Reklama

Czasami myślę, że nie umiem być szczęśliwa. Mam pieniądze, mam domy, mam samochody, a i tak czuję się, jakbym czegoś nieustannie brakowało. Odkąd odszedł Edward, wszystko, co zostawił mi w spadku, zamiast przynosić radość, tylko podkreślało samotność. Dom był za duży, ogród za pusty, cisza za ciężka.

Zawsze powtarzałam, że w życiu najbardziej cenię sobie ludzi. Dlatego, kiedy zbliżała się majówka, a prognozy pogody wieszczyły piękne słońce i ciepło, pomyślałam o moich dawnych przyjaciółkach – Barbarze, Krystynie i Lucynie. Znałyśmy się jeszcze z czasów, gdy każda z nas miała więcej marzeń niż pieniędzy.

– Barbaro, kochana, a może majówka nad jeziorem? – zaproponowałam jej pewnego popołudnia przez telefon, próbując, by mój głos brzmiał pogodnie.

– Nad jeziorem? – powtórzyła z lekką nutą ironii. – Ty i przyroda? Irena, chyba ci się nudzi w tej twojej willi.

– Nudzenie to mało powiedziane – parsknęłam śmiechem. – A serio, będzie luksus, wino, słońce i żadnych zmartwień. Co ty na to?

Usłyszałam w słuchawce krótkie milczenie, potem westchnienie.

– No dobrze. W sumie... przydałoby się odetchnąć od codzienności.

Kiedy odłożyłam słuchawkę, na chwilę poczułam się, jakbym znów miała trzydzieści lat. Jakbym jeszcze mogła coś naprawić. Jakbym jeszcze miała rodzinę.

Byłam podekscytowana

Stałam na tarasie, poprawiając jasny kapelusz, kiedy auto Barbary zajechało pod moją willę. Chwilę później wysiadły także Krystyna i Lucyna, obie w ciemnych okularach, z walizkami, jakby miały zostać co najmniej tydzień.

– O matko, Irena! – zawołała Lucyna, rozglądając się szeroko. – Ty to masz teraz życie... aż trudno nadążyć!

Przytuliłam każdą z nich, czując znajomy zapach perfum, lakieru do włosów i szczyptę dawnych emocji. Wnętrze domu – przestronne, z wysokimi sufitami i błyszczącą podłogą – przytłaczało ciszą, której nawet ich śmiech nie był w stanie od razu zagłuszyć.

– No, rozgośćcie się. – Uśmiechnęłam się, wskazując przygotowane pokoje.

Zaczęły się rozpakowywać, komentując z przejęciem: łóżka jak w pięciogwiazdkowym hotelu, łazienki jak z katalogu. Krystyna, przeciągając dłonią po marmurowym blacie, rzuciła niby żartem:

– Nie wszystkim tak się powiodło, prawda?

Zarumieniłam się, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Chciałam, żeby czuły się tu dobrze, jak dawniej, a nie jak goście w muzeum.

Po południu wyciągnęłam je na spacer do sklepu. Koszyk napełniłam najlepszym winem, owocami, serami – wszystkim, co tylko mogło się przydać. Płacąc za wszystko jednym machnięciem karty, usłyszałam za plecami szept:

No proszę, ale się powodzi.

Udawałam, że nie słyszę. Może były zmęczone podróżą? Może... po prostu zazdrość jeszcze nie do końca wygasła? Wieczorem, siedząc przy lampce prosecco, usiłowałam rozładować napięcie żartami. Śmiały się, owszem, ale ich śmiech był inny niż dawniej – krótszy, chłodniejszy. A ja, choć uparcie powtarzałam sobie, że to tylko zmęczenie, czułam pod skórą, że coś w nas pękło. I nie miałam pojęcia, czy uda się to skleić.

To miał być miły gest

– Zasługujecie na coś ekstra! – oznajmiłam wieczorem, kiedy siedziałyśmy jeszcze na tarasie, podziwiając pomarańczowe niebo.

Zamówiłam stolik w najdroższej restauracji w okolicy, nad samym jeziorem. Chciałam, żeby czuły się dopieszczone, żeby choć przez chwilę znowu było jak dawniej – bez trosk, rachunków, kredytów.

Gdy kelner, ubrany jak spod igły, poprowadził nas do stolika przy samej wodzie, zauważyłam spojrzenia – ich spojrzenia. Jakby na chwilę coś w nich zgasło.

– Prawdziwa królowa – mruknęła Lucyna, rozglądając się wokół.

– To tylko miejsce. – Machnęłam ręką, udając, że nic nie zauważyłam.

Zamówiłam dla wszystkich – przystawki, dania główne, deser, butelkę najlepszego wina. A kiedy przyszło do płacenia, bez chwili wahania podałam swoją kartę.

Barbara aż odstawiła kieliszek z winem.

– Nie musisz wszystkiego sponsorować. My też potrafimy zapłacić za siebie – powiedziała z nutą złości w głosie.

Poczułam, jak twarz mi czerwienieje.

– Chciałam tylko, żebyście czuły się swobodnie... – wydukałam, czując, jak w gardle rośnie mi gula.

Krystyna spojrzała na mnie spod rzęs.

Czasem twoja gościnność jest trochę przytłaczająca – dodała cicho.

Przez moment siedziałyśmy w ciszy, w której słychać było tylko pluskanie fal o brzeg. Wino, które jeszcze godzinę temu smakowało jak płynne złoto, teraz przypominało mi ocet. Tego wieczoru zrozumiałam, że to nie będzie taka majówka, jaką sobie wymarzyłam. Między nami coś niebezpiecznie zaczęło pękać.

Miało być jak kiedyś

Wieczorem rozpaliłyśmy grilla w ogrodzie. Próbowałam stworzyć choć namiastkę dawnych czasów – kiełbaski, szaszłyki, sałatki własnoręcznie robione. Nawet kupiłam ulubione prosecco Barbary. Wszystko, byle tylko było "jak kiedyś".

Na początku atmosfera wydawała się lepsza. Lucyna śmiała się głośno, Krystyna opowiadała jakąś zabawną anegdotę z pracy. Nawet Barbara sprawiała wrażenie, że zaczęła się rozluźniać.

A potem, zupełnie nagle, wszystko runęło.

– Wiesz, Irena... – zaczęła Barbara, patrząc na mnie, jakby się nad czymś namyślała. – Ty naprawdę myślisz, że jak masz pieniądze, to jesteś od nas lepsza?

Odstawiłam kieliszek, czując, że ziemia usuwa mi się spod nóg.

– Co ty wygadujesz? Nigdy tak nie myślałam!

– Naprawdę? – Lucyna nachyliła się do przodu. – A kto płaci za wszystkich, nie pytając o zdanie? Kto ma wielkie gest, jakby reszta świata nie miała własnych portfeli?

– Chciałam dobrze... – szepnęłam, ale głos mi się załamał.

Krystyna spojrzała na mnie chłodno.

– Może tobie się wydaje, że nas zapraszasz z dobroci serca. Ale wiesz, jak to wygląda? Jakbyś nas sobie kupowała.

Wstałam od stołu, bo nie mogłam już tego znieść. Ręce mi drżały.

– Czy naprawdę pieniądze zniszczyły wszystko, co miałyśmy? – zapytałam bezgłośnie, sama siebie.

Może nie masz już z kim ich wydawać, dlatego nas zapraszasz! – dorzuciła Lucyna, a jej słowa uderzyły mnie jak policzek.

Przez moment wszystkie patrzyły na mnie. A potem każda odwróciła wzrok. Już wiedziałam – tej nocy niczego nie da się uratować.

Zabolało mnie to

Noc była długa i bezsenna. Leżałam w łóżku, patrząc w ciemność, która zdawała się gęstnieć z każdą godziną. W głowie wciąż odtwarzałam ich słowa – każde słowo, każde spojrzenie, każdą uszczypliwość.

O świcie zebrałam się na odwagę i zeszłam na dół. Dom był dziwnie cichy, złowieszczo pusty. Na stole w salonie zobaczyłam białą kopertę. Dłońmi drżącymi jak u starej kobiety sięgnęłam po nią. W środku był liścik.

"Nie chodziło tylko o pieniądze. Chodziło o to, że przestałaś nas traktować jak równe sobie."

Czytałam te słowa raz za razem, nie mogąc uwierzyć. Ruszyłam w stronę pokoi. Walizki zniknęły. Łóżka były puste, równo pościelone. One wyjechały. Bez słowa. Bez pożegnania. Jakbyśmy nigdy nie były dla siebie ważne. Usiadłam na skraju sofy, liścik wciąż ściskając w ręce. Czułam się, jakbym znów miała dwadzieścia lat i właśnie pierwszy raz straciła przyjaciółkę.

Czy to naprawdę wszystko moja wina? – myślałam. Czy może one po prostu nie potrafiły zaakceptować zmian?

Spojrzałam przez ogromne okno na jezioro, które tego ranka było szare i ponure. W moim sercu panowała taka sama cisza. Wiedziałam, że tego, co się wydarzyło, nie da się już cofnąć.

Przyjaźń, którą chciałam ratować, właśnie się rozpadła. I nic nie mogłam na to poradzić.

Poczułam się samotna

Zostałam sama w wielkim domu, który teraz zdawał się jeszcze większy, jeszcze bardziej pusty. Każde skrzypnięcie podłogi, każdy podmuch wiatru przypominał mi, że nie mam już komu nalać kawy, z kim się śmiać, z kim się spierać. Siedziałam na tarasie, patrząc na spokojną taflę jeziora. Słońce wschodziło powoli, rozlewając na wodzie mleczną poświatę. A ja? Ja czułam w środku tylko chłód.

Przyjaźń. Wydawało mi się, że jest wieczna, niezniszczalna. Że przetrwa wszystkie burze życia. Ale myliłam się. Czasami nawet najtrwalsze więzi kruszą się pod ciężarem tego, czego nie potrafimy wypowiedzieć. Albo tego, czego nie potrafimy znieść.

Pieniądze nie były tu ani przyczyną, ani rozwiązaniem. One były tylko katalizatorem. Prawdziwy problem tkwił głębiej – w nas. W naszym strachu, w kompleksach, w nieumiejętności przyjęcia, że życie każdej z nas potoczyło się inaczej. Patrząc na wodę, w której odbijało się niebo, pomyślałam z goryczą: czasem to nie bieda, a bogactwo odbiera człowiekowi wszystko, co najcenniejsze.

Łzy same napłynęły mi do oczu, ale ich nie otarłam. Pozwoliłam im płynąć, jakby zmywały resztki złudzeń. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedyś nasze drogi się przetną. Może nie. Może to już koniec.

Irena, 64 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama