Reklama

Na początku to miał być zwyczajny weekend. Mąż zaproponował, żebyśmy pojechali do lasu na grzyby – odpoczniemy, pooddychamy świeżym powietrzem, oderwiemy się od codziennego zgiełku. Zgodziłam się bez wahania. Grzybobranie było naszą małą tradycją, takim wspólnym rytuałem. Wzięliśmy kosze, termos z kawą i ruszyliśmy do sosnowego lasu, który pachniał jak dzieciństwo. Nie sądziłam, że jeden drobiazg – coś, co przypadkiem zauważę między drzewami – sprawi, że przestanę ufać mężowi. Że zwykły spacer po lesie zamieni się w próbę naszej relacji. To, co tam zobaczyłam, odarło mnie ze złudzeń. I zmieniło wszystko.

Kochałam zapach igliwia

– Jeszcze w lewo, tam rosną największe – powiedział Michał, rozglądając się uważnie pod nogi.

Las pachniał wilgocią i igliwiem. Słońce przeciskało się przez gałęzie, tworząc złote plamy na ściółce. Szliśmy w milczeniu, każde z nas z koszem w dłoni, każde skupione na zbiorach. Lubiłam te momenty – były naszymi chwilami bliskości, nawet jeśli niewiele mówiliśmy. Czasem Michał pokazywał mi jakiegoś dorodnego podgrzybka, czasem ja wybuchałam śmiechem na widok przekrzywionego muchomora.

Zrobiliśmy sobie przerwę przy małej polanie. Michał wyjął z plecaka termos i kubki, nalał kawy. Pachniała jak zawsze – mocno i domowo. Przysiadłam na omszałym pniu, rozcierając dłonie, bo mimo słońca było chłodno.

– Wiesz, że to już nasz ósmy raz w tym lesie? – zapytałam.

– Serio? Nie liczyłem – uśmiechnął się. – Ale to chyba dobrze. Skoro wracamy, znaczy, że dobrze się tu czujemy.

Wtedy jeszcze nie podejrzewałam niczego. Patrzyłam na niego i myślałam, że mam szczęście. Dobrze, może już nie było między nami takiej iskry jak kiedyś, może rzadziej się dotykaliśmy, ale przecież nie każdy związek musi być jak z filmów. Chwilę później Michał zaproponował, żebyśmy poszli w przeciwnych kierunkach, „żeby szybciej zapełnić kosze”. Kiwnęłam głową i poszłam w lewo. To właśnie wtedy, kilka minut później, zobaczyłam to między drzewami. I wszystko zaczęło się psuć.

W cieniu sosnowego lasu

Najpierw usłyszałam cichy chichot. Myślałam, że może jakaś inna para też wybrała się na grzyby i coś ich rozbawiło. Ale kiedy podeszłam bliżej, śmiech ucichł, jakby ktoś go zdławił. Stałam za grubym pniem sosny, trzymając koszyk jak tarczę, i nasłuchiwałam. Między drzewami mignęły mi dwie sylwetki. Jedna znajoma – ciemna kurtka Michała. Drugą zobaczyłam tylko częściowo – jasne włosy, szczupła figura, obcisłe legginsy. Mieli głowy pochylone blisko siebie. Coś jej mówił. Ona dotknęła jego ramienia.

Wstrzymałam oddech, serce waliło mi jak oszalałe. To była jakaś obca kobieta. Nie przypadkowa przechodząca grzybiarka, nie leśniczka ani sąsiadka z działki. Stała zbyt blisko. A on… On się nie cofnął. Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam, jak mój mąż pochyla się do niej, a ona uśmiecha się szeroko. Potem on coś powiedział, kobieta zaśmiała się znowu – tym razem głośniej – i ruszyła w przeciwną stronę. Michał przez chwilę patrzył za nią, po czym odwrócił się i ruszył w moją stronę.

Zdążyłam się cofnąć za pień. Schowałam się jak dziecko przyłapane na podsłuchiwaniu. Kiedy podszedł bliżej, udawałam, że właśnie zbieram grzyby.

– No i jak? – zapytał, niby beztrosko. – Trafiłaś coś fajnego?

– Kilka. A ty?

– Pustki – wzruszył ramionami. – Ale zaraz jeszcze sprawdzę tam, przy strumyku.

Skinęłam głową i uśmiechnęłam się blado. Nie zapytał, skąd nagle jestem z tej strony lasu. I to mnie tknęło jeszcze bardziej niż tamta scena.

Ślady, które nie należały do nas

Nie mogłam już skupić się na grzybobraniu. Niby kręciłam się po lesie, pochylając się nad mchem, niby podnosiłam kozaki i borowiki, ale myślami byłam tylko przy tym, co zobaczyłam. W głowie krążyło mi jedno pytanie: kim ona była? Próbowałam sobie wmówić, że może to ktoś z pracy. Może przypadkiem wpadli na siebie. Może to rzeczywiście była sąsiadka z działki, tylko jej nie poznałam z daleka. Może, może, może… Ale coś we mnie nie pozwalało już wierzyć w takie „może”.

Schyliłam się po grzyba i wtedy zauważyłam coś w ściółce – wyraźne ślady butów. Małe, z wąską podeszwą. Nie należały do mnie. Ani do Michała. Szły równolegle do jego śladów, a potem... nagle skręcały i znikały wśród krzewów. Nie potrafiłam się powstrzymać. Poszłam za nimi, zostawiając swój koszyk na ziemi. Kroki prowadziły mnie coraz głębiej w las. W końcu natrafiłam na coś, co sprawiło, że zatrzymałam się w pół kroku – paczka po gumie do żucia i ślad niedopałka. Kobieta, którą widziałam wcześniej, musiała tu być.

Nie paliłam. Michał rzucił papierosy kilka lat temu. A jednak ten ślad wyglądał świeżo. Przysięgłabym, że musiał się pojawić zaledwie kilkanaście minut wcześniej. Rozejrzałam się wokół. Las nagle przestał być cichy i spokojny. Pachniał nie tylko igliwiem, ale czymś drażniącym, niepokojącym.

Wróciłam do koszyka i postanowiłam, że nie powiem Michałowi ani słowa. Jeszcze nie. Musiałam mieć pewność. A coś mi mówiło, że odpowiedź jest bliżej, niż mi się wydawało.

Coraz więcej podejrzeń

Gdy wróciłam na polanę, Michała jeszcze nie było. Usiadłam znowu na tym samym pniu co wcześniej, ale kawa w termosie zdążyła wystygnąć. Łyknęłam ją mimo wszystko – była gorzka i cierpka, zupełnie jak moje myśli. Słyszałam jego kroki jeszcze zanim się pojawił. Zbliżał się wolno. Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się, jakby nic się nie wydarzyło. W ręce miał kilka grzybów. Podał mi je z dumą.

– Znalazłem przy strumyku. Jakieś dziesięć metrów w prawo od tego wielkiego głazu, pamiętasz?

Skinęłam głową i zmusiłam się do uśmiechu.

– No to co, wracamy? – zaproponował. – Zrobiło się chłodno, a mamy już całkiem sporo.

– Jasne – odpowiedziałam, choć miałam ochotę zapytać: „A tamta kobieta? Też zbierała grzyby przy strumyku?”

Ale milczałam. Nie chciałam wyjść na paranoiczkę. Nie tu. Nie teraz. Zresztą… może naprawdę wyobraziłam sobie więcej, niż było? W drodze do auta szliśmy razem, ale czułam między nami jakąś ścianę. Michał mówił o suszeniu grzybów i o tym, że może zrobimy zupę albo bigos. Kiwałam głową, ale nie słuchałam.

W pewnym momencie wyciągnął rękę i złapał mnie za palce. Normalnie pewnie bym się ucieszyła. Teraz tylko zesztywniałam. Czułam jego dotyk na skórze jak obce ciepło. Był przy mnie fizycznie, ale jego spojrzenie gdzieś uciekało. A ja zaczęłam mieć pewność. Coś przede mną ukrywał.

Wiedziałam, że coś ukrywa

Po powrocie do domu Michał zamknął się w łazience pod pretekstem szybkiego prysznica. Zostałam sama w kuchni z grzybami, które teraz wyglądały jak bezwartościowe resztki. Przesuwałam je po stole, a w głowie wciąż widziałam ją – tę kobietę w legginsach, jej rękę na jego ramieniu. Nie wytrzymałam. Wzięłam jego kurtkę, którą rzucił niedbale na krzesło, i zaczęłam przeszukiwać kieszenie. Dłonie mi się trzęsły, choć sama przed sobą próbowałam to usprawiedliwiać: „Przecież nie szukasz dowodu zdrady. Tylko… tylko gumy. Może papierosów”.

W jednej z kieszeni znalazłam paragon. Stacja benzynowa oddalona o kilkadziesiąt kilometrów. Data sprzed dwóch dni. Dwie kawy, batonik i… guma miętowa w charakterystycznym opakowaniu. Taka sama, jaką widziałam pod sosną. Usiadłam na krześle. Serce waliło mi jak młotem. Próbowałam jakoś to zracjonalizować. Może jechał z kolegą z pracy? Może naprawdę to nic nie znaczy? Ale z tyłu głowy huczała inna myśl: „Nie był sam”.

Kiedy wyszedł spod prysznica, patrzyłam na niego inaczej. Zobaczył to. Zamarł na chwilę, ale nic nie powiedział.

– Wszystko okej? – zapytał po chwili.

– Oczywiście – odpowiedziałam cicho, nie podnosząc wzroku.

W tym jednym słowie mieściło się wszystko: gorycz, niedowierzanie, żal i świadomość, że nie jestem już tą samą kobietą, która z entuzjazmem wkładała kalosze na poranne grzybobranie. Wtedy już wiedziałam. Las pokazał mi prawdę, której w domu nigdy bym nie dostrzegła.

I jak mam teraz z nim żyć?

Wieczorem siedzieliśmy przy stole, w kuchni pachniało zupą z podgrzybków. Michał zachowywał się, jakby nic się nie stało. Opowiadał o tym, jak jutro w pracy ma spotkanie, jak trzeba będzie zawieźć samochód do przeglądu. Kiwałam głową i milczałam. W środku czułam burzę emocji. Nie wytrzymałam.

– Kim ona jest? – zapytałam spokojnie, niemal szeptem.

Zamarł. Widziałam, jak całe ciało mu drgnęło. Odłożył łyżkę. Przez dłuższą chwilę nie odezwał się ani słowem. A potem wzruszył ramionami.

– To nie tak, jak myślisz.

– Czyli jak?

Milczał znowu. Wiedziałam już wszystko. Ta jego cisza mówiła więcej niż tysiąc słów. Nie musiał przyznawać się do zdrady. Wystarczyło, że nie zaprzeczył. Wstałam od stołu, przeszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Patrzyłam w okno, choć na zewnątrz było już ciemno. Michał stanął w progu.

– Przepraszam – powiedział cicho.

– Za co? Za to, że się wydało?

Chciałam usłyszeć, że to nic nie znaczy, że to był błąd, chwilowy kryzys. Że walczy o nas. Ale on tylko stał i milczał. A ja czułam się tak, jakby ten sosnowy las wciąż szumiał mi w uszach.

– I jak mam teraz z tobą żyć? – zapytałam. Głos mi się złamał.

Nie odpowiedział. Tylko spuścił głowę. Może grzybobranie było tylko pretekstem. Może los zabrał mnie do lasu nie po borowiki, ale po prawdę, której nie chciałam znać.

Renata, 43 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama