„Im bliżej świąt, tym częściej płaczę po kątach. Nie chcę, żeby dzieci znów miały wigilię dla ubogich”
„– Nie pytam, co się dzieje – powiedziała spokojnie. – Wiem, że czasem wystarczy talerz pierogów i ktoś, kto nie odwraca wzroku. Spojrzałam na nią. – Dziękuję – wyszeptałam. – To dla nas naprawdę wiele znaczy”.

Nie mam w zwyczaju się użalać. Zresztą, kto by chciał tego słuchać? W tym mieście każdy ma swoje kłopoty, a jeśli komuś powiesz, że ci ciężko, to cię tylko wyminie szybciej na ulicy. Albo opowie o tym innym. Więc milczę.
Jest ciężko
Wstaję o piątej, robię kanapki dzieciom, potem praca na kasie, potem sprzątanie u tej babki z osiedla, co uważa, że jak zapłaci, to może brudzić po królewsku. Wracam, kiedy dzieci są już w piżamach. Pola zawsze przybiega z rysunkiem, Staś pokazuje mi jakieś działanie z matematyki. Uśmiecham się, nawet jeśli padam z nóg. Nie mogą wiedzieć, że czasem w łazience chowam twarz w ręcznik i płaczę tak cicho, jak tylko się da.
Kiedyś uwielbiałam święta. Te zapachy, światełka, harmider. Dziś grudzień mnie przeraża. Dzieci pytają o choinkę. „Zobaczymy” — mówię i zmieniam temat. Bo w portfelu mam 100 zł i rachunek za prąd. Siadam wieczorem i liczę: może chleb, może makaron. Może jedno i drugie, jeśli zrezygnuję z biletu miesięcznego.
Staś ostatnio zapytał:
– Mamo, a będą pierogi jak w zeszłym roku?
– Zobaczymy, kochanie – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. – Na razie jeszcze nie czas na zakupy.
Bałam się świąt
W markecie wszystko błyszczy. Sztuczny śnieg, czerwone bombki, świąteczne melodie z głośników – „Jingle bells” co piętnaście minut. Klienci z wypchanymi wózkami, dzieci z nosem przy cukierkach. A ja? Ja siedzę na kasie i nabijam. Ręka za ręką, beep, beep, beep. Czasem patrzę na te karpie w reklamówkach, na serki mascarpone i paczki łososia i myślę: kto im dał zgodę na takie życie?
– I co, Anetka, wybierasz się gdzieś na święta? – zagadnęła Jola z kasy obok.
Miała paznokcie z reniferai, twierdziła, że sama robiła, ale ja wiedziałam, że co tydzień chodziła do kosmetyczki.
– Nie, raczej spokojnie w domu – odpowiedziałam, układając drobne do szufladki.
– A ja to jadę w góry! Całą rodzinką, dzieciaki już przebierają nogami. Mamy dom z kominkiem, jacuzzi i w ogóle bajka. Trzeba się w końcu rozerwać, nie?
Uśmiechnęłam się tylko. Nie wiedziałam nawet, co powiedzieć. W przerwie poszłam do toalety i zamknęłam się w kabinie. Usiadłam na klapie i po prostu płakałam. Bezgłośnie, szybko, żeby nikt nie zobaczył.
W drodze do domu spotkałam sąsiadkę Irenę, tę spod piątki. Zatrzymała mnie spojrzeniem, jakby przypadkiem.
– Pani Anetko, Staś to mądry chłopiec. Będzie coś z niego. Tylko szkoda, że ojciec się nie interesuje... – powiedziała to tonem jakby współczującym, ale czułam, że ją cieszyło, że to nie jej problem.
Nie odpowiedziałam. Tylko kiwnęłam głową i poszłam dalej. Niosłam w siatce chleb, mleko i pasztet z promocji. Przez cały dzień nabiłam ludziom ponad dziesięć tysięcy złotych zakupów. Sama tego dnia wydałam osiemnaście.
Musiałam być silna
Wieczorem, kiedy dom był już cichy, usiadłam na brzegu łóżka Stasia. Pola zasnęła wcześniej, wtulona w pluszowego jednorożca. Staś jeszcze coś pisał na kolanach. Kartka, kredki, język wystawiony w skupieniu.
– Co robisz, kochanie? – zapytałam cicho, choć się domyślałam.
– List do Mikołaja – odpowiedział z dumą. – Ale tylko z ważnymi rzeczami. Takimi, które naprawdę się przydadzą.
Podałam mu herbatę i zerknęłam przez ramię. "Dla Poli: lampka nocna, bo ta się psuje. Dla mamy: kocyk, żeby nie marzła. I pierogi z kapustą i grzybami, bo mama mówiła, że są najlepsze." Przełknęłam ślinę, bo coś stanęło mi w gardle. Nic wielkiego. Żadnych klocków LEGO, żadnych gier. Tylko pierogi.
Kiedy dzieci spały, otworzyłam list. Przeczytałam go znowu, już po cichu, w kuchni. Dłonie mi drżały, kartka się zamazywała od łez. W kieszeni miałam telefon. Zadzwoniłam. Jeden sygnał, drugi… Połączenie odrzucone. Napisałam wiadomość: „Staś napisał list do Mikołaja. Może tym razem mógłbyś być tym Mikołajem?” Skasowałam. Bo po co.
Została tylko herbata i cisza. I myśl, że może naprawdę nie umiałam już być tą silną mamą, za jaką mnie brali.
Gdy wróciłam do pokoju, Staś jeszcze się wiercił. Usiadłam obok.
– Mamo? A ty też piszesz list do świętego Mikołaja?
– Już nie, kochanie. Dorośli nie piszą.
– A szkoda – mruknął i zasnął, zanim zdążyłam zapytać, co miał na myśli.
Martwiłam się
Padał śnieg. Taki mokry, grudniowy, co szybko topniał. Szłam z pracy do domu ze spuszczoną głową, bo wiatr dmuchał po policzkach, jakby chciał, żebym się rozpadła szybciej. W skrzynce znalazłam kopertę – MOPS. Nie musiałam jej otwierać, wiedziałam, co tam było. Ale i tak rozdarłam ją od razu. Krótkie pismo. „Odmowa przyznania zapomogi świątecznej z powodu przekroczenia kryterium dochodowego o 73 złote.” Usiadłam na klatce schodowej, na zimnych kaflach. Nogi miałam jak z waty.
W kuchni pachniało kaszą. Staś się krzątał, Pola patrzyła na niego jak na czarodzieja.
– Mamo, nie martw się – powiedział nagle Staś, podchodząc do mnie i łapiąc za rękę.
Patrzyłam na niego, na te jego poważne oczy i ręce ubrudzone w kleju. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Tylko kiwnęłam głową.
Usiadłam na krześle. Kartka drżała mi w dłoni. W gardle rosła klucha. Chciałam być dobrą matką, która może dać dzieciom to, czego potrzebują, ale nie byłam.
– Dziękuję, kochanie – szepnęłam w końcu. – Ty naprawdę jesteś najlepszym Mikołajem na świecie.
A on tylko się uśmiechnął.
– Bo ja cię kocham. I nie chcę, żebyś była smutna na święta.
Czułam się zagubiona
Musiałam wyjść. Potrzebowałam oddechu, chociaż mróz szczypał jak diabli. Szłam bez celu – przez park, przez przystanek, gdzie nikt nie czekał. W końcu usiadłam na ławce. Zmarznięte dłonie schowałam w rękawach, oczy miałam czerwone. I wtedy usłyszałam:
– Pani płacze tak, jakby cały świat ją zawiódł.
Obok siedziała starsza kobieta. Miała siwe włosy i szal w kratę. Nie patrzyła na mnie, tylko gdzieś przed siebie. Ale jej głos był ciepły.
– Może tak właśnie jest – odparłam cicho.
– Dzieci?
Skinęłam głową.
– A mąż?
– Nie ma.
– To dobrze – uśmiechnęła się delikatnie. – Czasem lepiej, jak go nie ma, niż jak jest.
Milczałam. Zwykle ludzie odwracają wzrok, jak słyszą takie rzeczy. Ona nie.
– Dzieci nie potrzebują świąt z reklamy – dodała po chwili. – Potrzebują mamy, która jeszcze nie zgasła. Nie musi być choinka, nie musi być dwunastu potraw. Wystarczy mama, która się przytuli i powie, że kocha. Że jest. To wystarczy.
Patrzyłam na nią z wdzięcznością, której nie umiałam nazwać. Wstałam po chwili. Musiałam wracać.
Dzieci były szczęśliwe
Sąsiadka Irena zaprosiła nas na Wigilię. Byłam jej wdzięczna za ten gest. Staś stał przy drzwiach w odświętnej koszuli. Pola miała spineczkę z reniferem. Wzięłam ich za ręce i poszliśmy. Pani Irena otworzyła od razu, jakby czekała przy drzwiach.
– No chodźcie, zanim mi pierogi wystygną – powiedziała bez ceregieli, ale z czułością.
W kuchni pachniało jak w Wigilię sprzed lat. Barszcz, kapusta z grzybami, kompot z suszu. Dzieci usiadły przy stole, trochę nieśmiało, ale Pani Irena od razu nalała barszczu i dała po pierogu „na próbę”. Po trzecim Staś powiedział:
– To są najlepsze pierogi, jakie jadłem w życiu.
Zrobiło mi się ciepło. Może od jedzenia, a może od tej ciszy bez napięcia. Po kolacji siedziałyśmy z panią Ireną przy herbacie. Dzieci układały puzzle na dywanie.
– Nie pytam, co się dzieje – powiedziała spokojnie. – Wiem, że czasem wystarczy talerz pierogów i ktoś, kto nie odwraca wzroku.
Spojrzałam na nią.
– Dziękuję – wyszeptałam. – To dla nas naprawdę wiele znaczy.
Staś podszedł później i przytulił się do mnie.
– To były najlepsze święta – powiedział.
– Dlaczego, skarbie?
– Bo się uśmiechałaś. A nie płakałaś.
Zrobiło mi się miękko w środku. Przytuliłam ich oboje. Na chwilę nie byłam kasjerką, sprzątaczką, ani kobietą z odmową zapomogi. Byłam po prostu mamą. I to im wystarczało.
Aneta, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Babcia dała mi susz do kompotu, ale między śliwkami kryła się niespodzianka. W słoiku znalazłam coś bardzo cennego”
- „Oddałam obrączki do lombardu, żeby zrobić zakupy na święta. Było mi wstyd nawet przed mężem”
- „Szykowałam święta w pocie czoła, a moja synowa nawet nie kiwnęła paluszkiem, żeby mi pomóc. Potem poznałam powód”

