„Ja harowałam, a mój mąż przyrastał do kanapy. Dałam mu ultimatum, ale nie spodziewałam się, że znajdzie 3. wyjście”
„Postanowiłam sobie: do końca miesiąca. Albo Piotr się ogarnie i ruszy, albo ja odchodzę. Nie chciałam grozić. Chciałam, żeby się ocknął. Tylko że już sama nie wiedziałam, czy naprawdę chcę, żeby coś naprawiał… czy żeby po prostu zniknął”.

- Redakcja
Wyszłam za Piotra, bo wierzyłam, że razem możemy wszystko. Miał plany, zapał, mówił, że będzie prowadził firmę, podróżował, że życie nie może być byle jakie. Zachłysnęłam się tym. Przez kilka pierwszych lat było biednie, ale z miłością. Potem została już tylko bieda.
Piotr stracił pracę dwa lata temu. Najpierw słyszałam: „szukam”, potem „teraz nie ma co”, a później „po co, i tak mnie nie przyjmą”. Zgasł. Leżał na kanapie, przewracał się z boku na bok, dni zlewały się w tygodnie. Unikał odpowiedzialności, obowiązków. Zrobił się bierny, ale oczekiwał wszystkiego. Żebym nie naciskała. Żebym się nie czepiała. Żebym rozumiała.
A ja próbowałam. Pracowałam, gotowałam, ogarniałam dom i udawałam, że nie mam pretensji. Ale miałam. Po pracy potrafiłam godzinami nie wysiadać z auta, bo nie miałam siły wejść do środka.
Ewa, moja przyjaciółka, powiedziała wprost:
– Albo on coś zmieni, albo ty zgaśniesz za niego.
Postanowiłam sobie: do końca miesiąca. Albo Piotr się ogarnie i ruszy, albo ja odchodzę. Nie chciałam grozić. Chciałam, żeby się ocknął. Tylko że już sama nie wiedziałam, czy naprawdę chcę, żeby coś naprawiał… czy żeby po prostu zniknął z mojego życia.
Dałam mu ultimatum
– Musimy porozmawiać – powiedziałam spokojnie, choć w środku gotowało się we mnie od tygodni.
– Teraz? – Piotrek nawet nie odwrócił głowy od telewizora.
– Tak, teraz – usiadłam naprzeciwko, odgarnęłam włosy za ucho, żeby nie widział, że mi się ręce trzęsą. – Słuchaj. Ja mam dość.
Zerknął na mnie z dezorientacją.
– Dość czego?
– Tego wszystkiego. Tego, że nie masz pracy. Że nie próbujesz. Że ciągnę wszystko sama, a ty tylko patrzysz. Masz czas do końca miesiąca. Jeśli nic się nie zmieni… odchodzę.
Wreszcie spojrzał na mnie naprawdę. Zrozumiał, że nie żartuję.
– Przecież próbuję znaleźć pracę. Składałem podania…
– Gdzie? Kiedy? Piotrek, od miesięcy słyszę tylko obietnice. Żadnych efektów. Żadnych działań. Udajesz, że coś robisz, a tak naprawdę siedzisz i czekasz, aż życie załatwi się samo. Ja tak nie chcę żyć. Nie mogę.
Zamilkł. Na chwilę.
– Daj mi jeszcze trochę czasu, proszę – wymamrotał. – To nie takie proste… ja po prostu nie wiem, od czego zacząć.
– Od ruszenia tyłka – powiedziałam ostrzej, niż planowałam.
Nie odpowiedział. Patrzył w podłogę. Jak chłopiec, który nie wie, co zrobił źle. Ja nie czułam już złości. Tylko pustkę i smutek. Czy naprawdę chciałam, żeby się zmienił? Czy po prostu potrzebowałam pretekstu, żeby odejść?
Rozpadałam się przez niego
Minął tydzień. Potem drugi. Piotr niby szukał pracy – otwierał laptopa, przeglądał ogłoszenia, robił sobie kawę i klikał. Czasem coś wydrukował. Ale nigdy nie zadzwonił, nie pojechał, nie wrócił z rozmowy.
– Dziś nie dzwonili – tłumaczył się. – Może w poniedziałek.
Tylko że każdy poniedziałek kończył się dokładnie tak samo.
Ja wciąż robiłam wszystko sama. Wracałam zmęczona po pracy, a w zlewie piętrzyły się naczynia. Znowu nie wyniósł śmieci, nie zrobił prania. Znowu jadł zupki chińskie, zostawiając opakowania na blacie.
– Nie miałem nastroju – rzucił, gdy poprosiłam, żeby w końcu posprzątał po sobie.
Wieczorami płakałam. Nie głośno. Cicho, do poduszki. Tak, żeby nie słyszał. Żeby nie poczuł się winny. Żeby znowu nie musieć go pocieszać.
– On cię wykańcza – powiedziała Ewa, podając mi herbatę.
– On... on kiedyś był inny – odpowiedziałam. – Dbał o wszystko. Robił śniadania, wysyłał mi wierszyki o miłości. A teraz? Patrzy, jak się rozpadam i nawet nie drgnie.
– Bo jemu jest wygodnie. Z tobą jest mu dobrze. Nic nie musi.
Milczałam. Bo wiedziałam, że ma rację. Kochałam tylko wspomnienie Piotra. Tego z dawnych lat. Ale człowieka, z którym dzieliłam łóżko? Jego już dawno nie było.
Skończył mu się czas
Wróciłam z pracy wcześniej. Był ostatni dzień miesiąca. Nie spieszyłam się do domu – jechałam powoli, przystawałam bez sensu na światłach. Miałam wrażenie, że wchodzę w coś nieodwracalnego.
Gdy otworzyłam drzwi, zorientowałam się, że w mieszkaniu panuje dziwna cisza. Nie było dźwięków telewizora, nie było zapachu obiadu – chociaż w sumie, nigdy nie było. Ale teraz... było coś jeszcze. Pustka.
W przedpokoju nie było jego butów. Na wieszaku brakowało kurtki. Weszłam do salonu. Zabrakło mi tchu. W jego szufladzie brakowało dokumentów. Z półki zniknęły kosmetyki, kilka książek. Zniknęła też koperta, w której trzymałam awaryjne pieniądze.
Zadzwoniłam. Raz. Drugi. Pięć razy. W końcu przyszła wiadomość. „Żyję. Dziękuję za wszystko. Nie szukaj mnie”. Stałam pośrodku pokoju z telefonem w dłoni. Czytałam ten SMS dziesięć razy, jakbym czegoś nie zrozumiała. Jakby tam miało być więcej. Jakby zaraz miał przyjść następny. Nie przyszedł.
Usiadłam na łóżku. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu siedziałam.
Telefon zadzwonił. Ewa.
– I co, rozmawialiście? – spytała ostrożnie.
– Nie. Już nie ma z kim. Piotrek... zniknął. Zabrał kasę i wysłał mi jednego SMS-a. „Dziękuję za wszystko. Nie szukaj mnie”.
Przez chwilę była cisza po drugiej stronie.
– Może... to nawet lepiej? Może on po prostu dał ci wolność?
Nie odpowiedziałam. Jeszcze nie wiedziałam, jak się ta wolność nosi.
Tylko jej współczułam
Minęły trzy tygodnie. Mieszkanie było ciche. Nie bałaganiłam, nie gotowałam dla dwóch osób, nie słuchałam telewizora grającego w tle bez sensu. Nie było też śmieci, brudnych skarpet na podłodze, pustych butelek. Było... spokojnie. Dziwnie spokojnie.
Zaczęłam chodzić na spacery. Wracałam z pracy bez napięcia w gardle. Ewa mówiła, że wyglądam lepiej.
– Jakby ktoś z ciebie zdjął dziesięć kilo smutku – rzuciła, kiedy siedziałyśmy na kawie.
– Może dlatego, że już nie czekam. Przestałam się łudzić – odpowiedziałam.
Wtedy zadzwoniła Asia, koleżanka z pracy, ta od wszystkiego wiedzącej ciotki.
– Hej, słuchaj… Słyszałam coś dziwnego. Mówiłaś, że twój Piotr się ulotnił, nie?
– Tak. Zostawił mi SMS-a i tyle.
– No to... moja ciotka z Lublina widziała go ostatnio w ich okolicach. Podobno mieszka tam teraz z jakąś kobietą. Młodszą. Podobno wynajęli razem mieszkanie.
Serce mi nie zabiło szybciej. Nie ścisnęło się w panice. Zdziwiłam się, że nie czuję prawie nic.
– Dzięki, Asiu. W porządku. Niech sobie żyje.
Odłożyłam telefon. Zaparzyłam sobie herbatę, usiadłam na kanapie i pomyślałam tylko jedno: biedna kobieta. Wiedziałam już, co to znaczy mieć Piotrka w domu. Wiedziałam, co znaczy czekać, aż się zmieni. I jak bardzo można się rozczarować. A jej... nikt jeszcze nie powiedział, że ta historia nie będzie miała szczęśliwego zakończenia.
Zakończyłam to raz, a dobrze
Nie szukałam go. Przez długi czas nie chciałam nawet słyszeć jego imienia. Ale pewnego poranka, kiedy wyciągałam z szuflady papiery, spojrzałam na nasze zdjęcie ślubne i pomyślałam: „Trzeba to zakończyć. Na papierze. Oficjalnie. Na zawsze”.
Nie z powodu złości. Nie z żalu. Po prostu... potrzebowałam zamknąć ten rozdział.
– I co, chcesz go znaleźć? – zapytała Ewa, gdy powiedziałam jej o planach.
– Nie po to, żeby coś mu powiedzieć. Nie po to, żeby się dowiedzieć, czemu uciekł. Tylko po to, żeby wziąć rozwód. Nic więcej.
– No to idziemy do prawnika – skinęła głową z tą swoją siłą, która zawsze mnie trzymała przy życiu.
W kancelarii prawnej czułam się dziwnie. Pani mecenas była rzeczowa, precyzyjna, zadawała pytania, których nie chciałam słyszeć:
– Czy ma pani kontakt z mężem?
– Nie.
– Czy są dzieci?
– Nie.
– Czy podjęła pani próbę polubownego kontaktu?
– Nie chcę się z nim kontaktować. Chcę być wolna.
Podpisywałam dokumenty z taką ulgą, jakby każdy podpis zdejmował ze mnie po trochu ciężar ostatnich lat.
Po wyjściu z kancelarii stanęłam na chodniku i spojrzałam w niebo. Niby listopadowe, szare, ale… spokojne. Wiedziałam, że jeszcze wiele przede mną. Formalności, oczekiwanie, pewnie jakieś urzędowe przepychanki. Ale emocjonalnie — już byłam daleko. Już nie czekałam, aż on wróci. Czekałam na siebie.
Maria, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż rozwiódł się ze mną z tak błahej przyczyny, że aż wstyd mówić. Wszystko przez chwilę słabości przed telewizorem”
- „Podejrzewałam mojego męża o romans, ale nie miałam żadnych dowodów. Ten drań wymyślił taką intrygę, że głowa mała”
- „Matka przejęła kontrolę nad moim życiem i nie chce jej oddać. Mam 35 lat, a przy niej wciąż czuję się jak przedszkolak”

