„Janusza poznałam na gimnastyce dla seniorów i przepadłam. Może szpagatu już nie zrobię, ale wiem, jak skusić faceta”
„Ewa zerwała się z krzesła. Przez moment wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale usta jej się tylko lekko otworzyły. Spojrzała na mnie raz jeszcze i wyszła. W kuchni zrobiło się cicho. Nie płakałam. Nie tego dnia”.

- Redakcja
Od ponad dziesięciu lat jestem wdową. Niektórzy twierdzą, że w moim wieku nie wypada się zakochiwać. A inni, że to już nie ma sensu. Moja córka uważa chyba jedno i drugie. Choć nigdy nie powiedziała tego wprost.
Mój mąż odszedł nagle. Po jego śmierci przez lata żyłam, jakby mnie nie było. Dni zlewały się w jeden długi wieczór. Ewa mnie odwiedzała, ale przeważnie w biegu. Kochałam ją, ale czułam się przezroczysta. A potem pojawił się Janusz. Poznaliśmy się na zajęciach z gimnastyki dla seniorów. Żadne z nas za bardzo nie ćwiczyło, ale oboje lubiliśmy kawę po zajęciach. Zaczęło się od rozmów o pogodzie, potem było kino, teatr, wspólne spacery. Po raz pierwszy od dekady poczułam się kobieco.
Ewa dowiedziała się o Januszu przez przypadek. Przyszła bez zapowiedzi, zobaczyła kwiaty i dwie filiżanki na stole. Spojrzała na mnie wtedy z takim rozczarowaniem, że do dziś czuję ten chłód. Ale ja nie zamierzam się tłumaczyć. Przeżyłam już wystarczająco dużo, by wiedzieć, że nie warto odkładać szczęścia na później. A Ewa? Może kiedyś zrozumie.
Nie spodziewałam się tego
Stałam przy kuchennym blacie, obierając jabłka na szarlotkę, kiedy usłyszałam przekręcanie klucza w drzwiach. Ewa zawsze przychodziła bez zapowiedzi, jakby czas się zatrzymał, a ona wciąż miała osiemnaście lat i mogła w każdej chwili wpaść do mamy na obiad.
– Cześć, mamo – rzuciła, zrzucając płaszcz na oparcie krzesła. – Co robisz?
– Szarlotkę – zapytałam.
Wzięłam wdech. Wiedziałam, że nie przyjmie tego dobrze, ale nie chciałam udawać.
– Jadę z Januszem do Kazimierza. Taki mały weekendowy wypad.
Zamarła. Spojrzała na mnie z czymś, co trudno mi było zinterpretować.
– Nie sądzisz, że to trochę... niepoważne?
Zaczęłam układać jabłka na cieście. Spokojnie, bez pośpiechu.
– Moje życie mnie cieszy. Czy to takie dziwne?
Ewa prychnęła. Wzięła filiżankę ze zlewu, odstawiła ją z hukiem na stół, jakby to miało być jakieś oświadczenie.
– Zawsze byłaś egoistką – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Nigdy nie miałaś czasu, a teraz nagle masz czas na jakiegoś Janusza?
Miałam ochotę jej powiedzieć, że ma czterdzieści dwa lata i własne życie. Ale nie powiedziałam. Spojrzałam tylko w stronę okna.
– Zostawiasz mnie dla jakiegoś faceta, którego znasz od roku!
Nie spodziewałam się tego. Stałam w tej kuchni, w moim spokojnym mieszkaniu, z jabłkami na cieście i córką, która nie potrafiła zrozumieć, że nie jestem tylko jej mamą. I nie zamierzam udawać, że to wystarczy do życia.
Miała do mnie pretensje
Ewa przyszła tydzień później. Przyniosła śliwki i sernik z cukierni. Nie zapytała, jak było w Kazimierzu. Ja też nic nie mówiłam. Usiadłyśmy w kuchni. Zaparzyłam herbatę. Przez chwilę wydawało mi się, że może będzie spokojnie.
– Ładnie się ubrałaś – powiedziała, zerkając na moją sukienkę.
– Idę dziś na kolację z Januszem. Ma urodziny.
Skinęła głową i wzięła łyk herbaty. Przez chwilę milczała.
– W takiej sukience? – zapytała.
Spojrzałam na nią uważnie. Wiedziałam, że to nie chodzi o sukienkę. Chodziło o to, że wychodzę. Że ktoś na mnie czeka. Że nie siedzę wieczorem przy telefonie, gotowa odebrać każdy jej niepokojący sygnał.
– A co z nią nie tak? – zapytałam spokojnie.
– Nic. Po prostu... może przynajmniej udawaj, że jesteś matką – powiedziała, odkładając filiżankę z takim impetem, że rozlała herbatę.
Nie ruszyłam się. Podeszłam do zlewu, wzięłam ręcznik papierowy i wytarłam plamę. Powoli. Jakby nic się nie stało.
– Zawsze byłam twoją matką. Nadal nią jestem.
– Nie tak to wygląda – syknęła.
Zrobiłam kilka kroków i usiadłam naprzeciwko niej.
– Może to, co czujesz, ma niewiele wspólnego z tym, co się naprawdę dzieje.
Popatrzyła na mnie z ukosa.
– Nie mogę patrzeć, jak się zmieniasz – powiedziała cicho. – Jak nie jesteś już tą samą mamą, co kiedyś. Tą, co czekała, co miała czas, co gotowała obiad, słuchała, dawała rady.
– Może po prostu pozwoliłam sobie w końcu być kimś jeszcze.
Nie odpowiedziała. Złożyła ręce na stole i wbiła wzrok w ścierkę, którą przed chwilą wytarłam blat. Wiedziałam już. Ona nie była zła. Ona była samotna. Tylko że nie umiała tego powiedzieć inaczej niż atakiem.
Czułam, jak bije mi serce
Tego dnia Ewa przyszła wcześniej niż zwykle. Nie zadzwoniła, nie uprzedziła. Po prostu otworzyła drzwi i weszła. Siedziałam w kuchni, czytając gazetę.
– Co to za zapach? – spytała, zdejmując płaszcz.
– Pomidorowa. Janusz lubi.
– Oczywiście, Janusz – prychnęła. – On tu dzisiaj będzie?
– Tak. Wpadnie wieczorem.
Usiadła na krześle i przez chwilę nie mówiła nic. Wpatrywała się w stół, jakby tam miała znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania.
– To, że ty nie umiesz być szczęśliwa, nie znaczy, że ja nie mogę – powiedziałam nagle.
Głos mi się nie trząsł, ale czułam, jak bije mi serce. Uniosła wzrok. Jej spojrzenie było ostre, jakby czekała, aż się cofnę, aż przeproszę, aż się usprawiedliwię.
– Może lepiej, żebyś nie była moją matką – rzuciła.
Wstałam. Oparłam dłonie o blat i spojrzałam na nią z góry, nie jak matka na córkę, ale jak kobieta na drugą kobietę.
– Może właśnie moment, kiedy przestaniemy udawać.
– Co udawać? – rzuciła.
– Że jesteśmy dla siebie tym, czym byłyśmy kiedyś. Ty nie jesteś już moją małą dziewczynką.
Ewa zerwała się z krzesła. Przez moment wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale usta jej się tylko lekko otworzyły. Spojrzała na mnie raz jeszcze i wyszła. W kuchni zrobiło się cicho. Nie płakałam. Nie tego dnia.
Coś się zmieniło
Minął tydzień. Nie zadzwoniła. Nie napisała. Nie pytała przez znajomych. Wiedziałam, że to nie jest kara. Wiedziałam też, że nie umiała inaczej. Milczenie było jej sposobem na ukrycie wstydu, może też lęku. Janusz zabrał mnie w weekend do lasu, do jego starego domku pod Puławami. Słuchaliśmy ptaków, jedliśmy jajecznicę z patelni i nie mówiliśmy wiele. Chyba oboje potrzebowaliśmy ciszy. Jednak moje myśli i tak krążyły wokół Ewy. Siedziałam wieczorami w fotelu i przypominałam sobie jej wiecznie potargane włosy i jak bardzo nie lubiła, gdy czesałam ją do szkoły. Przypominałam sobie też jej rozwód – jak siedziała na mojej kanapie i próbowała wmówić sobie, że nic się nie stało, a ja nie potrafiłam znaleźć słów, które by cokolwiek naprawiły. Zawsze myślałam, że jestem jej opoką.
Spotkałyśmy się przypadkiem, w parku, przy fontannie. Miała na sobie płaszcz, który sama jej kiedyś kupiłam. Podeszłam. Ona nie uciekła wzrokiem.
– Cześć – powiedziałam.
– Cześć.
Przez chwilę tylko tak stałyśmy.
– Możemy się kiedyś spotkać... tak po prostu? – zapytała.
Tylko skinęłam głową. Nie było potrzeby niczego więcej dodawać. To wystarczyło.
Znalazłam nić porozumienia
Przyszła w sobotę. Miała ze sobą kruche ciasto z malinami. Przez chwilę stała w progu, jakby się wahała, czy wejść. Uśmiechnęłam się do niej i odsunęłam się, robiąc miejsce. Usiadłyśmy w salonie, obie trochę sztywno, jakby to było pierwsze spotkanie po latach. Kawa parzyła dłonie przez filiżanki. Siedziałyśmy cicho, dopóki nie zaczęła pierwsza.
– Nie wiem, jak mam się pogodzić z tym, że żyjesz własnym życiem – powiedziała.
Nie patrzyła na mnie, tylko w okno.
– To nie jest przeciwko tobie. To jest dla mnie.
Długo nie odpowiadała. Wzięła kawałek ciasta, ale nie zjadła. Przesuwała widelcem okruszki po talerzyku, jakby szukała wzoru, który by to wszystko wytłumaczył.
– Wydawało mi się, że mama to ktoś, kto zawsze czeka. Kto siedzi w domu i jest... gotowa.
– Czekałam na ciebie tyle lat – powiedziałam spokojnie. – Teraz w końcu mam czas dla siebie.
Zamilkła.
– Może jeszcze się nauczę żyć bez ciebie.
– A może nie musisz. Może wystarczy, że nauczysz się pozwolić mi być szczęśliwą.
Siedziałyśmy tak długo. Milczenie przestało być ciężarem. Było jak ciepły koc, pod którym każda z nas mogła odpocząć.
Jadwiga, 68 lat
Czytaj także:
- „Wieczór panieński zorganizowała mi matka. Po tym, co zrobiła, do końca życia nie pozbędę się uczucia wstydu i żenady”
- „Bardziej niż przysięga małżeńska związał nas kredyt hipoteczny. Toleruję romanse męża, bo nie stać mnie na wyprowadzkę”
- „Nie zazdroszczę nowej partnerce męża, ale są pewne granice. Jak widać, panna zapomniała, że to ja jestem matką Ali”

