Reklama

Mam na imię Bartek. I mam żonę – Kasię – którą bardzo kocham. Ale razem z nią w pakiecie dostałem jeszcze… jej matkę. Grażynę. Gdyby ktoś zapytał mnie, jak wygląda piekło, odpowiedziałbym bez wahania – jak weekend z teściową w lesie.

– Kochanie, no nie bądź taki. To tylko dwa dni. Świeże powietrze, grzyby, las – Kasia próbowała mnie przekonać, gdy pakowaliśmy się do auta.

– Dwa dni z twoją matką to męczarnia mojej psychiki – mruknąłem, poprawiając plecak.

– Nie przesadzaj. Mama tylko czasem przesadza – zaśmiała się i pocałowała mnie w policzek. – Obiecała, że tym razem będzie miło.

– A ja obiecałem sobie, że więcej nie pojadę na żadne wyjazdy rodzinne, odkąd ostatnio twoja matka powiedziała, że jestem beznadziejny.

– No nie przesadzaj, przecież to był żart...

– Jasne, super zabawny – westchnąłem i odpaliłem silnik. – A czemu my w ogóle jedziemy z nią, zamiast sami?

– Bo domek jest Romka, jej brata. A mama mówi, że zna te lasy jak własną kieszeń – odpowiedziała z beztroską w głosie, która działała mi na nerwy.

Grażyna znała wszystko jak własną kieszeń. Zwłaszcza moje błędy i niedoskonałości. Ona nie potrzebowała mapy, ona miała radar na to, co źle zrobiłem, czego nie umiałem i gdzie mogłem się bardziej postarać. A teraz miałem spędzić z nią weekend w środku lasu. Bez zasięgu. Bez świadków. Piekło. Prawdziwe piekło na ziemi.

Cały czas mnie upominała

– Bartek, no na litość boską, ty tak idziesz, jakbyś miał żylaki – fuknęła Grażyna, gdy tylko wysiedliśmy z auta.

Ledwo zdążyłem wyjąć plecak z bagażnika, a już dostałem pierwszą porcję jej serdeczności. Miała na sobie czerwony polar, który wyglądał, jakby pamiętał początki turystyki w Polsce, i buty trekkingowe .

– Daj mu spokój, mamo – rzuciła Kasia, ale bez większego przekonania.

– A co, mam patrzeć, jak się wlecze jak ślimak? – prychnęła teściowa. – Taki las, tyle grzybów, a on zaraz się zgubi.

Romek, wujek mojej żony, przyjął nas serdecznie. Domek był drewniany, prosty, ale klimatyczny. Miał w sobie coś z „leśnej przygody” z czasów PRL-u. I jedną zaletę – był daleko od zasięgu.

Pierwszy poranek grzybobrania. Nie zdążyłem dobrze zjeść jajecznicy, a już Grażyna stanęła nade mną z koszykiem.

– Ty to weź lepiej ten mniejszy. Mężczyzna z takim refleksem to nawet muchomora nie znajdzie.

W lesie zaczęła się lekcja botaniki po grażynowemu.

– Ten to nie bierz, to psi grzyb. A ten? No nieee... Bartek, ty naprawdę nie odróżniasz podgrzybka od purchawki? – zaśmiała się z wyższością.

W końcu nie wytrzymałem.

– Może nie jestem ekspertem, ale grzyb to grzyb. Po prostu chcę miło spędzić czas.

– Miło? To nie kawiarnia, chłopcze, tylko las!

Zacisnąłem zęby. Gdy Kasia próbowała mnie zagadać, tylko szeptnąłem:

– Albo ją weźmiesz do innej części lasu, albo ja pójdę sam.

– Cicho, bo usłyszy – szepnęła, jakbyśmy mieli przed sobą wilkołaka, nie jej własną matkę.

A to był dopiero początek.

Miałem dość

– Tylko nie schodźcie z głównej ścieżki! – krzyknął Romek za nami. – W tym lesie łatwo się zgubić!

Kasia została z wujkiem, a ja… wylądowałem sam na sam z Grażyną. Bo przecież „ktoś musi Bartka pilnować”. Ledwo weszliśmy głębiej między drzewa, a już poczułem, jak ciśnienie mi rośnie. Teściowa wciąż coś mamrotała pod nosem. Raz o grzybach, raz o tym, jak to Romek zaniedbał ścieżki.

– Patrz pod nogi, nie na chmury – rzuciła, gdy się potknąłem o korzeń.

Może jakbym miał latarkę, to bym coś widział w tym gąszczu.

– A może jakbyś miał mózg, to byś szedł tam, gdzie trzeba – warknęła. – I po co ty wlazłeś w to bagno?

– Bo próbuję uciec przed tobą? – wymamrotałem, ale niestety za głośno.

– Co powiedziałeś?

– Że może trzeba wrócić! – uciąłem, rozglądając się dookoła. Las był nagle inny – drzewa wyglądały podobnie, nie było żadnej ścieżki. Nic. Tylko zielsko i cisza.

– No świetnie – fuknęła Grażyna. – Jak ty coś zaproponujesz, to zawsze się tak kończy.

– Ja? To ty kazałaś iść „na skróty”!

Bo ty masz orientację jak śnięta kura!

Zaczęliśmy krążyć w kółko. Sygnalizacja na telefonie – zero. Teściowa przestała się odzywać, ale sapała ciężko i co chwilę podnosiła głos: – Halo? Jest tu kto? I wtedy usłyszeliśmy łamiące się gałęzie. Zamarliśmy. Z lasu wyłonił się jakiś człowiek. Starszy, z siwą brodą, w gumowcach, z kijem. Przez chwilę wyglądał, jakby się nie ruszał, tylko wyrósł z mchu.

– Co wy tu robicie? – zapytał.

Zgubiliśmy się – burknąłem. – Szliśmy na grzyby.

– I trafiliście do mnie. Na moje podwórko...

Teściowa tego się nie spodziewała

Facet przyglądał się nam, jakby ważył w myślach, czy nas pogonić, czy poczęstować nalewką.

– Jesteście od Romka? – zapytał w końcu.

– Tak – potwierdziłem z ulgą. – Przyszliśmy na grzyby i trochę... zboczyliśmy z trasy.

– Trochę? – prychnął i spojrzał na Grażynę. – Ty to Grażyna jesteś, nie?

Grażyna zmarszczyła brwi.

– A pan to kto?

– Marian. Marian S. Mieszkam tu obok od czterdziestu lat. Twój brat Romek to mój kolega z młodości.

Grażyna zbladła. Widziałem to. Coś ją tknęło. A mnie tknęło jej tąpnięcie.

– A pan... znał też mojego męża? – zapytała cicho.

Marian spojrzał jej prosto w oczy.

– Znałem. I to dobrze. Ale najbardziej to pamiętam, jak cię poznaliśmy na tym ognisku, pamiętasz? Zbyszek nie mógł oderwać od ciebie wzroku. A i Tomek też nie bardzo.

Grażyna przełknęła ślinę.

– Pan coś sugeruje?

– E tam, ja tylko wspominam. Ale wie pani, ludzie tu różne rzeczy mówili… Że Tomek zawsze był blisko, a Zbyszek długo pracował za granicą. A Kasia... no, bardziej Tomka przypominała niż ojca.

Zrobiło się chłodno, mimo że słońce wciąż wisiało nad drzewami. Spojrzałem na Grażynę – miała wzrok wbity gdzieś w trawę.

– Wystarczy – powiedziała szorstko. – Nie jesteśmy tu, żeby słuchać plotek.

Marian tylko się uśmiechnął i skinął głową.

– Jak pani chce. Ale wiecie, którędy do domku? Bo jeszcze zabłądzicie bardziej.

– Pójdziemy – odpowiedziałem za nią.

Szliśmy w ciszy dobre piętnaście minut. I wtedy usłyszałem to, czego nie spodziewałem się nigdy usłyszeć.

– Kasia może nie być dzieckiem Zbyszka – powiedziała nagle Grażyna.

Stanąłem jak wryty.

– Słucham?

– Nie powinnam tego mówić... Ale Marian nie kłamał. Ten Tomek... był. Zawsze był mi blisk. A ja wtedy czułam się samotna.

Miałem milczeć

– Tylko słowo, Bartek. Ani słowa Kasi, rozumiesz? – mówiła Grażyna, gdy w końcu dotarliśmy do domku.

Nie odpowiedziałem. Myślałem o tym, co usłyszałem. A raczej – o tym, co próbowałem sobie wypchnąć z głowy. Kasia. Moja żona. Może nie być córką swojego ojca?

Bartek! Gdzie wy byliście?! – Kasia wybiegła na werandę. – Już mieliśmy dzwonić po pomoc!

– Zgubiliśmy się – rzuciłem oschle.

– Co się stało? – spytała, patrząc raz na mnie, raz na matkę.

Grażyna milczała. Ja nie.

– Spotkaliśmy kogoś. Pana Mariana. Znasz go?

– Mariana? No, coś wspominał wujek Romek. Czemu pytasz?

– Bo powiedział coś, co twoja matka nie chciała powiedzieć przez całe twoje życie – wypaliłem, patrząc prosto na Grażynę. – Że może nie jesteś córką Zbyszka.

Kasia spojrzała na matkę.

– Mamo?

Grażyna spuściła wzrok.

– To bzdura – powiedziała słabo. – On zawsze gadał, co mu ślina na język przyniosła.

– A jednak zbladłaś, jak to usłyszałaś – dodałem.

– Mamo?! – Kasia prawie krzyknęła.

– Nie wiem! – Grażyna wybuchła. – Nie wiem! Wtedy wszystko się posypało... Zbyszek był za granicą, Tomek był... pomocny. Byłam młoda. Zrobiłam błąd. Ale to nic nie zmienia!

– Nie zmienia? – Kasia miała łzy w oczach. – Zmienia wszystko, mamo.

Stałem między nimi. Po raz pierwszy nie czułem już wściekłości na Grażynę. Tylko coś dziwnie pustego w środku.

Żona była w szoku

Leżeliśmy obok siebie w łóżku, ale czułem się, jakbyśmy leżeli w dwóch różnych światach. Kasia miała wzrok wbity w sufit. Ja w ścianę. Cisza między nami była gęsta jak dym.

Nie chcę z nią rozmawiać – powiedziała w końcu cicho.

– Nie musisz – odpowiedziałem.

– Myślisz, że to prawda?

Westchnąłem.

– Nie wiem. Ale... to, jak zareagowała... To nie wyglądało na kłamstwo Mariana.

Kasia przetarła oczy dłonią.

– Zawsze myślałam, że chociaż jedno w moim życiu jest pewne. Że mój tata był moim tatą. A teraz... Nie wiem nawet, kim jestem.

Odwróciłem się do niej.

– A ja? – zapytałem. – Kim ja jestem dla ciebie? Bo szczerze? Czułem się dziś, jakbym był ostatni w tej waszej układance. Jakbyś mnie zabrała na ten wyjazd tylko po to, żebym nosił koszyk.

– Bartek...

Przez cały dzień stałaś po stronie swojej matki. Zawsze tak jest. Ona może mnie obrażać, śmiać się ze mnie, a ty tylko się uśmiechasz i mówisz, że „to tylko żarty”.

– Myślisz, że mi to nie przeszkadza?

– Myślę, że nigdy mi tego nie powiedziałaś.

Milczała przez chwilę.

– Ja... nie wiem, czy potrafię być między wami. Zawsze próbuję was pogodzić. Ale teraz... mam wrażenie, że tracę grunt pod nogami.

– A ja mam wrażenie, że już dawno go straciłem – odpowiedziałem twardo.

Spojrzała na mnie z mieszaniną żalu i niepokoju.

Kochasz mnie jeszcze? – zapytała cicho.

–Kocham – powiedziałem, a potem odwróciłem się do ściany.

Weekend, który miał być odpoczynkiem, zmienił wszystko. Nie wiem, jak dalej będzie wyglądać ta rodzina.

Bartek, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama