„Jedyną ambicją mojej córki jest znalezienie bogatego męża. Całe dnie spędza w sieci i wrzuca swoje selfie”
„Wszystko miało być idealne. Nowa torebka od projektanta, kolacja w modnej restauracji i zdjęcia z panoramicznym widokiem na miasto. Przez kilka dni chodziła jak zaczarowana, a jej profil na Instagramie zaczął zapełniać się zdjęciami z dopiskami typu: najlepszy wieczór w życiu albo on wie, jak o mnie zadbać”.

- Redakcja
Zawsze marzyłam o tym, by moja córka była szczęśliwa. Nie musiała zostać lekarką, prawniczką czy naukowczynią – chciałam tylko, by była niezależna i potrafiła zadbać o siebie. Tymczasem patrzę na nią, jak dzień w dzień wpatruje się w ekran telefonu, pozując do kolejnego selfie w lustrze. Instagram stał się dla niej wszystkim: pracą, marzeniem, ambicją. Nie interesuje jej nauka, nie rozmawia o planach na przyszłość. Wszystko kręci się wokół jednego – bogatego męża, który „wszystko załatwi”. A ja? Czuję się bezsilna. Bo jak rozmawiać z kimś, kto słucha tylko lajków?
Lustra i lajki
– Mamo, nie przeszkadzaj, światło jest idealne – rzuciła, poprawiając włosy przed lustrem w naszej łazience.
Stałam oparta o framugę drzwi i patrzyłam, jak moja osiemnastoletnia córka wygina usta w „dzióbek”, przekręca głowę o kilka stopni i naciska przycisk aparatu w telefonie. Trzeci raz w ciągu dziesięciu minut. Miałam ochotę zapytać, czy naprawdę nie ma nic lepszego do roboty, ale znałam już odpowiedź. „To moje życie, mamo”, mówiła zawsze, gdy próbowałam zasugerować coś innego.
Na stole w kuchni leżały ulotki z uczelni. Przeglądałam je samotnie, bo dla niej to była strata czasu. Nie miała ulubionego przedmiotu, nie wspominała o żadnym kierunku, nie chodziła na dni otwarte. Jej jedyny plan to wejść w świat influencerek i zostać żoną milionera. Czułam się, jakbym przegrywała jakiś niewidzialny wyścig.
– Może wyszłabyś gdzieś bez telefonu? – rzuciłam, gdy przyszła do kuchni.
– Przecież właśnie wychodzę. Mam spotkanie z dziewczynami. Będziemy robić zdjęcia w nowej kawiarni – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku znad ekranu.
– A szkoła? Egzaminy?
– Przestań, mamo. To wszystko jest przereklamowane. Zobacz, jak żyją dziewczyny na Instagramie. One mają wszystko i nie kończyły żadnych studiów.
Nie odpowiedziałam. Nie dlatego, że nie miałam argumentów, ale dlatego, że po prostu mnie nie słuchała. Usiadłam przy stole, a ona wyszła z domu w obcisłej sukience, która bardziej nadawała się na galę niż na spotkanie z koleżankami. A ja, zamiast spokoju, czułam w sercu lęk.
Nic poza telefonem
Czasem miałam wrażenie, że nie mam córki, tylko algorytm. Przewidywalny, szybki, bezduszny. Wstawała późno, z telefonem pod poduszką. Włączała aplikację zanim jeszcze umyła zęby. Znikała w wirtualnym świecie, a ja – matka – stawałam się tylko tłem do jej życia online.
Próbowałam różnych sposobów. Raz zrobiłam śniadanie i zaprosiłam ją do stołu. Miałyśmy porozmawiać, zwyczajnie, jak kiedyś. Przyszła, ale z telefonem. Scrollowała coś bez końca.
– Możesz to odłożyć choć na chwilę? – zapytałam spokojnie.
– Mamo, mam ważny live za godzinę. Muszę przygotować skrypt – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku.
– Skrypt? Na co?
– No jak to na co? Q&A z obserwatorami. Pytania o makijaż, o ciuchy, o moje życie. To trzeba dobrze poprowadzić.
Patrzyłam na nią, a w mojej głowie kotłowały się myśli. Skrypt do rozmowy o sobie? Przecież to nie była żadna praca, żadna pasja, tylko opakowany banał.
– A ile z tego masz pieniędzy?
– Mamo! To się buduje. Na początku nie chodzi o kasę, tylko o zasięgi. Potem będą współprace.
Wstała i wyszła, zostawiając nietkniętą owsiankę. Zobaczylam, jak w swoim pokoju włącza ring light. Nie wiedziałam, co gorsze – że żyje dla świata, który zna ją tylko z filtrów, czy że sama w to wszystko zaczyna wierzyć.
Kłótnie przy śniadaniu
Śniadania stały się naszym polem bitwy. Kiedyś jadłyśmy razem – jajecznica, herbata, rozmowy o planach na dzień. Teraz siadała naprzeciwko mnie z telefonem, przeglądając powiadomienia, podczas gdy ja próbowałam ją ściągnąć na ziemię.
– Widziałam, że znowu nie byłaś w szkole wczoraj – powiedziałam pewnego ranka, odkładając gazetę.
– Byłam, ale tylko na jednej lekcji. I tak nic tam się nie dzieje – mruknęła, wpatrzona w ekran.
– Ty chyba naprawdę nie rozumiesz, że to twoja przyszłość.
– A ty nie rozumiesz, że przyszłość wygląda inaczej niż dwadzieścia lat temu. Teraz ludzie robią kariery w sieci. Zobacz na Paulinę z Warszawy – 200 tysięcy obserwatorów i właśnie kupiła mieszkanie. Bez studiów.
– Ale ty nie jesteś Pauliną – powiedziałam zbyt ostro, czując jak napięcie rośnie.
Wtedy spojrzała na mnie pierwszy raz od rana. I nie było to spojrzenie pełne złości. Raczej… rozczarowania.
– Właśnie. Nie jestem Pauliną. Bo nie mam wsparcia, tylko wieczne narzekanie.
Zatkało mnie. Poczułam, jak ściska mnie w gardle. Chciałam jej powiedzieć, że się o nią martwię, że boję się, że kiedyś obudzi się w świecie, który ją wykorzysta i zostawi samą. Ale nie zdążyłam. Wstała od stołu i trzasnęła drzwiami. Zostałam sama, z talerzem stygnącej jajecznicy i pytaniem, które nie dawało mi spokoju: gdzie popełniłam błąd?
Randka z milionerem
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – zaczęła, wchodząc do mojego pokoju późnym wieczorem.
To był pierwszy raz od dawna, kiedy sama z siebie przyszła porozmawiać. Usiadła na brzegu łóżka, wciąż z telefonem w ręku, ale tym razem z wyraźnym podekscytowaniem.
– Poznałam kogoś. Jest starszy, ma firmę, inwestuje w nieruchomości. Miałam z nim lunch dzisiaj. Wiesz, że ma apartament w Dubaju?
Patrzyłam na nią w ciszy, próbując ułożyć sobie w głowie, co właśnie usłyszałam.
– Córciu… ile on ma lat?
– Czterdzieści jeden. Ale mamo, nie zaczynaj. Jest niesamowity. Inteligentny, uprzejmy, mówi, że widzi we mnie ogromny potencjał. Chce mi pomóc się rozwinąć.
– Pomóc czy wykorzystać? – zapytałam cicho.
– Mamo, błagam cię. Widzisz we wszystkim zagrożenie. On traktuje mnie poważnie. I mówi, że kobieta mojego typu potrzebuje kogoś, kto otworzy jej drzwi do świata, na który zasługuje.
– A ty naprawdę wierzysz, że to jest miłość?
– Może nie jeszcze, ale wszystko idzie w dobrym kierunku – uśmiechnęła się, jakby właśnie wygrała los na loterii.
Zamilkłam. Nie chciałam wybuchnąć. Patrzyłam tylko, jak wychodzi z pokoju, pisząc do niego wiadomość z błyszczącymi oczami. A ja miałam wrażenie, że właśnie patrzę, jak ktoś powoli gasi w niej światło, które jeszcze niedawno tak mocno świeciło.
Rysa na perfekcyjnym obrazie
Wszystko miało być idealne. Nowa torebka od projektanta, kolacja w modnej restauracji i zdjęcia z panoramicznym widokiem na miasto. Przez kilka dni chodziła jak zaczarowana, a jej profil na Instagramie zaczął zapełniać się zdjęciami z dopiskami typu: „najlepszy wieczór w życiu” albo „on wie, jak o mnie zadbać”. Nie mówiła o szkole, nie interesowała się niczym innym. Tylko on – ten, który obiecał jej świat.
Aż pewnego wieczoru wróciła wcześniej niż zwykle. Bez makijażu, z rozmazanym tuszem pod oczami. Weszła bez słowa do kuchni, usiadła i wpatrzyła się w pusty kubek po herbacie.
– Co się stało? – zapytałam ostrożnie.
– Nic – odpowiedziała cicho, ale głos jej drżał.
Usiadłam obok. Po kilku minutach ciszy wybuchła.
– On miał żonę. I dzieci. Cały czas. Mówił, że to skomplikowane, że planuje rozwód. A ja… byłam po prostu rozrywką. Pokazywał mnie kolegom jak trofeum. Miałam być jego lśniącą ozdobą. A jak tylko zaczęłam mówić o uczuciach, o przyszłości… powiedział, że za bardzo dramatyzuję.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przytuliłam ją. Tym razem nie odsunęła się, nie odparła z ironią.
– Czuję się jak idiotka – wyszeptała. – I jeszcze oni w internecie… wszyscy widzieli. Jak teraz mam spojrzeć im w oczy?
To był pierwszy raz od dawna, kiedy widziałam w niej nie celebrytkę, nie influencerkę, tylko moją małą dziewczynkę. Poranioną, zawiedzioną, szukającą schronienia.
Czego nie widać na zdjęciach
Minęło kilka tygodni. Jej konto na Instagramie zamilkło. Zniknęły zdjęcia z restauracji, nie było nowych selfie w lustrze. Po raz pierwszy od dawna to telefon leżał na biurku, a nie był przyklejony do jej dłoni. Zaczęła więcej spać, mniej mówić. Codziennie parzyłam dwie herbaty – jedną dla siebie, drugą stawiałam obok niej. Nie zawsze ją piła, ale czasem dotykała ciepłego kubka i patrzyła na mnie tymi samymi oczami, które kiedyś błyszczały dziecięcą ciekawością.
Nie wypytywałam. Wiedziałam, że jeszcze boli. Ale zauważyłam drobne zmiany. Odłożyła pierzaste rzęsy, przestała zamawiać ciuchy, zaczęła czytać książki. Pewnego dnia zobaczyłam ją z zeszytem na kolanach. Pisała coś. Może to był pamiętnik. Może plan.
– Myślę, że spróbuję iść na psychologię – powiedziała któregoś wieczoru. – Chciałabym zrozumieć, dlaczego ludzie tak bardzo pragną akceptacji. I dlaczego ja tego tak bardzo potrzebowałam.
Nie odpowiedziałam od razu. Podeszłam, usiadłam obok niej.
– Dobrze, że chcesz to zrozumieć. Ale najważniejsze, żebyś wiedziała, że nie musisz nikomu nic udowadniać. Jesteś wystarczająca taka, jaka jesteś.
Uśmiechnęła się lekko. Nie był to uśmiech „do zdjęcia”. Był prawdziwy, cichy i szczery. I wtedy pomyślałam, że może jeszcze nie wszystko stracone. Może właśnie teraz zaczyna się prawdziwa dorosłość. Czasem trzeba upaść bardzo nisko, żeby odnaleźć coś, co nigdy nie miało ceny – własną wartość.
Barbara, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Oddawałam każdą złotówkę na mszę w intencji przyszłych wnuków. Myślałam, że córka to doceni, a ona mnie wyśmiała”
- „Mam 4 dzieci, prowadzę dom i uczę je wszystkiego. Dla koleżanek to wyzysk, dla mnie moje powołanie”
- „Mam 50 lat i życie rozsypane w drobny mak. Siedzę w pustym domu, bo żona i dzieci odwrócili się do mnie plecami”

