Reklama

Nie wiem, czy to ja byłam taka naiwna, czy on taki dobry aktor. Ale kiedy się poznaliśmy, czułam, że w końcu trafiłam na kogoś, kto naprawdę mnie kocha. Michał. Wysoki, z zawadiackim uśmiechem, spojrzeniem, które potrafiło stopić mi kolana i taką czułością, jakiej nigdy wcześniej nie zaznałam. Poznaliśmy się w pracy – ja dopiero zaczynałam, on był już na stanowisku. Kiedy pierwszy raz zaprosił mnie na kawę, nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Zakochaliśmy się w sobie dość szybko

Po dwóch miesiącach oświadczył mi się w kuchni mojego mieszkania, trzymając w dłoni pierścionek, który później nie chciał zejść mi z palca. Planowaliśmy ślub, dzieci, dom – wszystko. Michał mówił, że będzie moim mężem, moim wsparciem, moją przyszłością. Wierzyłam mu.

Kiedy powiedział, że ma szansę na pracę w Holandii, że zarobi więcej, szybciej, że dzięki temu nasze wesele będzie takie, jakie sobie wymarzyłam – nie wahałam się. Wspierałam go. Mówiłam, że damy radę na odległość, że to tylko czas. Czas do przetrwania.

Mijały tygodnie. Rozmawialiśmy codziennie, czasem przez kamerę. Wysyłał mi zdjęcia, opowiadał o pracy. Ale z czasem coś się zmieniło. Coraz częściej nie odbierał, coraz częściej "nie miał czasu", "był zmęczony", "miał problemy z internetem".

– Nie uważasz, że Michał ostatnio jakiś… dziwny? – zapytała mnie kiedyś Iza, moja przyjaciółka, kiedy opowiadałam jej o naszych ostatnich rozmowach.

– No co ty, po prostu jest zmęczony. Dużo pracuje. To wszystko dla nas – odparłam, ale nawet mówiąc to, poczułam niepokój w żołądku.

Bo zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę wszystko było w porządku.

Dni ciągnęły się niemiłosiernie. Praca, dom, telefon do Michała – i tak w kółko. Tyle że telefon coraz częściej trafiał na pocztę głosową, a kiedy już się odezwał, był jakiś inny. Oziębły. Jakby chciał mieć rozmowę jak najszybciej za sobą.

– Hej, co u ciebie? – pytałam z udawaną lekkością. – Dawno cię nie słyszałam…

– No wiesz, robota. Zasuwam jak wół. Pada tu codziennie, nic się nie chce. – Głos miał znużony, ale bardziej irytacją niż zmęczeniem.

– Michał, my prawie nie rozmawiamy... Kiedyś wysyłałeś mi zdjęcia, mówiłeś, że tęsknisz. A teraz? Ja się tu szarpię sama z wszystkim, a ty…

Klaudia, nie zaczynaj – przerwał. – Jestem padnięty. Dzisiaj nie mam siły na twoje wywody.

– Moje wywody?! – zapiekło mnie w gardle. – Czasem mam wrażenie, że ty tam drugie życie prowadzisz!

Po drugiej stronie zaległa cisza. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Potem cichy trzask – rozłączył się.

Stałam z telefonem w dłoni, czując, jak robi mi się zimno mimo gorącej herbaty w ręce. W głowie przelatywały mi obrazy: rozmowy, które urwał nagle, dziwne wymówki, nowy numer, z którego dzwonił raz czy dwa, a potem już nigdy więcej.

Przez chwilę miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę. Ale zamiast tego usiadłam i zaczęłam przeglądać nasze stare wiadomości. W jednej z nich pisał: „Z tobą chcę się zestarzeć, Klaudia. Tylko z tobą.”

I nagle zabrzmiało to jak kiepski żart

W piątkowy wieczór siedziałam sama z lampką wina i pustką w głowie. Iza pisała, że wpadnie, ale się nie pojawiła. Michał nie dzwonił od trzech dni. Ani słowa. Ani emotki. Nic. Nawet nie złożył mi życzeń na imieniny – pierwsza taka sytuacja od dwóch lat.

Zaczęłam działać.

Założyłam fikcyjne konto na Facebooku. Zmieniłam imię, zdjęcie profilowe, dodałam kilka znajomych. Nie chciałam szpiegować. Chciałam… zrozumieć. Upewnić się. Może tylko coś sobie wkręcam?

Zaczęłam od Michała. Jego profil był prawie pusty, niewiele dodawał. Ale miał oznaczonych kilku znajomych z Holandii. Kliknęłam w pierwszy lepszy profil – jakiś facet z siłowni. Drugi – kolega z pracy. Trzeci… kobieta.

Oznaczała Michała w zdjęciach. Jedno, drugie, trzecie. Na pierwszym trzymał jakieś dziecko na rękach. Uśmiechnięty. W tle – choinka. Zdjęcie sprzed miesiąca. Na kolejnym – Anna i Michał na jakimś pikniku. Jej głowa na jego ramieniu. Opis przetłumaczony przez Facebooka jako: „Mój najlepszy człowiek.”

Zrobiło mi się niedobrze.

– Iza, znalazłam coś… – zadzwoniłam od razu.

– Co znowu?

Jakaś baba wrzuca z nim zdjęcia. Z dzieckiem. Trzyma je na rękach jak… jak ojciec. A na innym… wygląda, jakby byli razem. Jak para.

– Napisz do niej. Albo lepiej – do niej się nie odzywaj jeszcze. Obserwuj. Może sama się wygada.

– Iza… jeśli to prawda, ja nie wiem, co zrobię.

– To najpierw się dowiedz, czy to prawda – usłyszałam.

Siedziałam całą noc, analizując każde zdjęcie, każdy komentarz. I w głowie już zaczynałam układać sobie wersję, w której Michał był kimś zupełnie innym, niż myślałam.

Napisałam. Z konta „Ola”, z nowym zdjęciem, z nową historią. „Hej, jesteś znajomą Michała? Znamy się z pracy, dawno nie miałam z nim kontaktu, a tu wpadłam na wasze wspólne zdjęcia… Fajnie wyglądacie razem :)”

Odpisała po dwóch godzinach. Krótkie: „Tak, to mój mąż.”

Zamarłam.

Nie „partner”, nie „kolega z pracy”, nie „ojciec moich dzieci”. Tylko: mąż.

Zrobiło mi się słabo. Michał miał żonę. Żonę. Nie jakąś tam dawną ex, nie pannę z przelotnej przygody. Żonę z Facebooka. Żonę z dwójką dzieci – chłopcem na oko sześcioletnim i dziewczynką, może trzyletnią. Obydwoje do niego podobni.

Nie odpisałam od razu. Przez godzinę tylko gapiłam się w monitor. Potem znowu otworzyłam konwersację i napisałam: „Naprawdę? Michał? Jesteście małżeństwem? Od kiedy?”

I znowu: „Od siedmiu lat. A czemu pytasz? Kim jesteś?”

Nie potrafiłam dłużej udawać.

– Michał mnie okłamał – odpisałam. – Jestem jego narzeczoną. W Polsce. Planowaliśmy ślub.

Cisza.

Potem trzy kropki. I kolejne wiadomości:

„Jaja sobie robisz?”, „Masz jakieś dowody?”, „Pokaż.”

Wysłałam jej zdjęcie z zaręczyn, jego wiadomości, screeny z naszych rozmów. Przysłała mi w odpowiedzi ich ślubne zdjęcie, zdjęcia dzieci, ich mieszkanie. Zdjęcie Michała trzymającego noworodka na porodówce.

Z oczu poleciały mi łzy, ale nie było w nich już nic z rozpaczy. To była czysta, gorąca złość.

Michał zadzwonił. Nie odebrałam. Potem drugi raz. Trzeci.

Wysłałam mu tylko wiadomość: „Wszystko wiem. Nie dzwoń do mnie więcej.”

Zjawił się po tygodniu

Po prostu stanął w progu, jakby nic się nie stało.

– Klaudia… – zaczął, ale nie pozwoliłam mu wejść.

– Co ty tu robisz?

– Musimy porozmawiać.

– Musieliśmy porozmawiać jakieś pół roku temu. Teraz… teraz chcę tylko wiedzieć jedno – patrzyłam mu prosto w oczy. – Czy cokolwiek między nami było prawdą?

Milczał przez chwilę, po czym wszedł mimo mojego oporu. Nie miałam siły go zatrzymać.

– Klaudia, ja… nie planowałem tego. Zakochałem się w tobie. Tamto… to się rozpadło już dawno. Z Anną nie było dobrze. Spaliśmy w osobnych pokojach.

– Ale jednak spałeś. I dzieci też się jakoś pojawiły, co?

– To było wcześniej, zanim cię poznałem. Klaudia, słuchaj, ja… – przesunął się bliżej, chciał mnie dotknąć – …ja naprawdę chciałem być z tobą. Zacząć nowe życie. Ale nie wiedziałem, jak to zakończyć tam.

– Więc nie zakończyłeś. Tylko prowadziłeś dwa – syknęłam. – Ze mną planowałeś ślub, z nią wstawiałeś zdjęcia. Ty jesteś nienormalny.

– Kocham cię – powiedział cicho.

Zarechotałam gorzko.

– Nie. Ty kochasz siebie. Chciałeś mieć wszystko – wygodę, rodzinę, emocje, nowy początek. Ale zapomniałeś, że kłamstwo zawsze wyjdzie.

Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę. Bez słowa.

– I co teraz? – zapytałam chłodno.

– Nie wiem – szepnął. – Ale jeśli mi dasz szansę… odejdę od niej. Dla ciebie.

– Nie chcę tego słuchać – zamknęłam oczy. – Zostań przy tej, której przysięgałeś. Ja nie chcę być czyimś „lepszym życiem”. Chcę być jedynym.

Zostawiłam go w przedpokoju. Nie płakałam. Już nie. To, co czułam, to była czysta ulga.

Nie spałam całą noc. Kręciłam się w łóżku, raz płakałam, raz się śmiałam z własnej głupoty. Zasnęłam dopiero nad ranem, ubrana, z telefonem w dłoni. Gdy się obudziłam, miałam od niego pięć nieodebranych połączeń i trzy wiadomości. Wszystkie podobne: „Klaudia, proszę. Porozmawiajmy. Kocham cię.”

Wyszłam bez śniadania. W torbie miałam pierścionek zaręczynowy. Tak bardzo chciałam go kiedyś nosić do końca życia. Teraz przypominał mi tylko, że przez dwa lata żyłam w bajce, którą ktoś dla mnie wymyślił. I to nie był książę. To był kłamca.

Czekał na mnie pod klatką, jak poprzedniego dnia. W tych samych butach, w tej samej kurtce. Jakby czas dla niego stanął w miejscu.

– Klaudia – ruszył w moją stronę. – Nie odbierałaś. Ja… ja nie mogę cię tak po prostu stracić.

– Michał, nie przyszłam tu, żeby cię słuchać. – Wyjęłam pierścionek i położyłam go w jego dłoni. – To koniec.

– Ale ja cię kocham. Zrozum, ja się w to wszystko zaplątałem. Nie planowałem tego. To ty jesteś dla mnie najważniejsza!

– A dzieci? Żona? – prychnęłam. – Też były pomyłką? Przypadkiem? Wyjazdem służbowym?

Nie odpowiedział.

– Myślałam, że cię znam. Że będziesz moim mężem. Że zbudujemy coś razem. Ale ty miałeś już dom. I łóżko. I rodzinę. A ja byłam… czym? Odskocznią?

– Nie! Nigdy tak o tobie nie myślałem!

– Ale tak się zachowałeś.

Odwróciłam się. Nie gonił mnie. Nie wołał. I bardzo dobrze. Bo nie chciałam, żeby coś jeszcze mówił. Wszystko, co miałam usłyszeć, już padło. Kłamstwami. Od teraz miałam tylko ciszę. I swoje życie. Bez niego.

Klaudia, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama