Reklama

Nigdy nie miałam łatwo. Moje dzieciństwo… szkoda gadać. Mama całymi dniami leżała na tapczanie, z papierosem w jednej ręce i „Panią Domu” w drugiej. Ojca nie było – raz wyszedł do kiosku po zapałki i zniknął na dobre. A ja siedziałam w czterech ścianach, patrzyłam na kurz tańczący w świetle i marzyłam, żeby ktoś się mną wreszcie zainteresował.

Inwestuję w syna

Może dlatego teraz robię wszystko inaczej. Zegar mojego dnia tyka jak szwajcarski mechanizm. Budzik o 6:30. Śniadanie, kawa, szybki prysznic. Potem: szkoła – praca – zakupy – odbiór Szymka – zajęcia dodatkowe – obiad – odrabianie lekcji – kąpiel – sen. I tak w kółko. Żadnych niespodzianek. Żadnego „nie wiem, czy zdążę”.

Szymek ma plan wypełniony co do minuty. Poniedziałki: basen. Wtorki: szachy. Środy: angielski. Czwartki: tenis. Piątki: rytmika – choć jej nie lubi, ale przecież „ruch to zdrowie”, prawda? Weekendy to czas na muzeum, teatrzyk, ewentualnie warsztaty plastyczne. Mój syn nie może się nudzić. Nuda to choroba, która zżerała moje dzieciństwo, dlatego teraz działam.

Szymek nie narzeka. Odbieram go ze szkoły, wkładamy plecak do bagażnika, a potem pytam: „To co, basen?”, jakby to było najnormalniejsze na świecie. A on kiwa głową. Tylko ostatnio coraz częściej patrzy przez szybę, jakby gdzieś był, ale nie ze mną. A potem zaczęły się bóle brzucha.

Coś było nie tak

Najpierw myślałam, że coś zjadł. Potem, że może nie trawi mleka. Wyrzuciłam z lodówki jogurty, przerzuciliśmy się na owsianki i herbatki z kopru włoskiego. Nic. Nadal bolało.

– Znowu cię boli? – zapytałam, zerkając w lusterko, gdy skręcałam w stronę basenu.

Szymek skinął głową. Siedział cicho na tylnym siedzeniu, jak zawsze wyprostowany.

– Ale przecież nic ci nie jest – powiedziałam, starając się, żeby mój głos nie brzmiał zbyt ostro. – Robiliśmy badania, pamiętasz? Nic nie wyszło. Wszystko w porządku.

Nie odpowiedział. Patrzył gdzieś za okno, na światła mijających nas samochodów. Dotarliśmy pod halę, gdzie odbywały się zajęcia. Zgasiłam silnik i odwróciłam się do niego.

– Szymek, no chodź. Spóźnimy się.

Wysiadł wolno, jakby każdy ruch sprawiał mu trudność. Poszliśmy razem do środka. Oddał mi kurtkę, przebrał się bez słowa. Zostałam na trybunach, jak zwykle, obserwując jak sunie przez wodę, powtarza ruchy, słucha trenera. Wszystko robił poprawnie, tylko że był w tym jakiś bezruch. Jakby jego ciało pływało, a reszta gdzieś zniknęła.

Źle się czuł

Po zajęciach wróciliśmy do domu. Zjadł kolację i położył się wcześniej, niż zwykle. Bez pytania o bajkę, bez marudzenia. Usypiał przy zgaszonej lampce, twarzą zwrócony do ściany. Długo siedziałam obok, czekając, aż zacznie oddychać głębiej.

Kilka dni później znowu pojechaliśmy do lekarza. Tym razem trafiłyśmy do kobiety o ciepłym spojrzeniu i łagodnym głosie. Obejrzała wyniki, zbadała Szymka, zapytała o jedzenie, o sen, o stolce – wszystko to, co inni przed nią.

– Fizycznie jest zupełnie zdrowy – powiedziała w końcu. – Ale wie pani… czasem dzieci w tym wieku nie potrafią powiedzieć, co czują. Czasem mówią przez ciało. Zwłaszcza te, które są grzeczne, spokojne, takie… odpowiedzialne.

Nie bardzo zrozumiałam, o co jej chodziło, więc tylko przytaknęłam. Przecież mój syn nie jest przepracowany, inne dzieci mają jeszcze więcej zajęć.

Od lekarza pojechaliśmy do mojej mamy. Postawiłam zakupy na stole i zdjęłam płaszcz. Szymek został u niej na popołudnie, a ja w tym czasie zdążyłam załatwić pracę, angielski i szybkie zakupy. Mama usiadła naprzeciwko.

– Nie przesadzasz trochę z tym grafikiem? – rzuciła cicho. – Dzieci też muszą się czasem ponudzić.

Musiał być najlepszy

Zamarłam na moment. Oparłam się o blat i spojrzałam na nią uważnie.

– Mamo, ty akurat nie jesteś osobą, która powinna mi to mówić. Moje dzieciństwo? Siedzenie w bloku, telewizor i kanapki z margaryną. Nie chcę, żeby Szymek tak żył.

– Ale żyjesz, nie? – odpowiedziała spokojnie. – I chyba nie najgorzej ci poszło.

Wstałam. Nagle nie mogłam tu już siedzieć.

– Nie rozumiesz. Ja chcę mu dać wszystko, czego sama nie miałam. Tyle.

Zabrałam płaszcz i wyszłam. Wieczorem, leżąc w łóżku, przypomniałam sobie, jak miałam dziewięć lat. Siedziałam na trzepaku z książką albo grałam w gumę z dziewczynami z bloku. Nikt nie kazał mi się spieszyć. Wtedy, mimo biedy, czułam się po prostu… wolna. Szymek nigdy nie grał w gumę, nie siedział na trzepaku. On ma inne dzieciństwo. Lepsze.

To był zwykły poranek, przynajmniej z pozoru. Zaparzyłam herbatę, zrobiłam owsiankę. W łazience suszyły się jego kąpielówki na basen, a ja szykowałam się do pracy. Zerknęłam na zegarek – byliśmy na dobrej drodze, by się nie spóźnić.

Szymek siedział przy stole. Łyżka tkwiła w misce, ale nie jadł. Trzymał ją w ręku, opierając brodę o drugą dłoń. Patrzył w blat.

– Szymek, jedz. Za dwadzieścia minut musimy wychodzić – powiedziałam, zerkając na telefon.

Zaskoczył mnie

Nie odpowiedział.

– Hej, słyszysz mnie?

Wtedy podniósł na mnie wzrok. Spokojny, bardzo uważny. Bez złości, bez płaczu.

– Mamo… ja chcę tylko wracać do domu po szkole i bawić się w spokój.

Stałam z telefonem w ręce, z otwartymi ustami, jakbym właśnie dostała w twarz. To jedno zdanie – ciche, wypowiedziane bez pretensji – przebiło się przez wszystko. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam, że drży mi ręka. On patrzył na mnie, a ja czułam, jak ściska mnie w środku, bo dopiero wtedy naprawdę go zobaczyłam. Nie był leniwy, nie wymyślał. On był zwyczajnie zmęczony tym, że nie ma kiedy być dzieckiem. Nie powiedziałam nic. Usiadłam obok i tylko przygarnęłam go do siebie.

Tego samego popołudnia odwołałam tenis. Zadzwoniłam do instruktora, przeprosiłam i powiedziałam, że rezygnujemy. Potem przyszedł czas na szachy. Angielski zostawiłam, ale tylko raz w tygodniu. Reszta – stop. W kalendarzu pojawiły się puste pola. Dawno nie wyglądał tak spokojnie.

– Nie musisz już nigdzie dzisiaj iść – powiedziałam do Szymka, gdy wróciliśmy ze szkoły. – Możesz robić, co chcesz.

Czułam, że przesadziłam

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Nie ma basenu, nie ma nic. Chcesz pograć w coś ze mną?

Po chwili wyciągnął z szafy pudełko z planszówką, zakurzone, zapomniane. Usiedliśmy razem na dywanie. Grał z taką uwagą, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Śmiał się, przekrzykiwał, oszukiwał, jak każde dziecko. Patrzyłam na niego i miałam ochotę cofnąć czas. Nie o jeden dzień, ale o kilka lat.

Wieczorem usiadł obok mnie na kanapie z książką. Nie miał czerwonych policzków od biegania między zajęciami. Miał spokojne oczy.

– Przepraszam, Szymek – powiedziałam cicho. – Ja nie chciałam, żebyś się tak czuł. Myślałam, że robię dobrze.

– Wiem, mamo.

I wtedy zrozumiałam coś ważnego. On nie miał do mnie żalu. On po prostu potrzebował, żebym zaczęła go słuchać. Nie był leniwy czy niewdzięczny. Był dzieckiem i miał do tego prawo.

Halina, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama