„Jako dziecko widziałam, jak mama płakała nad rachunkami. Żeby mieć kasę, poszłam w życiu na skróty”
„Wtedy właśnie złożyłam sobie obietnicę. Że nigdy nie będę jak ona. Że nigdy nie pozwolę sobie na miłość, która nie ma pokrycia w koncie bankowym. Nie chcę wybierać między uczuciami a jedzeniem. Miłość bez pieniędzy? To dla mnie jak dom bez dachu”.

- Redakcja
Na pierwszy rzut oka mam wszystko: mieszkanie z panoramicznym widokiem na centrum miasta, garderobę, w której sukienki kosztują tyle, co czyjaś miesięczna pensja, i męża, który nie tylko nosi zegarek droższy niż mój samochód, ale jeszcze potrafi mi go kupić „tak po prostu”. Ale kiedy zamykam drzwi od tego szklanego akwarium, w którym niby mieszkam, ogarnia mnie chłód. Nie fizyczny – ten inny, trudniejszy do ogrzania. Chłód emocjonalny. Między mną a Pawłem jest jak w lodówce: wszystko działa, ale zero ciepła.
Pochodzę z biednej rodziny
Z pozoru pewna siebie kobieta, dobrze zarabiająca, z idealnym makijażem i torebką za trzy tysiące – a jednak wieczorami boję się jednego: że któregoś dnia wszystko się zawali i wrócę tam, skąd przyszłam. A przyszłam z biedy. Prawdziwej. Tęskniącej, zimnej, zawstydzającej biedy.
Pamiętam, jak moja mama przeliczała grosze przy kuchennym stole. Kładła rachunek za prąd obok siatki z chlebem i mówiła: „Albo zapłacimy, albo będziemy jeść”. Miała jedne buty na zimę. Chodziła w nich cztery sezony. Po nocach płakała w łazience, sądząc, że nie słyszę.
– Mamo, dlaczego płaczesz? – zapytałam raz, mając może dziesięć lat. Wysmarkała nos, spojrzała na mnie i powiedziała z tą swoją zaciśniętą miną:
– Bo miłość to luksus, na który nas nie stać, Julka.
Te słowa wyryły się we mnie jak blizna. Wtedy właśnie złożyłam sobie obietnicę. Że nigdy nie będę jak ona. Że nigdy nie pozwolę sobie na miłość, która nie ma pokrycia w koncie bankowym. Nie chcę wybierać między uczuciami a jedzeniem. Miłość bez pieniędzy? To dla mnie jak dom bez dachu. Może i wygląda ładnie, ale przecieka przy pierwszym deszczu.
Mąż był jak bankomat
– Naprawdę czasem mam wrażenie, że kochasz tylko moje pieniądze – Paweł rzucił to zdanie znad kuchennej wyspy, ścierając ręcznikiem zroszoną szklankę. – Jakbym był bankomatem, którego czasem można przytulić.
Stałam w drzwiach, oparta o framugę, z kieliszkiem czerwonego wina, i nawet nie mrugnęłam. Powiedział to już zbyt wiele razy, żebym się przejęła.
– Przynajmniej jesteś niezłym bankomatem – wypiłam łyk i uśmiechnęłam się ironicznie. – Zawsze działa, bez względu na porę dnia i nocy.
Odwrócił się do mnie gwałtownie. Widziałam, jak zaciska szczękę. Wiedziałam, że ranię – i jakoś nie potrafiłam przestać. W jego oczach było coś, co mnie przerażało: rozczarowanie.
– Myślisz, że to wszystko warte jest takiej iluzji między nami? – zapytał cicho. – Te wszystkie rzeczy, luksusy… są ważniejsze ode mnie?
Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że tak?
– Jasne – mruknął. – Wiesz co? Chrzanię to.
Zostawił szklankę na blacie, chwycił kurtkę i wybiegł z mieszkania, trzaskając drzwiami tak, że zadrżały szyby. Zostałam sama, jak zawsze. Usiadłam na sofie, wpatrzona w lampę nad stołem. W głowie pojawił się obraz mamy. Siedziała nad rachunkami, z głową opartą o zaciśniętą pięść, a ja wtedy udawałam, że rysuję, żeby nie słyszeć, jak szlochała. Życie mamy było nieustającym wyborem między jedzeniem a prądem. Między potrzebą a wstydem. Ja wybrałam inaczej.
Spotkałam się z mamą
– Zrobiłam ci herbaty z malinami, jak lubisz – powiedziała mama i ostrożnie postawiła filiżankę przede mną. Porcelana była lekko wyszczerbiona na brzegu. Te same kubki co dwadzieścia lat temu.
Usiadłam naprzeciw niej. Kuchnia nadal pachniała tak samo – starym gazem, płynem do podłóg i czymś, co trudno nazwać. Może rozczarowaniem?
– Nie widziałyśmy się długo – powiedziała cicho, patrząc na mnie z ukosa. – Jak ci z Pawłem?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam o nim rozmawiać. Nie chciałam rozmawiać w ogóle.
– Wiesz, Julka… zastanawiałam się… Czemu nie masz dzieci?
Westchnęłam głośno.
– Serio? Naprawdę chcesz o tym gadać?
– Bo się martwię. Masz trzydzieści cztery lata, a ja… ja bym chciała cię kiedyś zobaczyć szczęśliwą.
– Szczęśliwą? – roześmiałam się pusto. – Ty mnie tego nie nauczyłaś, mamo. Ty mnie nauczyłaś, że miłość to luksus. Że liczą się tylko rachunki.
Zamarła. Patrzyła na mnie, jakby ktoś ją spoliczkował.
– Ja ci tylko chciałam oszczędzić...
– Oszczędzić czego? Żebym nie płakała nad rachunkami, tylko nad sobą?
Wstałam gwałtownie, odsuwając krzesło z piskiem. Czułam, jak pieką mnie oczy, ale nie pozwoliłam łzom popłynąć.
– Dzięki za herbatę.
Wyszłam, trzaskając drzwiami, zupełnie jak Paweł dzień wcześniej.
Ta szczerość była potrzebna
Tydzień później wróciłam tylko po książki z dzieciństwa, które trzymała na strychu. Tak sobie to tłumaczyłam. Ale kiedy usłyszałam jej głos z kuchni, zatrzymałam się w pół kroku.
– Wieśka, ja nie wiem, co ze mną nie tak – mówiła mama do sąsiadki. – Wychowałam Julkę, jak umiałam. Może zimno, może zbyt ostro. Ale przecież robiłam, co mogłam. Byłam tak zajęta przetrwaniem, że zapomniałam jej dać... serce.
Stałam na schodach jak wmurowana. W gardle miałam gulę. Poczułam, jak narasta we mnie wściekłość. Wparowałam do kuchni bez ostrzeżenia.
– A więc to dlatego? Dlatego byłaś taka lodowata? Bo nie miałaś czasu na miłość?
Sąsiadka wstała z miejsca, zmieszana.
– Ja… ja już pójdę – wyjąkała i ulotniła się, zostawiając nas w milczeniu.
– Julka… – zaczęła mama, ale podniosłam dłoń.
– Nie. Ty teraz posłuchasz.
– Myślisz, że nie widziałam, jak płakałaś po nocach? Jak przeliczałaś każdy grosz? Myślisz, że to mnie nie złamało? Wychowałaś mnie w świecie, w którym czułość była luksusem, a ja do dziś boję się kochać, bo nie wiem, co to znaczy.
Mama patrzyła na mnie ze łzami w oczach. Po raz pierwszy.
– Bałam się. Bałam się, że jeśli cię przytulę, to cię rozczulę. Że jak zobaczysz moją słabość, to sama pękniesz.
I wtedy pękłam ja. Płakałam jak dziecko. A ona... po prostu mnie objęła. Pierwszy raz od lat.
Czułam się samotna
W mieszkaniu było cicho. Aż za bardzo. Tylko odgłos moich obcasów na marmurowych kaflach przypominał, że nie jestem w jakimś wystawowym katalogu, tylko naprawdę tu mieszkam.
Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer Pawła. Długo nie odbierał. Potem włączyła się skrzynka. Spróbowałam drugi raz. Znów nic. Poczułam, jak robi mi się zimno – ale nie fizycznie, tylko w środku. Tak jakby ktoś zgasił we mnie światło.
Usiadłam na kanapie i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Znalazłam jedno, którego nie widziałam od lat. Ja i mama. Mam może siedem lat, uśmiecham się szeroko, trzymam loda, a ona... śmieje się razem ze mną. W tle obdrapana ławka i słońce. Było biednie, ale jakoś wtedy… czułam się bezpiecznie.
Zamknęłam oczy i zaczęłam analizować swoje życie. Ilu mężczyzn porzuciłam, ilu potraktowałam jak inwestycję. Ilu naprawdę mnie kochało, ale nie mieli odpowiedniego stanu konta. Ilu nigdy nie dostało szansy, bo nosili tanie buty albo jechali tramwajem.
Westchnęłam. Może naprawdę nie chodziło o pieniądze. Może to ten lęk – stary, odziedziczony po matce – kazał mi ciągle liczyć, zabezpieczać się, nie ufać. Może wcale nie byłam zimna. Może tylko byłam przerażona.
Spojrzałam na telefon jeszcze raz. Cisza. I wtedy podjęłam decyzję. Wzięłam płaszcz i wyszłam. Musiałam się z nim spotkać. Powiedzieć prawdę. Nawet jeśli było już za późno. I dobrze wiedziałam, gdzie znajdę własnego męża.
To musiało się tak skończyć
Był w restauracji. Tej, do któtej kiedyś zaprosił mnie na pierwszą kolację. Wtedy zamówiłam najdroższe wino z karty, testując jego reakcję. Teraz siedział z filiżanką czarnej kawy i patrzył w okno, jakby mnie wcale nie zauważył.
– A więc tu jesteś – powiedziałam, siadając naprzeciwko.
Nie odpowiedział od razu. Długo się we mnie wpatrywał. W końcu westchnął.
– Chcesz mi coś powiedzieć, Julia? Że jednak mnie kochasz? Że się pomyliłaś?
– Nie wiem, czy umiem kochać, Paweł. Naprawdę nie wiem. Ale wiem, skąd to się bierze. Wiem, że całe życie się bałam. Że pokochać kogoś bez zabezpieczenia finansowego... to dla mnie jak skoczyć z dachu bez spadochronu.
Spojrzał na mnie z bólem.
– Przez tyle miesięcy czekałem, aż się przede mną otworzysz. A teraz, kiedy już nie mogę oddychać, mówisz mi to wszystko?
– Bo dopiero teraz zrozumiałam. Bo usłyszałam od matki, że mnie kochała. Że po prostu nie wiedziała, jak to okazać.
– A ja mam być kolejnym twoim „projektem”? Kimś, kogo naprawisz, żeby naprawić siebie?
Zamilkłam. Po raz pierwszy od dawna nie miałam odpowiedzi.
– Julia… zasługujesz na miłość. Naprawdę. Ale ja już nie mam siły ci jej dawać – powiedział cicho. – Nie jestem twoim ojcem, żeby cię uczyć uczuć. Nie jestem terapeutą. Jestem twoim mężem, ale to już raczej niedługo.
– Co masz na myśli?
– Rozwód. To będzie najlepsze dla nas obojga. I nie bój się, nie zostawię cię z niczym.
Julia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tylko bogaty facet z pełnym portfelem może zostać moim mężem. Z biedakiem nie pójdę nawet na spacer”
- „Moja córka potrafi wydawać pieniądze, których nie ma. A ja wciąż ją ratuję i spłacam jej długi”
- „Traktuję faceta jak bankomat. Wolę płakać w luksusowej willi niż głodować w zatęchłej klitce”

