„Jako stary kawaler, kasę wydawałem na siostrzenice. Gdy się zakochałem, siostry wpadły w popłoch, że skończyło się eldorado”
„Kilka dni po wyjeździe Gośki zadzwoniła moja druga siostra. No i wtedy dowiedziałem się, co obie myślą o tym, że ja, stary chłop, biorę sobie na utrzymanie młodą babę z dziećmi. Będę wydawał pieniądze na cudze dzieci! Kto to widział? Czy ja sobie zdaję sprawę, ile mnie to będzie kosztowało?”.

Tak się jakoś stało, że nie ułożyłem sobie życia, nie ożeniłem się, nie mam dzieci. Nie dlatego, że nie chciałem, po prostu tak wyszło. Prowadzę własną firmę deweloperską i właściwie wszystko jej zawsze podporządkowywałem. Praca była najważniejsza. Nie powiem, przynosiła efekty. I nadal przynosi. Jestem dość majętnym człowiekiem.
Moją najbliższą rodziną są moje dwie starsze siostry. I dwie siostrzenice, dzisiaj już dorosłe. Obie mężatki i matki. Przyzwyczaiłem je, że kiedy tylko brakowało im na coś pieniędzy, dzwoniły do mnie. Nigdy nie odmówiłem. Płaciłem za wakacje dziewczynek, lekcje pływania i angielskiego. Byłem takim dobrym, hojnym wujkiem. Może to było głupie z mojej strony, może naiwne, ale w sumie na co miałem wydawać? Do grobu pieniędzy nie zabiorę… I tak byłoby pewnie do dziś i dalej gdybym niespodziewanie nie spotkał na swoje drodze Marzenki.
Z dnia na dzień coraz bardziej lubiłem jej dzieci
Marzena jest ode mnie dziesięć lat młodsza. Kiedy ją poznałem, była po trudnym rozwodzie, rozbita psychicznie i finansowo, z trudem zbierała swoje życie w całość. Mieszkała z dwoma synkami w małej kawalerce, bo po sprzedaży wspólnego mieszkania i podziale pieniędzy tylko na takie starczyło. Zakochałem się…
Po dwóch miesiącach znajomości zaproponowałem, żeby się do mnie wprowadziła, oczywiście z dziećmi, chociaż tego bardzo się bałem. Nigdy nie mieszkałem z dziećmi. Nawet jeśli przyjeżdżały moje siostry z córkami, to było to zawsze najwyżej kilka dni. Wiedziałem jednak, że jeśli chcę mieć Marzenę, to tylko w pakiecie z chłopcami.
– Wprowadźcie się do mnie, mam duży dom, będzie nam wygodnie – przekonywałem Marzenę, bo milczała i wyglądała, jakby miała wątpliwości. – Chłopcy będą mieli własne pokoje. No, chociaż spróbuj.
– Gdybym była sama, to co innego – usłyszałem w odpowiedzi. – Ale z dziećmi? – roześmiała się nagle. – Nie wiesz, na co się decydujesz, wywrócimy ci życie do góry nogami.
– To znaczy, że jednak się zgadzasz?
Tydzień później mieszkaliśmy już wszyscy razem. Miała rację. Moje życie z dnia na dzień fiknęło koziołka. Zniknęły gdzieś cisza i spokój, nawet porządek, który tak lubiłem. Chwilami miałem wrażenie, że przez mój dom codziennie przechodzi tornado. Chłopcy biegali, tupali, trzaskali drzwiami. Początkowo było to uciążliwe, ale w końcu poczułem, że lubię tych chłopaków. Zaczęło mi sprawiać przyjemność przebywanie z nimi, granie w piłkę w ogrodzie, a nawet pomaganie im w lekcjach. Coraz bardziej przywiązywałem się do dzieciaków.
Jednej rzeczy nie zrobiłem – nie powiedziałem siostrom, że Marzena się do mnie wprowadziła. Zrobiłem to świadomie, wiedziałem, że jej nie lubią, i spodziewałem się natychmiastowej krytyki. Nie miałem ochoty wysłuchiwać gadania moich upierdliwych siostrzyczek. Dopiero wtedy po raz pierwszy tak o nich pomyślałem. I nie pomyliłem się.
– Czy ty kompletnie oszalałeś, braciszku? – usłyszałem od Gośki, kiedy tylko się dowiedziała.
– Niby dlaczego? – spojrzałem na nią szczerze zdumiony.
– Po co ona się wprowadziła? – Gośka miała zły, napastliwy głos.
– Bo ją kocham? – patrzyłem na siostrę z powątpiewaniem.
– Aj tam, kochasz – warknęła. – Zresztą możesz się z nią spotykać, ale przecież nie musi u ciebie mieszkać. W dodatku z dziećmi.
– Chcę, żeby tu mieszkała. A niby co ma zrobić z dziećmi? Oddać do adopcji? – zaśmiałem się, bo coraz bardziej mnie ta rozmowa denerwowała.
– Powinieneś sobie znaleźć kobietę bez obciążeń. Za to może z własnym mieszkaniem i majątkiem. Bo ta najwyraźniej leci na twój.
To mój dom i pieniądze, ja o wszystkim decyduję
Rozzłościłem się. Niby jakim prawem Gośka wysnuwa takie wnioski, jakim prawem formułuje takie zarzuty.
– Nawet jeśli, to nie na twój – odwarknąłem wściekły.
Gośka niby udawała przed Marzeną, że wszystko jest dobrze, ale widziałem, że usiłowała jej pokazać, kto tu rządzi, i że to jest właśnie ona. Syczała na chłopców, że robią bałagan albo że głośno się śmieją, i ciągle zwracała im uwagę. W kółko było, a to popraw, a to wynieś, a to bądź cicho.
– Nie lubię twojej siostry, wujek – oznajmił mi wprost Marcin, kiedy Gosia już pojechała. – Dobrze, że już jej tu nie ma.
Pokiwałem głową.
– Żebyś wiedział, że dobrze.
Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że moja siostra może być tak dokuczliwa.
Kilka dni po wyjeździe Gośki zadzwoniła moja druga siostra. No i wtedy dowiedziałem się, co obie myślą o tym, że ja, stary chłop, biorę sobie na utrzymanie młodą babę z dziećmi. Będę wydawał pieniądze na cudze dzieci! Kto to widział? Czy ja sobie zdaję sprawę, ile mnie to będzie kosztowało? Słuchałem tych zarzutów w milczeniu, nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Czy te moje siostry zwariowały? Czy ja jestem małym chłopcem, któremu można dyktować, jak ma żyć?
– Dlaczego nic nie mówisz? – krzyknęła napastliwie Joanna.
– Bo nie mam pojęcia, co miałbym ci powiedzieć, Joasiu – stwierdziłem. – Nie podoba ci się, że próbuję ułożyć swoje życie, że nie jestem sam, że jestem szczęśliwy.
– To nie o to chodzi – przerwała mi gwałtownie – możesz sobie układać, jak chcesz, ale ty bierzesz sobie na utrzymanie kobietę z dziećmi.
– Przecież Marzena pracuje.
– Eee tam, taka praca. Recepcjonistka w przychodni – rzuciła. – Korzysta z twojego domu, twoich pieniędzy.
– Dosyć, Aśka! – krzyknąłem ze złością, nie panowałem już nad nerwami. – To mój dom i moje pieniądze, i moja sprawa, na co je wydaję.
– Ale… – usiłowała coś powiedzieć.
– Nie ma żadnego ale – nie pozwoliłem sobie przerwać. – Najpierw zastanów się nad tym, co mi powiedziałaś, i dopiero potem do mnie zadzwoń. I mnie przeproś – dodałem.
Zacząłem się zastanawiać, czy siostry nie są przypadkiem zazdrosne o obecność Marzeny w moim życiu. A może po prostu liczyły na to, że jeśli będę sam, to cały mój majątek przypadnie dla nich lub dla ich córek. Nie – powtarzałem sam sobie – to niemożliwe, to jest zupełnie bez sensu. Przecież wiedzą, że są dla mnie najważniejsze.
Kocham Marzenę i kocham jej synów
Nagle jednak zdałem sobie sprawę z tego, że w tej chwili już tak nie jest. Moje siostry były ważne. I siostrzenice były ważne. Ale one wszystkie miały swoje życie. W moim życiu byli teraz Marzena i chłopcy. Zacząłem sobie uświadamiać, że kocham Marcina i Maćka jak własnych synów, że nie wyobrażam sobie, że mogłoby ich zabraknąć, że w moim domu mogłoby znowu zrobić się cicho i spokojnie, że mogłoby zabraknąć porozrzucanych butów, resoraków na dywanie i niepozmywanych kubków w kuchni.
Ostatnio zaproponowałem, żebyśmy sobie kupili rowery i wspólnie jeździli na wycieczki.
– Robert, ale mnie nie stać – Marzena patrzyła na mnie bezradnie, a chłopcy z nadzieją.
Roześmiałem się.
– Ale mnie stać, kotku.
– Trzy rowery to naprawdę dużo pieniędzy… – Marzena patrzyła na mnie zakłopotana.
– Eee tam – machnąłem ręką – damy radę. Jutro jedziemy na zakupy, chłopaki, dobra?
Widziałem prawdziwą radość w ich oczach. A jaki ja byłem szczęśliwy, kiedy razem ze swoimi przybranymi synami wybieraliśmy nowe rowery. A jeszcze szczęśliwszy byłem, kiedy wszyscy czworo pojechaliśmy na rowerową wycieczkę. Nie pozwolę moim siostrom tego zniszczyć, nie mają prawa wtrącać się w moje życie!
Jeszcze kilka razy próbowały rozmawiać ze mną na temat Marzeny i chłopców. Tylko się upewniłem, że naprawdę chodzi o kasę. Trudno mi było uwierzyć, że moje siostrzyczki są takimi materialistkami. Chyba nie warto bezinteresownie pomagać rodzinie, bo w końcu dochodzi do tego, że twoje pieniądze to ich pieniądze, i one zaczynają decydować, na co je wydasz. A ja nagle poczułem, że mam własną rodzinę.
– Mam zamiar ożenić się z Marzeną – oznajmiłem, kiedy Gosia i Asia po raz kolejny próbowały mi udowodnić, że mojej partnerce zależy jedynie na moich pieniądzach.
– Ty chyba oszalałeś! – usłyszałem oburzony głos Gośki.
Joanna milczała.
– Nie interesuje mnie twoje zdanie. Kocham Marzenę i kocham chłopaków, są dla mnie jak synowie. Musicie to zaakceptować. Albo nie – dodałem, wzruszając ramionami.
Tydzień później oświadczyłem się Marzenie, a ona mnie przyjęła. Ożenię się z nią, bo bardzo ją kocham, a chyba jeszcze bardziej kocham Marcina i Maćka. Postaram się zastąpić im ojca, który po rozwodzie wyjechał za granicę i w ogóle się nimi nie interesuje.
Czytaj także:
„Syn związał się z postępową rozwódką. Jej dzieci są rozwydrzone i nie chcą nazywać mnie babcią. Dla nich jestem nikim...”
„Paulina traktowała mnie jak dojną krowę i czekała na spadek. Ciekawe, jak zareaguje na testament”
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”

