„Jesień życia to miał być aerobik, wycieczki i kawka z koleżankami. A córka zrobiła ze mnie babcię do wynajęcia”
„Uwielbiałam chodzić na aqua aerobik, jeździć na wycieczki z koleżankami z uniwersytetu trzeciego wieku, skoczyć do kina. Miałam swoje życie. Swój świat. Aż pewnego dnia zadzwoniła do mnie Kasia, moja córka. Spakowałam walizkę. Każda matka by pomogła... Prawda?”.

- Redakcja
Mam na imię Irena. Mam 67 lat, mieszkam we Wrocławiu, choć... tak naprawdę od dwóch lat mieszkam w domu mojej córki. Sama nie wiem, jak do tego doszło. Nie jestem z tych „babć w kapciach”. Zawsze miałam pełne ręce roboty, ale z wyboru. Uwielbiałam chodzić na aqua aerobik, jeździć na wycieczki z koleżankami z uniwersytetu trzeciego wieku, czasem skoczyć do kina, a czasem po prostu posiedzieć sama ze sobą. Miałam swoje życie. Swój świat.
Aż pewnego dnia zadzwoniła do mnie Kasia, moja córka. Była wtedy w ósmym miesiącu ciąży, rozdygotana, rozemocjonowana.
– Mamo... Możesz przyjechać na kilka tygodni, jak już urodzę? Tomek ma projekt za granicą, nie wiem, jak sobie poradzę sama... Tylko na chwilę, obiecuję. Jak tylko się pozbieram.
„Na chwilę”. Tak powiedziała.
Spakowałam walizkę. Zostawiłam swoje życie w zawieszeniu. W końcu chodziło o moją córkę i mojego pierwszego wnuka. Kto by nie pomógł? Każda matka by pomogła... Prawda?
Rezygnowałam z siebie
Na początku było nawet miło. Kasia naprawdę była zmęczona po porodzie, maleństwo płakało co dwie godziny, a Tomek pojawiał się w domu tylko w weekendy. Miałam więc wrażenie, że jestem potrzebna. Że ratuję im życie. Nosiłam małego, gotowałam obiady, prałam te miliony śpioszków, odkładałam swoje potrzeby, no bo przecież to „tylko na chwilę”.
Ale mijały tygodnie. Potem miesiące. Zaczęłam dopytywać, kiedy wrócę do siebie.
– Mamo, przecież i tak jesteś sama, a mały tak cię uwielbia! – mówiła Kasia z uśmiechem, wciskając mi w ramiona dziecko, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Nie miałam już swoich poranków. Ani ciszy. Ani kawy wypitej bez przerwy na przewijanie. Znajome dzwoniły, ale coraz częściej mówiłam im, że nie mogę wyjść. Zresztą – po co? Byłam zmęczona. Po prostu zmęczona.
Pewnego wieczoru, gdy usypiałam małego, usłyszałam, jak Kasia mówi przez telefon w kuchni:
– Tak, mama mieszka z nami. No pewnie, że pomaga. W sumie to teraz nie wyobrażam sobie, żeby jej tu nie było.
Zamknęłam oczy. Coś we mnie pękło. To nie miała być przeprowadzka. To miała być tylko pomoc. Tymczasem wyglądało na to, że... zamieszkałam tu na stałe. Tylko nikt mnie o to nie zapytał.
Czułam się podle
Z czasem przestałam nawet pytać, kiedy wrócę do siebie. Za każdym razem słyszałam to samo:
– Przecież ty nic nie musisz, masz tyle czasu... – mawiała Kasia. – A my cię naprawdę potrzebujemy.
Ale czy ja nie miałam własnych potrzeb?
Któregoś dnia zaproponowałam, że może wrócę chociaż na weekend do siebie, do mieszkania, do mojej ulubionej ciszy. Zobaczyć sąsiadkę, zajrzeć na zajęcia z jogi, które kiedyś tak lubiłam.
– Mamo, ale jak ja sobie poradzę sama? – odparła, jakby to było oczywiste, że nie może. – Ty naprawdę chcesz mnie zostawić z tym wszystkim? No nie wierzę...
Poczułam się podle. Jak wyrodna matka. Jak ktoś, kto opuszcza tonący statek. Tylko że ja nie byłam kapitanem – byłam tratwą.
Wieczorem Kasia przez cały czas milczała. Przekładała talerze w zlewie, trzaskała szufladami. Mały płakał, a ja do niego podeszłam jak zwykle. I wtedy usłyszałam:
– Dobrze, już nie musisz. Zajmę się nim sama. Skoro chcesz wracać do „swojego życia”, proszę bardzo.
Wzięłam oddech. Chciałam powiedzieć, że chodzi tylko o chwilę dla siebie. Ale coś mnie zatrzymało. Może ton jej głosu. Może to, że naprawdę zaczęłam się bać, że jak wyjadę, to już nie będę miała gdzie wracać. I tak zostałam.
Nikt mnie nie dostrzegał
Był wtorek. Zwykły dzień. Tyle że ja poczułam, jakby wszystko się we mnie rozsypało.
Zrobiłam obiad, sprzątnęłam kuchnię, położyłam małego spać. Kasia wróciła z pracy, rzuciła torebkę na podłogę i bez słowa poszła do łazienki. Nawet nie zapytała, jak się czuję. Nawet nie spojrzała. Jakbym była meblem – niezauważalnym, ale niezbędnym
Usiadłam przy stole, patrząc w okno. W moim telefonie czekało pięć nieodebranych połączeń od Marioli – przyjaciółki sprzed lat. Kiedyś rozmawiałyśmy codziennie. Teraz nawet nie miałam siły oddzwonić.
Wtedy weszła Kasia.
– Mamo, czemu nie rozwiesiłaś prania? – zapytała z pretensją w głosie.
Spojrzałam na nią, zaskoczona.
– Zasypiał... Nie chciałam hałasować. A później... zapomniałam – odpowiedziałam cicho.
– No fajnie. Wszystko na mojej głowie, jak zwykle – rzuciła i wyszła z kuchni.
Coś we mnie zadrżało. Jak zwykle?
Zerknęłam na swoje dłonie. Suche, popękane, z resztkami płynu do naczyń. Pomyślałam o swoich ulubionych kolczykach, które leżą zakurzone w szufladzie tam, w moim mieszkaniu. O książkach, których nie miałam czasu skończyć. O życiu, które kiedyś było moje.
I nagle nie wiedziałam, kim jestem. Babcią? Służącą? Cieniem? Czy ktoś mnie jeszcze dostrzega?
Nie mogłam już tak dłużej
Tego dnia mały zachorował. Gorączka, płacz, bezsilność. Kasia w pracy. Tomek znowu w delegacji. Wszystko na mojej głowie – znowu. Zawiozłam wnuka do przychodni, potem poszłam do apteki. Wróciłam do domu z torbą leków, przemoczoną kurtką i bolącymi plecami.
Położyłam go do łóżeczka. Spał niespokojnie. A ja osunęłam się na fotel i zaczęłam płakać. Po cichu. Żeby nikt nie słyszał. Płakałam z bezsilności, zmęczenia, z poczucia winy wobec siebie.
Wieczorem, gdy Kasia wróciła, powiedziałam:
– Nie mam już na to siły.
Spojrzała na mnie bez większego zainteresowania, jakby z góry zakładając, że chodzi o zakupy albo pieluchy.
– Co się stało? – zapytała, nie odrywając się od telefonu.
– Nie chcę tak dłużej – powiedziałam, zaskakując samą siebie. – To miała być pomoc, a nie nowa rola w moim życiu. I to dożywotnia.
Zamarła. Spojrzała na mnie, jakby nagle zobaczyła, że naprawdę istnieję.
– Ale przecież... Myślałam, że ci to odpowiada. Nigdy nic nie mówiłaś – wydukała.
– Bo sama przed sobą nie umiałam przyznać, że jestem nieszczęśliwa – odpowiedziałam spokojnie.
Cisza między nami była gęsta. Pierwszy raz od dawna nie było w niej niemowlęcego płaczu, stukotu garów, domowych obowiązków. Była tylko ja. I moje „nie”.
To był początek. Początek czegoś nowego. Jeszcze nie wiedziałam czego. Ale czułam, że tym razem nie dam się już zepchnąć z drogi.
Dawno tak się nie czułam
Następnego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Przez chwilę leżałam w ciszy, patrząc w sufit. I wtedy to do mnie dotarło – przez dwa lata nie miałam ani jednego dnia tylko dla siebie.
Zeszłam do kuchni, zaparzyłam kawę. Ale nie taką „na szybko” w międzyczasie. Usiadłam. Wypiłam ją powoli. Mały jeszcze spał. Kasia też. Po raz pierwszy od dawna czułam, że to poranek należący tylko do mnie.
Po śniadaniu otworzyłam laptopa i zamówiłam bilety do Krynicy – wyjazd na tydzień z Mariolą. „W końcu!” – napisała w odpowiedzi, wysyłając mi emotkę z kieliszkiem wina. Uśmiechnęłam się.
Wieczorem spakowałam część swoich rzeczy. Kasia weszła do pokoju, patrząc na torbę z niedowierzaniem.
– Wyjeżdżasz?
– Tak. Na tydzień. Potrzebuję przerwy. Potrzebuję... czasu dla siebie.
– Ale... co z nami? Z małym? – Jej głos zadrżał. – Myślałam, że możemy na ciebie liczyć...
– Bo możecie – odpowiedziałam łagodnie. – Ale nie możecie mnie traktować jak stałego elementu wyposażenia. Mam prawo do swojego życia. I właśnie je odzyskuję.
Nie odpowiedziała. Tylko patrzyła, z mieszanką zaskoczenia, rozczarowania i czegoś jeszcze – może zrozumienia?
Zamknęłam walizkę. Wzięłam głęboki oddech. Może i miałam 67 lat. Może i byłam babcią. Ale przede wszystkim – byłam Ireną. I wreszcie o tym sobie przypomniałam.
Nauczyłam się stawiać granice
Wyjazd do Krynicy był dokładnie tym, czego potrzebowałam. Śmiech z Mariolą, spacery po górach, cisza o poranku. Nikt nie wołał „babciu!”, nikt nie pytał, co na obiad. Nikt nie oczekiwał, że będę zawsze gotowa, zawsze dostępna.
Początkowo miałam wyrzuty sumienia. Tak mnie wychowano – że matka zawsze powinna być, że babcia to skarb rodziny, który nie ma prawa powiedzieć „nie”. Ale zrozumiałam, że jeśli ja się nie zatrzymam i nie postawię granic, nikt inny tego za mnie nie zrobi.
Po tygodniu wróciłam. Kasia była wyraźnie zaskoczona, że faktycznie jestem. Myślę, że spodziewała się, że to była ostateczna decyzja. Ale ja nie chciałam zrywać więzi – chciałam ją odbudować, na nowych warunkach.
– Mamo – powiedziała cicho – chyba powinnam była wcześniej cię wysłuchać.
– Może – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Ale ważne, że w końcu to zrozumiałaś.
Od tamtej pory jestem częścią ich życia – ale nie centrum. Znowu chodzę na zajęcia, umawiam się z koleżankami, bywam w teatrze. Pomagam przy wnuku, ale wtedy, kiedy mogę i chcę.
Bo nie jestem tylko babcią do wynajęcia. Jestem kobietą, która po latach przypomniała sobie, że ma prawo do własnych granic. I nie, to nie jest egoizm. To zdrowy rozsądek. I miłość – również do samej siebie.
Irena, 67 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Siostra liczyła, że śmierć babci uczyni ją bogatą. Czekała na ten moment, ale testament babci ją upokorzył”
- „Nigdy nie chciałam mieć dzieci. Mąż twierdzi, że to moja powinność jako kobiety, ale pieluchy to nie dla mnie”
- „Mój mąż dobrze wie, że nie kocham go tak jak kiedyś. Ale nie stać mnie na rozwód i życie samotnej matki”

