„Harowałam na etacie, a potem w domu. Mąż uważał, że taka jest rola kobiety, więc pewnego dnia się zdziwił”
„Ilekroć prosiłam go o wstawienie prania, tylekroć rozkładał bezradnie ręce, bo nie wiedział, na jaki program włączyć pralkę. Mogłabym przysiąc, że przed ślubem zaprezentował mi swoją wersję demo, która – nie ukrywam – bardzo mi się podobała. Dałam się nabrać”.

Miłość połączyła mnie i Damiana na ostatnim roku studiów. Przez kilka lat nie zwracaliśmy na siebie szczególnej uwagi, aż nagle uczucie spadło na nas niczym grom z jasnego nieba. Jak to zwykle bywa, na początku było słodko i fantastycznie. To już jednak przeszłość. Życie nie jest bajką i nie każda historia ma szczęśliwy finał.
Nasze małżeństwo bardzo długo funkcjonowało niczym w szwajcarskim zegarku. Nie ma ani grama przesady w stwierdzeniu, że działo się tak wyłącznie dzięki mnie. O ile jeszcze przez pierwsze 2 lata Damian jako tako angażował się w to, co dzieje się dookoła, o tyle po narodzinach naszej córki odpuścił. Gdy na świecie pojawił się syn, było już coraz gorzej.
Ja natomiast dosłownie urabiałam się po łokcie, żeby to wszystko się nie rozleciało. Etat w biurze i kolejny w domu. Pranie, zakupy, sprzątanie, gotowanie i ogarnianie dzieci były na mojej głowie. Ze strony męża nie miałam żadnego wsparcia. Jęczał tylko, że jak wraca z pracy, to jest zmęczony i musi odpocząć – najlepiej grając w jakieś idiotyczne gry i popijając piwko. Jego zdaniem obiad sam się magicznie pojawiał, podobnie jak uprasowane koszule, jedzenie w lodówce i czyste naczynia.
Czułam się jak służąca
Dzisiaj, z perspektywy czasu, mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że mężczyźni, którym zależy na partnerskiej relacji, są niczym Yeti – każdy słyszał, ale nikt nie widział. Bardzo długo żyłam w nieświadomości i zasuwałam jak mały samochodzik. Byłam dla Damiana czymś w rodzaju darmowej aplikacji do zarządzania domem. To ja przypominałam mu o przeglądach auta czy wizytach u lekarza, ja układałam jadłospis na cały tydzień, ja dbałam o to, aby rodzina miała się w co ubrać.
Damian był oczywiście bardzo zadowolony, bo niby gdzie miałoby mu być wygodniej niż tam, gdzie to, co trzeba, podawane jest pod nos na złotej tacy. Nie przypominam sobie, żeby chociaż raz zwlekł się w nocy z łóżka do płaczącego dziecka. Ilekroć prosiłam go o wstawienie prania, tylekroć rozkładał bezradnie ręce, bo nie wiedział, na jaki program włączyć pralkę. Mogłabym przysiąc, że przed ślubem zaprezentował mi swoją wersję demo, która – nie ukrywam – bardzo mi się podobała. Dałam się nabrać. Pełna wersja nie była jednak zachwycająca. To wcale nie jest tak, że widziały fakt, co brały. Nie zgadzam się z tym. Sporo osób dopiero po pewnym czasie pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
Nic nie rozumiał
– Może podrzucimy na weekend dzieci twojej mamie i porobimy coś tylko we dwoje? – nie zliczę, ile razy wychodziłam z podobną inicjatywą.
– Co niby takiego? – pytał z obojętnością, nawet na mnie nie patrząc.
Gra była ważniejsza, bo nie raczył oderwać oczu od monitora. Tak samo reagował, kiedy siadałam obok i próbowałam porozmawiać o tym, że jestem zmęczona i przydałoby się wsparcie.
– Nie wiem, o co ci chodzi, przecież tu jestem – to najczęściej padało w odpowiedzi.
Zachowywał się tak, jakbym w ogóle nie istniała. Po paru ładnych latach małżeństwa stałam się dla niego kompletnie niewidzialna. Kwiaty? Komplementy? Randki? To pozostawało jedynie w sferze nieosiągalnych marzeń.
Straciłam cierpliwość
W którąś sobotę musiałam pojechać do biura w celu domknięcia ważnej sprawy. Damian miał zająć się dziećmi i przygotować obiad. Nic nadzwyczajnego, normalne rzeczy. Kiedy wróciłam do domu, ręce mi opadły. Mąż siedział i rzecz jasna grał, podczas gdy dzieciaki urządziły sobie świetną zabawę w kuchni. Wywlekły z szafek, co się tylko dało. Bałagan był taki, że się w głowie nie mieści. Obiadu naturalnie nie było.
– Co tu się dzieje? – zapytałam Damiana, nie kryjąc zaskoczenia zmieszanego ze złością.
– A co niby ma się dziać? – wzruszył ramionami. – Przecież się nie pali.
Nie mam pojęcia, jakim cudem wtedy nie wybuchłam. Zacisnęłam zęby i zajęłam się sprzątaniem, a następnie gotowaniem. Narastała we mnie wściekłość ściskająca gardło. Chyba tylko ze względu na dzieci się hamowałam – nie chciałam, żeby oglądamy cyrk z wkurzoną matką w roli głównej. Wieczorem zamknęłam się w łazience i się rozpłakałam. Z gniewu i bezsilności. Byłam potwornie zmęczona, wyczerpana wręcz, a mojego męża wcale to nie obchodziło. Udawał, że nie widzi. Grunt, że jemu było dobrze. Spojrzałam w lustro i ujrzałam w nim wykończoną psychicznie i nerwowo kobietę z podkrążonymi oczami, byle jak upiętymi włosami, smutną i zgorzkniałą.
– Serio, tak ma wyglądać reszta twojego życia? – zapytałam własne odbicie.
Miałam dość takiego życia i męża
To był dokładnie ten moment, w którym coś we mnie pękło – i to na amen. Zbyt długo byłam cierpliwa i odkładałam swoje potrzeby na ponury koniec długiej kolejki. Obowiązki się piętrzyły, stale ich przybywało, a ja – pomimo że w związku – siłowałam się z nimi w pojedynkę. Doszłam do wniosku, że w dalszym ciągu mogę to robić samodzielnie, ale już bez zbędnego balastu, jakim był niestety mój mąż.
Pragnęłam partnera, a nie trzeciego dziecka do wychowywania czy projektu do naprawiania. To nie jest tak, że nic do niego nie czułam. Po prostu po raz pierwszy dotarło do mnie, że zasługuję na więcej. Damian uważał, że żartuję, kiedy zaczęłam pakować siebie i dzieci. To, że tak jednak nie jest, dotarło do niego, kiedy naprawdę się wyprowadziłam.
Znalazłam nieduże mieszkanie do wynajęcia. Wtedy zaczęły się telefony i gorliwe obietnice, że się zmieni. Nie wierzyłam w te puste słowa. Miał dostatecznie dużo czasu, żeby się wykazać i starać.
– Proszę cię, daj mi szansę, zacznijmy od nowa – błagał niemalże ze łzami w oczach, lecz pozostałam nieugięta i złożyłam pozew o rozwód.
Dam sobie radę
Najbardziej było mi przykro dlatego, że mąż obudził się dopiero wtedy, jak mnie stracił. Wcześniej nie zauważał i nie doceniał mojej obecności. Obecnie jestem pół roku po rozwodzie i nareszcie nabieram wiatru w żagle. Nasza trójka szybko zaaklimatyzowała się w nowym miejscu. Najcenniejszy jest spokój, którego do tej pory nie było. Damian nie nawala jako ojciec, ale dostęp do mnie stracił na zawsze. Pytał wielokrotnie, czy jest cień nadziei na to, abyśmy się zeszli, ale odpowiedź pozostaje niezmienna: nie. To fakt, że niekiedy bywa mi ciężko, ale się nie stresuję. Doceniam także siebie jako kobietę, wróciłam do zaniedbanych pasji i polubiłam moje życie – wierzę, że będzie już tylko lepiej.
Anita, 39 lat
Czytaj także:
- „Pilates na wakacjach w Chorwacji obudził we mnie kobietę. Przez instruktora zapomniałam, że mąż jest obok”
- „Mąż mówił, że pilates to rozciąganie dla babć. Nie wiedział, jaki przystojniak dotyka moich bioder”
- „Zorganizowałam wspólny wyjazd do spa, a moja córka ciągle gapi się w telefon. Już nie wiem, co robić z tą dziewuchą”

