Reklama

Jesień przyszła cicho, niemal niezauważenie. Liście z naszych klonów w ogrodzie zaczęły się sypać, a poranki stały się chłodne i wilgotne. Wciskałam nos w ciepły szal, wychodząc z dziećmi do szkoły, i znów czułam, jak wraca ta znajoma rutyna. Myślałam wtedy, że wszystko jest na swoim miejscu. Że nic się nie zmienia. A może po prostu nie chciałam dostrzegać zmian?

Mąż się zmienił

Jeszcze niedawno wierzyłam, że jeśli coś jest trudne, to trzeba nad tym popracować. Że miłość po dziesięciu latach to nie wybuchy namiętności, tylko cicha obecność. Myliłam się. I o tym jest ta historia.

Michał... od jakiegoś czasu był inny. Milczący. Wracał późno, siadał przy kolacji i gapił się w ekran telefonu.

Wszystko w porządku? – zapytałam któregoś wieczoru, podając mu talerz z zupą dyniową. – Jesteś ostatnio jakiś... nieobecny.

– Tak? – uniósł wzrok i jakby zorientował się, że siedzi ze mną przy stole. – Nie, wszystko okej. Trochę roboty, wiesz. Projekt mi się przeciąga.

– Może powinniśmy gdzieś pojechać? Chociaż na weekend. Oderwać się... – spróbowałam.

– Zobaczymy. Nie wiem, jak z terminami – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

Zamieszałam łyżką w swojej zupie. Cicho. Nic więcej nie mówiłam. Chciałam wierzyć, że to tylko jesienna chandra. Że Michał po prostu ma dużo pracy. Ale już wtedy coś we mnie drgnęło. Intuicja? Lęk? Jeszcze nie miałam pewności. Ale już wtedy czułam, że coś się kończy.

Zobaczyłam ich przypadkiem

Tego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Dzieci były jeszcze w szkole, a ja postanowiłam przejść się piechotą. Chłodne powietrze pomagało zebrać myśli. Skróciłam sobie drogę przez osiedle i wtedy go zobaczyłam.

Michał siedział w samochodzie. Samochód był zaparkowany kilka przecznic od naszej ulicy, na bocznej, mało uczęszczanej uliczce. Obok niego siedziała kobieta. Nie widziałam dokładnie jej twarzy, bo samochód zasłaniały drzewa, ale coś w tej scenie sprawiło, że poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.

Nie dotykali się. Nie całowali. Ale nie wyglądało to jak rozmowa znajomych. Kobieta śmiała się, Michał patrzył na nią z tym spojrzeniem, które znałam dobrze. Tym, którym kiedyś patrzył na mnie. Stałam za rogiem, wciśnięta między płot a skrzynkę elektryczną, jak idiotka. Patrzyłam, jak odjeżdżają. A potem ruszyłam do domu jak w transie.

Wieczorem Michał był jak zwykle. Ani bardziej miły, ani bardziej zdystansowany.

– Widziałam dzisiaj Michała – powiedziałam Natalii, dzwoniąc do niej później.

– Serio? Gdzie?

– W samochodzie. Z jakąś kobietą. Dwie ulice dalej.

– I co robił?

– Śmiał się. Patrzył na nią tak... Nie wiem. Nienaturalnie.

– Anka, to brzmi jak zdrada. Musisz się dowiedzieć, kim ona jest. Nie siedź z założonymi rękami. Michał to nie jest aniołek.

– Może to koleżanka z pracy... – próbowałam się bronić, ale głos miałam cienki.

– No to sprawdź to. Nie siedź jak ta sierota – rzuciła Natalia ostro. – Ty też masz prawo znać prawdę.

Tamtego wieczoru nie mogłam zasnąć. Coś się zaczęło. Coś, czego jeszcze nie rozumiałam.

Byłam czujna

Zaczęłam słuchać. W milczeniu. Bez krzyków, bez pretensji. Przestałam pytać Michała o cokolwiek, a jednocześnie chłonęłam każde jego słowo, każdy krok, każde spojrzenie w telefon. Czasem miałam wrażenie, że znam jego grafik lepiej niż własny. I właśnie wtedy, w tej ciszy, trafiłam na dowód.

Siedział na tarasie, myślał, że śpię. Rozmawiał cicho przez telefon. Ale okno było uchylone.

– Tęsknię. Wiem, wiem... Przecież mówiłem, że się nie da tak od razu. Ona zaczyna coś podejrzewać. Musimy uważać. Kocham cię, Klaro. Ale nie teraz. Proszę cię, zrozum...

Zamarłam. Czułam, jak całe ciało mi drży. Serce waliło mi tak, że musiałam się przytrzymać ściany, żeby nie upaść. A on, mój mąż, ojciec moich dzieci, ten chłodny, zgaszony Michał, szeptał do niej takie słowa, jakich nie słyszałam od niego od lat. Klara była naszą sąsiadką dwie ulice dalej. Spotykałam ją często w sklepie, na spacerze z dziećmi. Jak mogła patrzeć mi wtedy prosto w oczy?

Wybiegłam na taras. Nie wiedział, że podsłuchałam.

– Michał, do cholery, rozmawiasz?! – wrzasnęłam tak głośno, że pewnie cała ulica słyszała.

Podniósł wzrok. Twarz mu pobladła. Rozłączył się. Stał przez moment jak zbity pies.

– Anka... To nie tak...

– To właśnie tak. Wiesz, co jest najgorsze? Że nawet nie próbujesz kłamać. Już ci się nie chce – syknęłam.

– Nie planowałem tego. Tak wyszło. Miała być tylko rozmowa, trochę bliskości...

– I co? Może jeszcze coś będzie z tej bliskości? – zakpiłam.

Zamilkł.

– Tak? – zapytałam cicho. – Ona jest w ciąży?

– Tak – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

Wtedy zrobiło mi się niedobrze.

To nie była miła rozmowa

Zadzwoniłam do niej w piątek rano.

– Cześć, mówi Anka. Żona Michała. Chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziałam chłodno.

Po drugiej stronie zapadła cisza, jakby nie wiedziała, czy ma się rozłączyć, czy udawać, że pomyłka.

– Dobrze – odparła w końcu. – Możesz przyjść dziś po siedemnastej.

Wzięłam prysznic, założyłam płaszcz, pomalowałam usta. Nie dla niej. Dla siebie. Musiałam wyglądać jak kobieta, która ma kontrolę, nawet jeśli walił mi się świat.

Jej dom w środku był dokładnie taki, jak się spodziewałam – mały i przytulny. Otworzyła mi drzwi. Miała na sobie sweter w kolorze śmietankowym i dżinsy, które wyglądały, jakby kosztowały więcej niż moja cała garderoba. Była ładna. I wyglądała spokojnie.

– Chcesz herbaty? – zapytała.

Nie przyszłam tu na pogaduszki – odpowiedziałam sucho.

Usiadłam na kanapie. Ona naprzeciwko. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie bez słowa.

– Dlaczego? – zapytałam w końcu. – Wiedziałaś, że jesteśmy małżeństwem. Że mamy dzieci.

– Nie planowałam tego – westchnęła. – Na początku to była... potrzeba bliskości. Michał czuł się samotny. Ja też. Nie chciałam w to brnąć. Ale... wiesz, jak to się kończy.

– Nie, nie wiem. Nigdy nie spałam z cudzym mężem – warknęłam.

– Nie musisz być wredna, Anka. Wiem, że to boli. Ale on nie był szczęśliwy. Może o tym nie wiesz, ale był nieszczęśliwy od dawna.

– Nie był szczęśliwy, to mógł odejść. A nie... migdalić się za rogiem z laską z osiedla – powiedziałam, walcząc ze ściśniętym gardłem.

– Spodziewam się dziecka. I nie zamierzam znikać – powiedziała cicho, ale twardo.

Patrzyłam na nią i wiedziałam, że to się naprawdę dzieje. Że ta kobieta siedzi naprzeciwko mnie, nosi w sobie dziecko mojego męża i nie czuje się winna. Ani trochę.

Czułam, że przegrałam

Wróciłam do domu, zdjęłam płaszcz, a potem długo patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Czułam się jak ktoś, kto przegrał, nie wiedząc, że bierze udział w grze. Nie płakałam. Jeszcze nie. Płacz zostawiłam na później – może jak dzieci pójdą spać, może jak wyjdę z domu, może... nigdy.

Wieczorem przyszła Natalia. Usłyszała mój głos przez telefon i po prostu się zjawiła z winem i czekoladą.

– Mów wszystko – powiedziała, siadając naprzeciwko.

Opowiedziałam jej wszystko. O Klarze, o ciąży, o rozmowie, o tym, jak Michał udaje, że nic się nie stało. Jak wraca do domu, jakby nie zniszczył nam życia.

No to co teraz? – zapytała w końcu.

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Serio, nie wiem. Chciałabym wrzasnąć, spakować walizki, zabrać dzieci i wyjechać. Ale potem przypominam sobie, że... że mam kredyt, szkołę, zajęcia dzieci, pracę.

Natalia skrzywiła się.

– A może właśnie to powinnaś zrobić? Myśleć o sobie? Wiesz, że cię szanuję, Anka. Ale ty się zawsze poświęcasz. A teraz? Teraz ktoś ci napluł w twarz, a ty chcesz dalej siedzieć przy tym samym stole?

Zamilkłam.

– Wiesz, co jest najgorsze? – wyszeptałam. – Że nie wiem, czy go jeszcze kocham. Czy nienawidzę. Czy może jedno i drugie.

Natalia wstała, przytuliła mnie.

– Czasem miłość się kończy. Ale godność musi zostać. Nie pozwól sobie tego odebrać.

I wtedy pierwszy raz się rozpłakałam. Nie z żalu. Z ulgi. Że ktoś mnie jeszcze widzi. Że ktoś jeszcze trzyma mnie w pionie.

Anna, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama