„Jedno zdanie pokrzyżowało moje nadzieje na zdaną maturę. Zamiast na studia, pójdę do pośredniaka”
„Ręce mi się trzęsły, kiedy otwierałam arkusz. Przeczytałam temat trzy razy. Miłość niemożliwa do zrealizowania w realnym świecie. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Jakby ktoś odczytał moje myśli i wydrukował je na tej białej kartce. Zwykle w takich sytuacjach działałam automatycznie – wstęp, argument, przykład literacki, puenta. Tym razem coś mnie powstrzymało”.

Niektórzy mówią, że życie to ciąg wyborów. Ja myślę, że to raczej niekończące się uniki. Unikam rozmów, które mogłyby zaboleć. Unikam ludzi, którzy mogą coś we mnie poruszyć. I tak od lat. Zwłaszcza teraz, kiedy przede mną matura – ostatni etap uporządkowanego planu, który od dziecka pielęgnuję.
Jestem dobra z polskiego, matematyka idzie mi nieźle, a świat emocji... no cóż, tam nigdy nie byłam prymuską. Może dlatego, że boję się tego, czego nie można przewidzieć. Michał zawsze był jak błysk światła – nieproszonego, intensywnego, groźnego. Pojawiał się znikąd, przerywał mój spokój i znikał, zostawiając zamęt. Dziś znowu go zobaczę. I coś mi mówi, że nie będzie to zwykłe "cześć".
Korytarz szkolny tętnił nerwami
Każdy rozmawiał szeptem, jakby bojąc się wypowiedzieć na głos to jedno słowo: „matura”. Stałam pod ścianą, trzymając zeszyt z notatkami, choć i tak nie mogłam się skupić. Słowa rozmazywały się w oczach. Wtedy podszedł on – Michał.
– Paulina, mogę z tobą na chwilę?
Nie miałam siły się uśmiechnąć. Skinęłam głową. Wzięłam głęboki wdech. Myślałam, że zapyta o coś z „Lalki” albo zaproponuje, żebyśmy usiedli razem w autokarze na wycieczce po egzaminach.
Ale nie.
– Nie chcę już udawać, że nic nie czuję, Paulina. Kocham cię. Zawsze cię kochałem.
Zamarłam. Naprawdę zamarłam. Jakby czas się zatrzymał, jakby wszyscy wokół zniknęli. Patrzyłam na niego, a serce waliło mi jak oszalałe. Miałam odpowiedzieć. Coś powiedzieć. Cokolwiek.
Ale nie powiedziałam nic.
Po prostu odwróciłam się i ruszyłam w stronę sali. Z tyłu słyszałam jego szept:
– W porządku... ja tylko... musiałem to powiedzieć.
Weszłam do środka. Serce waliło mi jak dzwon. Siadłam przy ławce i wbiłam wzrok w kartkę egzaminacyjną. "Miłość niemożliwa do zrealizowania w realnym świecie".
Zamknęłam oczy. Naprawdę?
Ręce mi się trzęsły, kiedy otwierałam arkusz. Przeczytałam temat trzy razy. „Miłość niemożliwa do zrealizowania w realnym świecie”. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Jakby ktoś odczytał moje myśli i wydrukował je na tej białej kartce.
Zwykle w takich sytuacjach działałam automatycznie – wstęp, argument, przykład literacki, puenta. Tym razem coś mnie powstrzymało. Wzięłam długopis do ręki i przez chwilę wpatrywałam się w linijki.
Zaczęłam pisać.
„Miłość niemożliwa to taka, którą się czuje, ale której się nie wypowiada. Bo nie wypada. Bo boli. Bo nie pasuje do planu.”
Nie wiedziałam, czy to jeszcze była rozprawka, czy już wyznanie. Czułam, jak słowa płyną prosto z miejsca, którego zwykle nie dotykam.
„Są tacy ludzie, których obecność wywołuje niepokój. Bo nie można ich mieć w połowie. Albo wszystko, albo nic. A ja zawsze wybierałam bezpieczeństwo. Ciszę. Przewidywalność.”
Wyrazy układały się same, a ja przestałam kontrolować, co piszę.
„On jest jak promień słońca w dzień pełen deszczu. Nie pasuje. Ale kiedy się pojawia, nie sposób patrzeć gdzie indziej.”
Zawahałam się. Co ja robię? To przecież egzamin maturalny, a ja właśnie przekształcam go w list, którego nigdy nie odważę się wysłać. Przestawiłam się na tryb „uczeń”. Dodałam cytat z „Dziadów”, napisałam coś o Werterze, ale to już nie miało znaczenia. Wiedziałam, co naprawdę zawarłam w tych słowach.
Miłość niemożliwa.
Powietrze na korytarzu było inne. Gęste od westchnień i ulgi. Maturzyści wychodzili z sali jak z jakiegoś rytuału przejścia – jedni triumfowali, inni mamrotali pod nosem, że temat beznadziejny. Ja tylko stałam. Szukałam go wzrokiem.
Michała nie było
Jakby zapadł się pod ziemię. Może wcale nie czekał. Może zrozumiał, że milczenie znaczy „nie”. Ruszyłam powoli w stronę szatni. Sięgnęła do swojej torby. Kiedy ją otworzyłam, coś wewnątrz przykuło moją uwagę – złożona na cztery, pomięta kartka. Wyjęłam ją.
„Przynajmniej teraz wiem. Dziękuję za wszystko.”
Serce mi się zatrzymało.
Znowu to zrobił. Znowu wyprzedził mnie o krok, zostawił mnie z tysiącem niewypowiedzianych słów. Usiadłam na ławce. Wpatrywałam się w te kilka zdań jak w wyrok. Niby krótkie, ale pełne... zrezygnowania?
– Dobrze poszło? – zapytała pani od polskiego, przechodząc obok.
– Tak... – odpowiedziałam. – Chyba tak.
Uśmiechnęła się i poszła dalej. A ja miałam wrażenie, że właśnie oblałam najważniejszy egzamin w życiu. Ten, na który nikt mnie nie przygotował.
Przeczytałam karteczkę jeszcze raz. I jeszcze raz. Trzymałam ją tak, jakby miała się zaraz rozpuścić w dłoni. Poczułam ból w klatce piersiowej. Nie ze strachu. Tym razem z żalu.
Czy naprawdę było już za późno?
W domu panowała cisza. Mama poszła do pracy, ojciec od rana grzebał coś w garażu. Zamknęłam się w swoim pokoju i wyjęłam z torby brudnopis. Rozprawka. A raczej… coś, co udawało rozprawkę.
Usiadłam na łóżku i zaczęłam czytać.
Z każdym kolejnym zdaniem czułam się, jakbym wchodziła do jakiegoś innego świata. Mojego, ale takiego, który zwykle trzymam głęboko pod zamkiem. Pisałam o miłości niemożliwej. Ale to nie była analiza literacka – to był krzyk serca, który wymknął się spod kontroli. Jakby ręka wiedziała więcej niż ja sama.
„Są ludzie, których się odrzuca, nie dlatego że się ich nie kocha. Ale dlatego, że się ich kocha za bardzo.”
Zatrzymałam się. Przełknęłam ślinę.
Dlaczego tak bardzo bałam się tego uczucia? Przecież Michał nigdy mnie nie zranił. Zawsze był gdzieś obok, gotów na rozmowę, żart, podanie ręki. A ja? Traktowałam go jak chwilowe zachmurzenie – mijało i znowu było spokojnie. Ale może właśnie o to chodziło? Że to uczucie nie było spokojne.
Wyjęłam telefon. Przeglądałam nasze rozmowy, zdjęcia z wycieczek, te wszystkie momenty, kiedy mogłam... ale nie zrobiłam nic.
W końcu weszłam w okno wiadomości i napisałam jedno słowo: Przepraszam.
Patrzyłam na ekran, na pulsujący przycisk „wyślij”. I nie mogłam go nacisnąć.
Nie jeszcze.
Położyłam się na łóżku z telefonem w dłoni
Ekran przygasł, a ja wpatrywałam się w sufit, który nagle wydał się zbyt bliski, jakby chciał mnie przygnieść.
Chciałam coś zrobić. Napisać. Pobiec. Zrobić cokolwiek.
Ale w głowie miałam tylko jedno zdanie: „Przynajmniej teraz wiem. Dziękuję za wszystko.”
Czy to znaczyło, że się poddał?
Wstałam. Zeszłam na dół, przeszłam się bez celu po kuchni. Zrobiłam sobie herbatę, której nie wypiłam. Wróciłam do pokoju. Otworzyłam okno. Powietrze pachniało wiosną, taką jeszcze nieśmiałą, jakby sama nie była pewna, czy może zostać.
Sięgnęłam po zeszyt. Zaczęłam przepisywać rozprawkę na czysto, ale zatrzymałam się po pierwszym zdaniu. Nie umiałam się cofnąć. Te słowa już nie należały do wypracowania. One były... mną.
„Czasem miłość to nie decyzja, tylko wyrok. I pytanie nie brzmi: czy go kochasz? Ale: czy masz odwagę się do tego przyznać.”
Pisałam dalej. Nie do komisji egzaminacyjnej. Pisałam do niego. Pisałam, jakbym w końcu chciała wyrzucić z siebie wszystko to, co latami kisiłam gdzieś na dnie.
Kiedy skończyłam, wiedziałam, że to nie jest rozprawka. To był pierwszy list, jaki kiedykolwiek napisałam do człowieka, który już go nie przeczyta.
Ale może... to nie był ostatni.
Wieczór zapadł niespodziewanie szybko. Siedziałam przy biurku, wpatrując się w ekran telefonu. Wiadomość do Michała wciąż tkwiła w oknie czatu. Jedno słowo: Przepraszam. Palec drżał nad „wyślij”.
Ale nie nacisnęłam.
Odłożyłam telefon. Spojrzałam przez okno. Na dworze gasły światła, ktoś w sąsiedztwie podlewał kwiaty, ktoś inny prowadził rozmowę przyciszonym głosem. Codzienność trwała, jakby nic się nie wydarzyło.
Ale we mnie... wszystko było inaczej.
Wyjęłam rozprawkę i przeczytałam ją jeszcze raz. Przez łzy. Nie dlatego, że była dobra albo zła. Ale dlatego, że była prawdziwa. Napisałam tam siebie – tą część, której nikt nigdy nie widział. Nawet ja.
I nagle zrozumiałam: to nie Michał był egzaminem. To ja sama nim byłam. Dla siebie. Czy mam odwagę żyć, czuć, mówić na głos, że czegoś chcę?
Może nie dziś. Może nie jutro. Ale przynajmniej wiem, gdzie jestem.
Może Michał naprawdę odszedł. Może nie będzie kolejnej szansy. Ale to już nie miało takiego znaczenia jak rano. Bo pierwszy raz od dawna poczułam, że jeśli kiedyś zechcę coś powiedzieć – zrobię to.
Zamknęłam oczy i po raz pierwszy poczułam, że nie jestem przegrana. Że może... jeszcze wszystko przede mną.
Paulina, 19 lat
Czytaj także:
- „Rodzice mówili, że pieniądze to nie wszystko. Ale w Warszawie bez pełnego portfela i markowych metek jest się nikim”
- „Babcia dała mi przepis na ekonawóz do pelargonii. Stosuję go 1:10 i teraz uginają się od kwiatów”
- „Zięć zabrania mi widywać wnuki. Córka mówi, że musi go słuchać, żeby mieć w domu święty spokój”

