Reklama

Nigdy nie wierzyłem w te bzdury o „intuicji” i „przeczuciach”. Aż do tego dnia, kiedy Marta, moja partnerka od sześciu lat, oznajmiła, że wychodzi wcześniej z pracy, bo „musi załatwić sprawy w urzędzie”. Urzędzie, który, jak dobrze wiedziałem, zamyka się o piętnastej, a była dopiero trzynasta. Coś mi tu nie grało, ale wtedy machnąłem ręką. Może chciała kupić jakiś prezent? Może po prostu potrzebowała chwili dla siebie?

Siedziałem więc w biurze, stukając w klawiaturę i popijając chłodną już kawę, kiedy zadzwoniła do mnie Magda – koleżanka z pracy, która potrafi wpakować się w najbardziej absurdalne sytuacje. Już po jej tonie wiedziałem, że zaraz usłyszę coś, co wywoła we mnie ciśnienie większe niż espresso.

– Irek, zgadnij, kogo właśnie widziałam w „Kawie na Rogu”? – zaczęła, a w tle słyszałem brzęk filiżanek. – Twoją Martę. I nie była sama.

Podobno siedziała przy stoliku z jakimś wysokim typem w garniturze, który uśmiechał się tak, jakbym mu przed chwilą zapłacił za ubezpieczenie na życie. Nie powiem – w tym momencie poczułem dziwne ukłucie w żołądku. Nie, nie zazdrość. Raczej coś w rodzaju „wiedziałem, że tak będzie”.

Nie jestem święty, ale wierność to dla mnie podstawa. A jeśli ktoś kłamie o urzędzie i kończy w kawiarni z obcym facetem, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że to będzie początek końca. Ale już czułem, że moja rola w tym teatrzyku zaraz się zmieni – z partnera w naiwniaka, którego wszyscy mają za frajera.

Odwracała kota ogonem

Wróciłem do domu wcześniej niż zwykle. Żadnych sms-ów, żadnego „kup chleb po drodze”, cisza jak w kościele. Otwieram drzwi, a Marta siedzi na kanapie, noga na nogę, telefon w ręce, uśmiechnięta jak kot po zjedzeniu kanarka.

– O, jesteś już? – pyta, jakby właśnie odkryła, że mam zdolność teleportacji.

– No, jestem. – Rzucam torbę na fotel. – Jak tam urząd? Załatwiłaś swoje sprawy?

– Tak… tak, wszystko ogarnięte – odpowiada, unikając mojego wzroku i nagle bardzo zajmując się wyimaginowanym pyłkiem na spodniach.

– Ciekawe, bo podobno dziś miałaś ważne spotkanie w „Kawie na Rogu”? – Patrzę na nią z tą miną, którą rezerwuję na sytuacje, gdy ktoś próbuje mi wmówić, że to nie on zjadł ostatni kawałek sernika.

Zamarła. Dosłownie. Wyglądała jakby ktoś wcisnął pauzę na pilocie.

Kto ci takich bzdur nagadał? – prychnęła, ale w głosie już mniej pewności.

– Moja koleżanka z pracy. Siedziała stolik obok. Opisała cię od kolczyków po buty. A obok ciebie, wysoki facet w garniturze. – Krzyżuję ręce na piersi, czekając na show.

– Irek… to tylko znajomy… – zaczyna, a ja unoszę brwi. – No dobra, kolega z dawnych lat. Wpadliśmy na siebie przypadkiem i…

– Przypadkiem wpadliście do tej samej kawiarni, w tej samej chwili? – wchodzę jej w słowo. – Cud, normalnie cud logistyczny.

Marta przewróciła oczami.

– Wiesz co? Ty od razu wymyślasz najgorsze scenariusze. Może dlatego, że od dawna sie mną nie interesujesz w ogóle. Wracasz z pracy, siadasz z tym swoim telefonem albo grami i… świat dla ciebie nie istnieje.

Zaczyna się. Klasyka. Odwrócić kota ogonem i zrobić ze mnie winnego. Patrzę na nią i myślę, że chyba powinna wykładać manipulację na uniwersytecie.

– Aha, czyli zdrada to tak naprawdę wina tego, że nie patrzę na ciebie wystarczająco często, tak? – mówię powoli, żeby każde słowo wbiło się jej w pamięć. – Świetnie, Marta. Może powinnaś spisać to w formie poradnika.

W jej oczach mignęło coś – może złość, może strach. Ale milczała. A ja wiedziałem, że ta rozmowa to dopiero rozgrzewka.

Grała jak kiepska aktorka

Od tamtej rozmowy minęły trzy dni. Trzy dni, w trakcie których Marta chodziła po mieszkaniu jak niewinna ofiara krzywdzących pomówień, a ja – jak własny cień. Nie dlatego, że jej wierzyłem. Dlatego, że zacząłem łączyć fakty. Wieczorami siedziała z telefonem w ręce, niby scrollowała przepisy na kolację, ale palec zatrzymywał się dziwnie, a uśmiech, ten lekki, kątem ust, pojawiał się zdecydowanie za często. Kiedy wchodziłem do pokoju, ekran błyskawicznie gasł. W piątek wróciłem z pracy pół godziny wcześniej. Drzwi zamknięte od środka, a z kuchni dobiegał jej głos.

– No jasne, w środę się udało, to teraz też damy radę… – mówiła cicho, ale ja mam dobry słuch. – Nie, nie będzie problemu, on nawet nie zauważy.

Stanąłem w progu.

Kto „nie zauważy”? – zapytałem, opierając się o futrynę.

Marta podskoczyła jak oparzona.

– Irek! Jezu, przestraszyłeś mnie… Rozmawiałam z Anką, planujemy babski wypad.

– Do kawiarni? – pytam z przekąsem. – Bo słyszałem, że teraz to modny sport.

Przewróciła oczami.

– Ty naprawdę chcesz ze wszystkiego robić aferę?

– Nie, Marta. Ja chcę tylko wiedzieć, czy mam w domu partnerkę, czy aktorkę w kiepskim serialu.

Zamilkła. Wzięła kubek z herbatą, minęła mnie bez słowa i zamknęła się w łazience. Ja natomiast usiadłem przy stole i włączyłem laptopa. Wpisałem w wyszukiwarkę imię i nazwisko naszego znajomego „z dawnych lat”, o którym wspomniała. Oczywiście znalazłem go – uśmiechnięty typ w garniturze, zdjęcia z konferencji, z restauracji, i – o, proszę – z tej samej kawiarni, w której „przypadkiem” spotkali się z Martą. Data sprzed tygodnia. Patrzyłem na to zdjęcie i czułem, jak narasta we mnie mieszanka wściekłości i ironicznej satysfakcji. Bo skoro ktoś uważa mnie za idiotę, to chociaż mógłby się bardziej postarać.

Ich miny były bezcenne

Plan był prosty – skoro Marta potrafi wymykać się z domu z bajeczką o urzędzie, to ja potrafię wymknąć się z pracy z bajeczką o spotkaniu z klientem. I tak w środę, dzień jej „babskiego wypadu”, wyszedłem z biura o dwunastej, zaciągnąłem kaptur na głowę i pojechałem w okolice „Kawy na Rogu”. Nie musiałem długo czekać. O trzynastej pięć widzę ją – szpilki, płaszcz, włosy ułożone jak na sesję zdjęciową, w ręce telefon. Idzie szybkim krokiem, rozgląda się, ale mnie nie dostrzega. Wchodzi do kawiarni.

Czekam pięć minut, żeby nie było, że wlazłem za nią jak w filmie szpiegowskim. Wchodzę. I oto jest – siedzi przy stoliku z tym samym typem w garniturze. On pochyla się nad stołem, mówi coś, a ona śmieje się tym swoim „specjalnym” śmiechem, którego od dawna nie słyszałem w domu. Na stole dwa cappuccino i talerzyk z jednym tiramisu. Jednym.

Podchodzę bez słowa. Ich miny – bezcenne.

– O, urząd przeniósł się do kawiarni? – pytam, siadając obok Marty. – I to od razu z działem deserowym.

– Irek, to nie tak… – zaczyna, ale ja unoszę dłoń.

– Spokojnie, kochanie. Nie przeszkadzajcie sobie. Chciałem tylko zobaczyć, jak wygląda ta twoja „koleżanka Anka” po nowym fryzjerze. – Patrzę na niego i wyciągam rękę. – Ireneusz. Partner Marty. Ty pewnie ten kolega z dawnych lat?

Facet chrząka, podaje mi rękę, ale patrzy w bok.

– Tomasz – mówi krótko.

– Tomasz… piękne imię. Powiedz, Tomeczku, czy na tych waszych „przypadkowych” spotkaniach zawsze dzielicie się jednym deserem, czy dziś po prostu jesteś na diecie?

Marta wstała gwałtownie, przewracając krzesło.

Przestań robić sceny! – syknęła. – Wyjdźmy stąd!

– O, teraz mam wyjść? A kiedy ty kłamałaś mi w żywe oczy, to miałem siedzieć cicho? – odparłem, czując, że kilku gości kawiarni już przestało udawać, że nie słucha.

Wyszła pierwsza, ja za nią. Tomeczek został przy tiramisu, ale obstawiam, że nagle straciło smak.

Właśnie coś się skończyło

Drzwi do mieszkania trzasnęły tak, że sąsiadka pewnie już miała telefon w ręce, gotowa dzwonić po policję. Marta stanęła na środku salonu, ręce na biodrach, twarz czerwona – ale nie ze wstydu, tylko z wściekłości.

– Ty naprawdę musiałeś zrobić z nas pośmiewisko przed całą kawiarnią?! – rzuciła, jakbym to ja właśnie flirtował z typem w garniturze.

– A co miałem zrobić? Przyjść, pocałować was w policzek i zapytać, czy smakuje tiramisu? – rozłożyłem ręce. – Przypomnę, że ty tam byłaś, kłamiąc mi, że idziesz z koleżanką.

– Bo wiedziałam, że zrobisz aferę! – krzyknęła. – Nie potrafisz normalnie zrozumieć, że kobieta może spotkać się z przyjacielem?!

– Przyjacielem? – roześmiałem się sucho. – A przyjaciele to teraz karmią się jednym deserem i patrzą na siebie jak w reklamie kawy?

– Przestań, Irek. – Machnęła ręką. – Ty od dawna masz mnie gdzieś. Wracasz z pracy, odpalasz te swoje gry, siedzisz z nosem w telefonie, zero rozmów, zero zainteresowania. Ja… ja potrzebuję czuć się ważna!

– Aha. Czyli nie chodzi o Tomka, tylko o to, że ja nie podziwiam cię codziennie przez godzinę. Świetne usprawiedliwienie. – Usiadłem w fotelu, patrząc na nią jak na kogoś, kto właśnie wpadł na pomysł, by pożar gasić benzyną.

– Może gdybyś poświęcał mi tyle uwagi, co temu cholernemu telefonowi, nie szukałabym jej gdzie indziej! – warknęła, a w jej oczach błysnęły łzy.

– Marta, błagam… Nie rób ze mnie przyczyny własnych decyzji. Chciałaś się zabawić, to się zabawiłaś. Ale miej odwagę przyznać, że to była twoja wina, a nie moje gry czy brak rozmów.

Odwróciła się, poszła do sypialni i trzasnęła drzwiami. Po chwili usłyszałem dźwięk blokady zamka od środka. Siedziałem tak kilka minut, wpatrując się w pusty pokój. I wiedziałem, że właśnie skończyło się coś, czego może nawet sam od dawna nie chciałem, ale co i tak zostawi po sobie gorzki smak.

Nas już dawno nie było

Następnego dnia wstałem wcześnie, choć w nocy prawie nie spałem. W kuchni zaparzyłem kawę, usiadłem przy stole i gapiłem się w parującą filiżankę, jakbym czekał, aż pokaże mi odpowiedź na wszystkie pytania. Marta wyszła z sypialni dopiero po dziewiątej. Włosy spięte, twarz bez makijażu, w oczach zmęczenie… albo chłód.

– Musimy pogadać – powiedziałem, zanim zdążyła otworzyć usta.

– O czym? – rzuciła obojętnie, nalewając sobie kawy.

– O nas. A raczej o tym, że „nas” już nie ma.

Zatrzymała się w pół ruchu.

– Przesadzasz. Pokłóciliśmy się, ale… – zaczęła, jednak przerwałem jej ruchem ręki.

– Marta, nie chodzi o jedną kłótnię. Chodzi o to, że ty kłamiesz, spotykasz się za moimi plecami z facetem, a potem próbujesz wmówić mi, że to moja wina, bo gram w gry. – Uśmiechnąłem się krzywo. – Nie będę twoim chłopcem do bicia ani wymówką.

– Czyli co? Chcesz się rozstać? – spytała, jakby wciąż wierzyła, że to tylko teatrzyk, który zakończy się kwiatami i przeprosinami.

– Tak. Spakuję się dziś po południu. Ty zostajesz tutaj.

Patrzyła na mnie przez chwilę w milczeniu, jakby nie mogła pojąć, że tym razem nie blefuję.

– Wiesz co, Irek? – powiedziała w końcu lodowatym tonem. – Rób, co chcesz. I tak było mi coraz bardziej wszystko jedno.

No to świetnie – odparłem, wstając od stołu. – W takim razie przynajmniej w czymś się zgadzamy.

Poszedłem do sypialni, wyjąłem walizkę z szafy i zacząłem pakować swoje rzeczy. Nie było dramatów, łez ani błagań o zmianę decyzji. Tylko cisza. I ta cisza mówiła mi, że to naprawdę koniec.

Nawet się nie pożegnaliśmy

Wyprowadziłem się tego samego dnia. Walizka, torba z dokumentami, karton z książkami – całe sześć lat związku zmieściło się w bagażniku mojego auta. Trochę to symboliczne, prawda? Na koniec nawet się nie pożegnaliśmy. Marta siedziała na kanapie z telefonem w ręku, jakby już scrollowała katalog kolejnych „przyjaciół z dawnych lat”.

Wprowadziłem się do wynajętej kawalerki. Mała, ale przynajmniej moja i na pewno bez niespodzianek w postaci obcych facetów przy cappuccino. Czasem łapię się na tym, że chciałbym jej napisać coś złośliwego, gdy mijam „Kawę na Rogu” i widzę tam kogoś, kto mógłby być jej nowym towarzyszem deserów. Ale potem przypominam sobie, że to już nie mój problem. Ludzie mówią, że zdrada niszczy zaufanie. Bzdura. Ono nie znika – ono po prostu zmienia adresata. Teraz ufam tylko sobie. I szczerze? To najlepsza inwestycja, jaką zrobiłem od lat.

Ireneusz, 45 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama