Reklama

Bycie samotną matką nigdy nie było moim planem, ale życie nie pytało mnie o zdanie. Tomek odszedł, kiedy Kamil miał pięć lat. Spakował walizki, powiedział, że nie jest gotowy na rodzinę i po prostu zniknął z naszego życia. Później pojawiał się sporadycznie, jak ulotki reklamowe w skrzynce – bez zapowiedzi i bez większego znaczenia.

Reklama

Nic nie robił

Z początku czekałam, że może zmieni zdanie, że może zrozumie, że dziecko potrzebuje ojca. Ale on układał sobie życie gdzie indziej, a ja zostałam sama. Od tamtej pory robiłam wszystko, żeby Kamil miał jak najlepsze życie.

Tylko że teraz, kiedy patrzę na niego, nie widzę już mojego małego chłopca, tylko dorosłego mężczyznę, który nie potrafi – a może nie chce – wziąć odpowiedzialności za siebie. Od kilku lat lawiruje między pracą a bezrobociem, ale częściej jednak siedzi w domu. Każdą próbę rozmowy o przyszłości kwituje wzruszeniem ramion.

Kiedyś się tłumaczyłam przed znajomymi, że to przez trudne dzieciństwo, brak ojca, jego wrażliwość. Teraz już sama w to nie wierzę. Kamil woli spędzać dni na graniu w gry i piciu piwa. Nie sprząta, nie gotuje, nie dokłada się do rachunków. A ja latami się oszukiwałam, że to minie, że może potrzebuje czasu.

Wczoraj wróciłam z pracy i już od progu poczułam ten znajomy zapach – powietrze przesiąknięte mieszanką dymu papierosowego i alkoholu. Odruchowo zajrzałam do kuchni. Na blacie leżały trzy puste butelki po wódce, obok przewrócona puszka po piwie. Brudne naczynia piętrzyły się w zlewie, a na stole leżał list z administracji. Otworzyłam kopertę i poczułam, jak robi mi się gorąco. Zaległości czynszowe. Kolejne wezwanie do zapłaty. Spojrzałam na kwotę i poczułam, jak ściska mi się żołądek. Kamil miał się tym zająć, prosiłam go o to miesiąc temu. Twierdził, że zrobi przelew.

Obijał się

Usiadłam na krześle i poczułam, jak coś we mnie pęka. Latami usprawiedliwiałam jego lenistwo, wmawiałam sobie, że to tylko chwilowy kryzys. Ale to nie był kryzys. To było moje życie. I jeśli czegoś nie zrobię, to tak już zostanie. Przesiedziałam tak godzinę, patrząc na butelki i list z administracji. A potem podjęłam decyzję. Kamil musi się wyprowadzić.

Siedziałam w kuchni i czekałam, aż wróci. Miałam czas, żeby ochłonąć, ale im dłużej wpatrywałam się w te butelki, tym bardziej narastała we mnie złość. Było już po dwudziestej drugiej, kiedy w końcu usłyszałam klucz w zamku. Kamil wszedł do mieszkania, trzasnął drzwiami i nawet nie spojrzał w moją stronę.

– Wróciłeś – powiedziałam spokojnie, choć w środku aż kipiałam.

Zdjął kurtkę, rzucił buty byle jak pod ścianę i dopiero wtedy podniósł na mnie wzrok.

– A co, miałem nie wrócić? – burknął.

– Może powinieneś się nad tym zastanowić. – Wskazałam na list i puste butelki. – Chcesz mi coś powiedzieć?

Zmarszczył brwi, jakby naprawdę nie rozumiał, o co mi chodzi. Podszedł bliżej, sięgnął po kopertę i otworzył ją, jakby dopiero teraz zobaczył ten list po raz pierwszy.

– Aha, to – mruknął. – Spokojnie, ogarnę to.

Miał to w nosie

– Spokojnie?! Kamil, to nie jest pierwszy taki list! Wiesz, ile mamy zaległości?! Miałeś to zapłacić miesiąc temu!

– No i zapłacę, przecież mówię – wzruszył ramionami i wyciągnął telefon z kieszeni, jakby cała rozmowa go nudziła.

– Nie, nie zapłacisz. Bo ty niczego nie robisz. Nie pracujesz, nie płacisz rachunków, nie sprzątasz, nie robisz absolutnie nic!

Zerknął na mnie, przekrzywiając głowę.

– O co ci chodzi? Naprawdę robisz aferę o kilka złotych?

Poczułam, jak krew napływa mi do głowy.

– Kilka złotych? Myślisz, że to ja mam cię utrzymywać do końca życia?

– Przecież nie mówię, że masz mnie utrzymywać.

– A kto płaci za czynsz, za prąd, za jedzenie? Kto wyrzuca twoje śmieci, pierze twoje ubrania?

Utrzymywałam go

Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami, jakby go to kompletnie nie obchodziło.

– Nie mam teraz roboty, no i co? Nie moja wina, że jest, jak jest.

– Nie masz roboty, bo ci się nie chce jej mieć. Siedzisz na kanapie i czekasz, aż pieniądze same ci wpadną do rąk!

– No i co, mam harować całe życie jak ty, żeby mieć grosze?!

Patrzyłam na niego i czułam, że nie poznaję własnego syna.

– Możesz robić, co chcesz – powiedziałam w końcu cicho, ale stanowczo. – Ale nie tutaj. Masz tydzień na wyprowadzkę.

Milczał przez dłuższą chwilę, a potem zaśmiał się krótko.

– Serio mnie wyrzucasz? Własnego syna?

– Nie, wyrzucam pasożyta.

Widziałam, jak przez chwilę coś się w nim łamie, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że mówię serio. Ale zaraz potem na jego twarzy znów pojawił się ten cyniczny uśmieszek.

– Jasne. Ciekawe, czy wytrzymasz.

Odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego pokoju. Ale ja wiedziałam, że tym razem się nie złamię.

Nie wytrzymałam

Noc spędziłam bezsennie. W głowie przewijały mi się obrazy – mały Kamil, który przytulał się do mnie przed snem, jego pierwsze słowo, pierwsze kroki, pierwszy dzień w szkole. A teraz leżał w swoim pokoju, pewnie z telefonem w ręku, zupełnie obojętny na to, co się wydarzyło. Może liczył, że mi przejdzie, że rano wszystko będzie po staremu. Ale tym razem nie zamierzałam się cofnąć.

Wstałam wcześniej niż zwykle. Weszłam do jego pokoju – spał w ubraniach, z laptopem na kołdrze, a obok łóżka stała kolejna pusta butelka po piwie. Otworzyłam okno, wpuszczając do środka zimne powietrze.

– Wstawaj – powiedziałam stanowczo.

Mruknął coś niezrozumiałego i odwrócił się na drugi bok.

– Wstawaj. Masz tydzień, a czas leci.

Usiadł powoli, przecierając oczy.

– Serio nadal to ciągniesz?

– Serio. Zacznij się pakować.

– Okej, dobra, dobra, ale mogę przynajmniej zjeść śniadanie? – powiedział ironicznie, podnosząc ręce w obronnym geście.

– Możesz. Ale sam je sobie zrób.

Wyszłam z jego pokoju, nie czekając na odpowiedź.

Byłam nieugięta

Po południu spotkałam się z Moniką. Od dawna powtarzała mi, że muszę coś z tym zrobić, ale teraz, kiedy w końcu podjęłam decyzję, patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Naprawdę go wyrzucasz? – zapytała.

– Tak. I nie pozwolę, żeby mnie znowu zmanipulował.

Pokiwała głową.

– To najlepsze, co możesz zrobić. Jesteś na to gotowa?

– Gotowa czy nie, to musi się stać – powiedziałam w końcu.

Monika ścisnęła moją dłoń.

– Masz we mnie wsparcie. A Kamil? Co mówi?

– Jeszcze nic. Ale myśli, że żartuję.

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Kamil siedział na kanapie, oglądając coś na laptopie, jakby nic się nie wydarzyło.

– I co, przemyślałaś? – rzucił z uśmiechem, nie odrywając wzroku od ekranu.

Wzięłam głęboki oddech.

– Tak. Masz sześć dni.

Nie mógł uwierzyć

Teraz uniósł głowę i spojrzał na mnie uważnie.

– I gdzie niby mam iść?

– Masz dwadzieścia pięć lat, sam coś wymyśl.

– Super. Świetna matka.

– Może właśnie po raz pierwszy w życiu zachowuję się jak dobra matka.

Nie powiedział nic więcej. Zamknął laptopa i poszedł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami.

Przez kolejne dni udawał, że temat nie istnieje. Nie pakował się, nie szukał mieszkania, nie pytał, czy mogłabym mu pomóc – po prostu funkcjonował tak, jakby żadna rozmowa się nie odbyła. Ja również nie poruszałam tego tematu. Codziennie wychodziłam do pracy, wracałam do bałaganu, który zostawiał po sobie w kuchni, ale nie mówiłam już ani słowa. Wiedziałam, że czekał, aż zmięknę.

Czwartego dnia wróciłam do domu i zastałam Kamila na kanapie. Grał w jakąś grę na laptopie, a wokół niego walały się chipsy, puszka po coli i kilka pustych papierków po batonikach.

– I jak idzie pakowanie? – zapytałam spokojnie.

Nie odwrócił wzroku od ekranu.

– Spokojnie, ogarnę.

Wciąż nie dowierzał

Usiadłam naprzeciwko niego.

– Zostały ci trzy dni.

Zapauzował grę i spojrzał na mnie.

– Myślałem, że ci przejdzie.

– Nie przejdzie.

Westchnął i uniósł ręce w geście poddania.

– Ale nie mam kasy.

– Bo nigdy nie chciałeś jej mieć.

– No to co, mam na ulicy spać?

– Może idź do ojca? – rzuciłam w końcu.

Parsknął śmiechem.

– Tak, pewnie mnie przyjmie z otwartymi ramionami.

– To spróbuj.

Nie powiedział już nic, ale widziałam, że był zły.

– Super, serio. Fajna jesteś.

Nie skomentowałam. Wstałam i poszłam do kuchni. Czułam, jak serce wali mi jak oszalałe, ale nie mogłam pokazać, że wewnętrznie się trzęsłam.

Nie miał wyboru

Piątego dnia Kamil w końcu chyba zrozumiał, że nie żartowałam. Widziałam, jak nerwowo pisał coś w telefonie. Może szukał pokoju do wynajęcia? Może pisał do znajomych? Nie pytałam.

Szóstego dnia zadzwonił Tomek, mój eks.

– Czego chcesz? – zapytałam bez emocji.

– Twój syn właśnie do mnie przyszedł. Mówi, że go wyrzuciłaś.

– Nie wyrzuciłam. Powiedziałam, że ma się wyprowadzić. Jest dorosły, niech w końcu dorośnie.

– Myślisz, że ja go teraz wezmę pod swój dach?

– Myślę, że to twój syn.

– Nie miałem z nim kontaktu od lat. Nie zamierzam teraz zaczynać.

– Więc co mam zrobić? Zostawić go na ulicy?

– Może wreszcie się nauczy odpowiedzialności.

Patrzyłam w ścianę i czułam, jak narasta we mnie gniew.

– Skoro nie zamierzasz mu pomóc, to przynajmniej nie komentuj moich decyzji.

Rozłączyłam się.

Siódmego dnia Kamil wyszedł z plecakiem i torbą sportową. Nie spakował się w walizkę, jakby to było coś tymczasowego, jakby za chwilę miał wrócić.

– No dobra, idę.

– Dobrze.

Patrzył na mnie uważnie.

– Ostatnia szansa, mamo.

Nie odpowiedziałam. Kamil westchnął, zarzucił plecak na ramię i wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i oparłam się o nie plecami. A potem zaczęłam płakać.

Iwona, 55 lat

Reklama

Czytaj także:
„Chciałam mieć miłą synową, którą będę się mogła chwalić. A syn związał się z taką kobietą, że mi wstyd”
„Gdy tylko zobaczyłem Asię, poczułem unoszące się w powietrzu feromony. To był ostatni Dzień Singla, jaki obchodziłem”
„Wzięłam pożyczkę, żeby wysłać synów na ferie zimowe. A oni jeszcze mieli fochy, że stać nas tylko na polskie góry”

Reklama
Reklama
Reklama