać. Czułam się jak nastolatka, która po raz pierwszy zakochała się na serio. Aż do tego pamiętnego wieczoru.
Zostawiłam telefon na stole w kuchni i poszłam do łazienki. Już za drzwiami usłyszałam charakterystyczne piknięcie — przyszła nowa wiadomość. Gdy wróciłam, Adam siedział przy stole, wpatrując się w ekran mojej komórki. Twarz miał kamienną.
— Kim jest Piotr? — zapytał. Głos miał spokojny, ale oczy zimne jak nigdy wcześniej.
Zamarłam.
— Nikim — próbowałam jeszcze. — To tylko kolega z pracy.
— Nie kłam. Widziałem, jak na niego patrzysz, a teraz jeszcze to. — Mój mąż odczytał fragment wiadomości: — „Nie mogę się doczekać jutra. Twój P.”.
— Adam… Ja… — zaczęłam się plątać. — To nie tak…
— Nie tak?! — Jego głos się załamał. — To z nim sypiałaś, jak wracałaś późno z „nadgodzin”?
— Przestań! — krzyknęłam. – To nie o to chodzi!
— A o co?! — Uderzył otwartą dłonią w stół. — Powiedz mi, Gosia, co ci dał, czego ja nie potrafiłem?!
Nie umiałam odpowiedzieć. Łzy same spływały mi po policzkach.
Adam wstał, wziął kurtkę i bez słowa wyszedł. Drzwi trzasnęły tak mocno, że aż drgnęły szyby. Zostałam sama. Z telefonem, który znów zawibrował mi w dłoni.
„Jesteś?” — napisał Piotr.
Musiałam wrócić do domu
Spotkaliśmy się następnego dnia. W tym samym miejscu, co wiele razy wcześniej – na parkingu za starym supermarketem, gdzie nikt nie zaglądał. Deszcz bębnił w dach samochodu, a ja czułam, że całe moje życie rozsypuje się jak domek z kart.
Piotr czekał już na mnie. Gdy tylko wsiadłam, zobaczył moje zapłakane oczy i zrozumiał wszystko, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
— Wie…? — zapytał cicho, choć znał odpowiedź.
Skinęłam głową.
Przez chwilę milczał, wpatrując się w przednią szybę. Potem westchnął ciężko i powiedział:
— Moja żona też się dowiedziała. Wczoraj. Nie wiem jak. Może coś przeczytała, może ktoś widział nas razem…
— I co teraz? — przerwałam mu, czując, że głos mi drży. — Co zrobimy?
— Nie wiem — przyznał po dłuższej chwili. — Może to znak, że powinniśmy być razem?
Popatrzyłam na niego, a potem na swoje dłonie splecione na kolanach.
— A może to znak, że nigdy nie powinniśmy tego zaczynać.
— Gosia… — Położył mi dłoń na ramieniu. — Nie potrafię o tym zapomnieć.
Odwróciłam głowę, żeby nie widział moich łez.
— A ja nie potrafię tak żyć. Z tym wszystkim, co zrobiłam.
— Myślisz, że ja śpię spokojnie? — wyszeptał. — Całe noce myślę o tobie. O tym, że skrzywdziliśmy ludzi, których kiedyś kochaliśmy, tylko po to, żeby przez chwilę poczuć, że żyjemy.
Nie miałam siły, by odpowiedzieć.
Deszcz ucichł. W samochodzie było słychać tylko nasze oddechy.
— Muszę wrócić do domu — oznajmiłam w końcu. — Do syna.
Piotr skinął głową. Pojął, że to koniec, choć żadne z nas nie potrafiło jeszcze powiedzieć tego otwarcie.
Nie tym razem
Kilka dni później siedziałam na ławce w parku. To był ten sam park, przez który kiedyś wracałam z Piotrem po pracy, śmiejąc się z byle czego. Teraz liście wirowały na wietrze, a ja czułam, jak chłód przenika mnie do kości.
Telefon milczał. Zupełnie jak Adam. Od dnia tamtej kłótni odzywał się do mnie tylko wtedy, kiedy trzeba było ustalić coś, co dotyczyło naszego syna. Jego spojrzenie było puste. Może ze złości, może z bólu. Wyjęłam z kieszeni telefon. Na ekranie wyświetlało się jedno nieprzeczytane powiadomienie. To Piotr wysłał mi wiadomość: „Musimy porozmawiać”.
Siedziałam tak chwilę, wpatrując się w te dwa słowa. Napisał „musimy”. Nie „chcę”, nie „tęsknię”.
Zadzwonił po godzinie.
— Gosia, spotkajmy się, proszę. Choć na chwilę — przekonywał. — Nie chcę, żeby tak się to skończyło.
— Nie mogę — odpowiedziałam cicho.
— Dlaczego? — On wciąż nie rozumiał.
— Nie tym razem — odparłam. — Bo jeśli się spotkamy, znowu nie będę potrafiła tego skończyć.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem usłyszałam tylko westchnienie.
— W porządku — rzucił w końcu. — Tylko pamiętaj, że ja nigdy nie udawałem.
Zakończył połączenie, a ja siedziałam jeszcze długo na tej ławce, patrząc na mokrą alejkę. Czułam, jak coś się we mnie kończy.
„Czasem miłość przychodzi nie w porę” — pomyślałam. — „A czasem trzeba ją po prostu wypuścić, zanim zniszczy wszystko, co jeszcze zostało”.
Wstałam, poprawiłam płaszcz i ruszyłam do domu. Każdy krok był bolesny, ale czułam też ulgę — gorzką, ale prawdziwą.
W tym milczeniu jest szansa
Wróciłam do domu późnym popołudniem. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Adam siedział przy stole i czytał gazetę. Spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. W tym spojrzeniu nie było już gniewu – prędzej rezygnacja.
Postawiłam torbę przy drzwiach i zdjęłam płaszcz.
— Kuba już odrobił lekcje — powiedział cicho. — Jest u mamy, ma jutro wolne w szkole.
— Dobrze — odparłam. — Dzięki.
Cisza między nami była ciężka, ale już nie bolała tak jak wcześniej. Może to właśnie tak wygląda koniec: bez krzyku, łez, gdy każdy jest pogrążony w codzienności, w której nic nie zostało już do powiedzenia.
Usiadłam przy oknie. Na zewnątrz świat tonął w jesiennej mgle. Przypomniało mi to tamten dzień — pierwszy, niewinny, który jednak zmienił wszystko.
„Nie wiem, czy to była miłość” – pomyślałam. – „Tyle że pierwszy raz od dawna czułam, że żyję”.
Adam wstał, nalał sobie kawy i, ku mojemu zdziwieniu, postawił drugi kubek przede mną.
— Chcesz? — zapytał tylko.
— Tak… — odpowiedziałam po chwili.
Nie wybaczył mi, choć chyba próbował. Wykonał cichy gest, który znaczył tyle, co „jeszcze tu jestem”.
Popatrzyłam za okno. Wiatr poruszał gałęziami, jakby chciał coś powiedzieć. Drzewa milczały — zupełnie jak my. Ale gdzieś w środku wiedziałam, że w tym milczeniu jest szansa. Może maleńka, ale jednak. Prawdziwa szansa na nowy początek.
Małgorzata, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Mama zostawiła mi dom w spadku. Brat mnie znienawidził, bo bardziej zasługiwał na jej majątek”
- „Myślałam, że uczniowie zapomnieli o mnie w Dniu Nauczyciela. Jeden gest zaskoczył mnie tak, że zaczęłam płakać”
- „Nienawidzę Dnia Nauczyciela. Kwiaty nic nie znaczą, gdy uczniowie na co dzień traktują mnie jak śmiecia”

