Reklama

Może to był ten jej uśmiech – szeroki i taki bezczelnie beztroski. A może spódnica za kolano, w której kręciła się po osiedlowym sklepie, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem. W każdym razie – zakochałem się. I jak to z facetami bywa, nie zadałem sobie wtedy tego kluczowego pytania: co ona właściwie robi przez całe dnie? Teraz już bym wiedział. Że jak ktoś rano śpi do dziesiątej, potem przez godzinę „pije kawkę” i przegląda Internet, a później narzeka, że dzień zleciał – to raczej nie jest materiał na żonę. Jednak wtedy... no cóż. Jak człowiek młody i głupi, to przynajmniej ma wspomnienia. Koledzy z budowy do tej pory sobie ze mnie jaja robią.

Ty to chyba żonkę w konkursie wygrałeś! – śmiał się Heniek.

– Z jakiego?

– Z konkursu „Najlepiej się lenić i jeszcze narzekać!” – ryknął.

Niestety, nie przesadzali. Nie zmyślali. Harowałem jak wół – i to dosłownie – a ona... No właśnie. Dlatego dzisiaj opowiem wam moją historię. Bo może ktoś, kto to przeczyta, zawczasu się zastanowi, zanim powie „tak” przed ołtarzem. Bo potem może być za późno.

Zakochałem się po uszy

Poznałem ją przypadkiem. Wracałem zmęczony z budowy, w roboczych ciuchach, ręce umazane gipsem, a ona stała na przystanku. Patrzyła w niebo, coś tam dłubała palcem po telefonie. I nagle – spojrzała na mnie.

– Często stąd jeździsz? – zagadnąłem, bardziej z głupoty niż z planu.

Jak mi się nie chce iść pieszo, to tak – odparła i uśmiechnęła się słodko.

Nie była jedną z tych, co się mizdrzą. Miała cięty język i jak się później okazało – ostry charakterek. Wtedy mi to imponowało. Gadało się lekko, śmiała się z moich głupich żartów, a kiedy powiedziała, że szuka pracy, to zapaliła mi się czerwona lampka. Tylko że zignorowałem to.

– A gdzie pracowałaś wcześniej?

– W sumie nigdzie długo. Mama mi mówiła, że lepiej wyjść za mąż niż się użerać z szefami.

Zaśmiała się, jakby to był najlepszy żart świata. Ja też się zaśmiałem, ale w głowie coś mi zgrzytnęło. Tylko wtedy byłem zbyt zaślepiony, żeby przyjrzeć się temu bliżej. Zaczęliśmy się spotykać. Najpierw kino, potem wspólne obiady u mnie, bo u niej „zawsze był bałagan”. Niby miała talent do gotowania, ale jakoś nigdy nie miałem okazji tego sprawdzić.

Może chociaż herbatę zrobisz?

– No weź, Wituś, przecież dopiero co usiadłam...

I co? Zrobiłem sam. Wtedy to wszystko wydawało mi się urocze.

Wszystko było na mojej głowie

Ślub był szybki. Bez wielkiego wesela, bo niby skromnie chcieliśmy, a prawda była taka, że jej rodzice nie dołożyli złotówki. Teściowa w kółko powtarzała, że „taka kobieta to skarb”. Zamieszkaliśmy u mnie. Kawalerka po babci, mała, ale własna. Codziennie byłem na budowie i stawiałem domy. Ona? Też stawiała. Tylko że wymagania.

– Kochanie, kupimy pralkę z suszarką? Bo mi się nie chce rozwieszać...

– Przecież mamy nową pralkę. I sznurki na balkonie!

– No weź, Wituś... Ty nie rozumiesz kobiecych potrzeb – fuknęła i odwróciła się obrażona.

Tak wyglądały nasze poranki. A wieczory? Przychodziłem styrany jak koń po orce, a ona leżała na kanapie i przeglądała jakieś filmy o podróżach. W międzyczasie chipsy, cola, czasem pizza na dowóz. Obiadu – brak.

Jadłaś coś?

– No, coś tam... jogurt rano.

A dla mnie?

– A co ja, kucharka?

Popatrzyłem wtedy na nią i miałem ochotę zapytać, co ona tu właściwie robi. Milczałem. Bo przecież „żona to partnerka na dobre i na złe”, nie? Zacząłem wstawać wcześniej, żeby sobie kanapki przygotować do pracy. Zdarzyło się raz, że zrobiła mi śniadanie – chleb z majonezem i ketchupem. Bez komentarza. A potem zaczęła mówić, że jest „zestresowana” i „zmęczona”. Od czego, nie wiem. Może od tego siedzenia?

Byłem rozczarowany

Zimą było najgorzej. Wstawanie o szóstej, ręce zmarznięte, ale praca to praca. A po powrocie...

– O, jesteś – rzuciła z kanapy, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Cześć. Coś jadłaś?

– Troszkę. Zupkę chińską.

– A dla mnie?

– No przecież już późno, nie wiedziałam, kiedy wrócisz...

Spojrzałem na zegarek. Siedemnasta dziesięć. Jakby to była północ. Kuchnia zimna, jakbym w piwnicy był. Otworzyłem lodówkę – światło było, jedzenia nie.

Mówiłem, że skończyła się kiełbasa i ser.

– No tak, zapomniałam. Mogę ci zupkę zrobić...

– Z proszku?

– A co, nie lubisz?

Zacisnąłem zęby i poszedłem do sklepu. Po drodze wpadłem na sąsiada z góry. Uśmiechnął się pod nosem.

– Jak tam? Małżeństwo ci służy?

– A jakże – odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem. – Jakbym w sanatorium był.

– No tak, na pewno wypoczywasz, skoro żonka w domu cały dzień siedzi – zaśmiał się i poszedł dalej.

Wracałem z torbą zakupów, zmarznięty do kości i myślałem: czy ja w ogóle jeszcze mieszkam z żoną, czy z pensjonariuszką hotelu? W domu zastałem ją na kanapie.

– Zrobiłam ci herbatę – powiedziała, jakby właśnie zdobyła medal.

– Dzięki.

Uśmiechnęła się głupkowato. I tak wyglądały nasze dni.

Udawałem, że mnie to nie rusza

Z chłopakami z budowy zawsze śmialiśmy się z różnych historii – kto co w domu usłyszał, kto co od teściowej zjadł. Jednak jak zaczęli śmiać się z mojej żony, to już nie było tak wesoło.

– Ty, a twoja dalej testuje wytrzymałość kanapy? – zagadnął Marek, jakby mówił o nowym modelu tapczanu, a nie o mojej żonie.

– Nie gadaj – mruknąłem tylko.

– Bo wiesz, chłopie, wygrałeś los na loterii. Tyle że ten los to był pognieciony i pusty w środku! – rechotał drugi.

Miałem ochotę się odszczekać, ale prawdę mówiąc, nie mogłem im zaprzeczyć. Wiedzieli, że wracam po dziesięciu godzinach harówki i sam gotuję sobie obiad. Że ona się nie uczy, nie pracuje, i nawet nie próbuje.

– A może ona chora jakaś? – rzucił ironicznie Heniek. – Ma ciężką alergię na obowiązki?

Śmiali się do rozpuku, a ja udawałem, że mnie to nie rusza. Ale ruszało. Bo faceci może i mieli niewyparzone gęby, ale gadali prawdę. Wracałem do domu zły.

Cały dzień ten serial oglądasz?

– Oj, no nie zaczynaj znowu! Mam prawo do odpoczynku!

– Od czego? Od leżenia?

Spojrzała na mnie spode łba, po czym odwróciła się do telewizora. I tyle miałem z rozmowy. I wtedy pierwszy raz pomyślałem: a co, jeśli ona naprawdę nie zamierza się zmienić?

Byłem w szoku

Pewnego dnia wróciłem wcześniej z roboty. Beton nie chciał wiązać, majster puścił nas do domu. Myślałem – niespodzianka będzie. Może akurat coś zrobiła, może się ogarnęła, może… Wchodzę – a tu jak w muzeum: cicho, zimno, nic się nie dzieje. W kuchni pusto, w salonie ciemno, łóżko niepościelone. W łazience – światło zapalone, para na lustrze. Wchodzę dalej – i ją widzę. Siedzi w wannie, maseczka na twarzy, w ręce telefon.

Ty już? – zdziwiła się.

– Tak, wcześniej skończyliśmy.

– No to świetnie! Może skoczysz po mleko? Zapomniałam kupić...

– A może ty byś kiedyś skoczyła?

– Mam mokre włosy. I maseczkę. Zresztą... dziś mam dzień dla siebie. Psycholożka mówiła, że to ważne.

– A ja, kiedy mam dzień dla siebie?

– Ty? Przecież ty jesteś facetem. Facetom nie trzeba takiego relaksu jak kobietom.

Usiadłem na krześle w kuchni i przez chwilę się nie odzywałem. Patrzyłem na wiszącą na ścianie kartkę z przepisem na rosół. I wtedy mnie olśniło.

– Wiesz co? Może pojedź na tydzień do mamy. Muszę pomyśleć.

– Co? O czym?

O tym, czy tak chcę żyć.

Spojrzała na mnie, jakby nie rozumiała, co mówię. I chyba coś do niej dotarło, bo wstała bez słowa i wyszła z łazienki. Tyle było z jej dnia relaksu.

Było mi lżej

Pojechała. Spakowała torbę w piętnaście minut. Zostawiła mi karteczkę na lodówce: „Zadzwoń, jak przemyślisz”. Nie dzwoniłem. Przez pierwszy dzień było cicho. Drugi – spokojny. Trzeci – wręcz przyjemny. Nikt nie narzekał, nie robił pretensji o to, że nie ma nowego kremu, że nie pościeliłem łóżka, że nie przyniosłem bułek. Było mi lżej. Zadzwoniła po tygodniu.

– No i co? Już się nacieszyłeś wolnością?

– Trochę. Bardziej… odpocząłem.

– Ode mnie?

– Tak, od ciebie.

Zamilkła. A potem usłyszałem jej westchnienie.

Myślisz, że mnie to wszystko bawiło? Że ja nie widziałam, że cię wkurzam? Że nie jestem taka, jaką sobie wymarzyłeś?

– Jednak nie próbowałaś nic zmienić.

– Bo się bałam. Nic nie umiem. Więc udawałam, że wszystko gra.

– Tylko że mnie w tym twoim „wszystko gra” nie było. Pracowałem i płaciłem rachunki. A ty... byłaś gościem w tym domu.

– Mogę się postarać, ale musisz mi pomóc. Nie będę idealna, ale mogę zacząć od sprzątania. Albo obiadu. Albo chociaż śniadania.

Nie odpowiedziałem od razu. Bo już nie wierzyłem w słowa. Wierzyłem w czyny.

Wróć, jeśli naprawdę chcesz spróbować. I zostaw maseczki w u mamy w domu.

Nie wiem, czy Aneta zmieni. Przynajmniej spróbujemy. Raz jeszcze. Z nowym planem gry.

Witold, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama