Reklama

Gdyby ktoś zapytał mnie, jak zaczęła się moja historia miłosna, pewnie bym się zaśmiała. Bo kto by pomyślał, że to wszystko zacznie się od pączków? Od gorących, puszystych kulek wypełnionych różanym nadzieniem, które piekę każdego ranka w mojej małej cukierni.

Reklama

Facet nie budził sympatii

Tamtego dnia nie spodziewałam się niczego niezwykłego. Rano jak zawsze zagniatałam ciasto, formowałam idealne kulki i wrzucałam je do gorącego oleju. Klienci przychodzili i wychodzili, a ja z uśmiechem pakowałam im ich ulubione słodkości. Wszystko było jak zwykle – aż do momentu, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadł on.

Nie otworzył drzwi – on je niemal kopnął, a potem wkroczył do środka z miną człowieka, który za chwilę zacznie narzekać na wszystko, co go otacza. Był wysoki, miał ciemne, lekko potargane włosy i spojrzenie, które mogłoby zamrażać gorący olej do moich pączków.

Podszedł do lady i zmierzył mnie wzrokiem, jakbym była winna temu, że w ogóle tu trafił.

– Poproszę… – urwał, jakby miał problem z wypowiedzeniem tych słów. – Pączki. Dużo pączków.

– Jak dużo? – spytałam z uśmiechem, starając się nie zwracać uwagi na jego ponurą minę.

– Nie wiem – warknął. – Na urodziny szefa. Kazał mi przynieść.

– No proszę, jaki troskliwy – zażartowałam, pakując pączki do pudełka.

Podniósł brew.

– Nie. Po prostu kazał. Nie mam wyboru. Szczerze mówiąc, nie rozumiem tej manii na słodycze. Nie wiem, jak ludzie mogą się tym zachwycać.

Był gburowaty

Przestałam pakować i spojrzałam na niego uważniej.

– Powiedział pan właśnie, że nie lubi pączków?

– Nie tylko ich. Ogólnie nie lubię słodyczy. Tłuste, słodkie, bez sensu.

Zrobiło mi się autentycznie przykro. Jak można nie lubić pączków? Nie rozumiałam, jak ktoś mógłby pogardzić czymś tak idealnym.

– Może dlatego, że nie jadł pan jeszcze dobrego – odpowiedziałam dumnie, podsuwając mu jednego. – Spróbuje pan i zobaczy.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakbym próbowała go otruć.

– Nie, dziękuję.

– Nie wierzę! – zaśmiałam się. – Naprawdę nigdy nie dał pan szansy porządnemu pączkowi?

To tylko ciasto z nadzieniem – odparł.

– A ja jestem tylko cukierniczką – powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. – Ale to nie znaczy, że nie potrafię czynić cudów.

Patrzył na mnie dłuższą chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, ale w końcu tylko westchnął i sięgnął po pączka. Przygryzł kawałek. I nagle… na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Nie chciał się przyznać. Widziałam to po nim. Ale po chwili wziął drugi kęs.

– No dobrze… Może nie jest taki zły – mruknął, a ja poczułam dziwną satysfakcję.

Właśnie tego dnia, przy tej ladzie, wśród zapachu wanilii i cynamonu, zaczęło się coś, czego żadne z nas się nie spodziewało. I chyba żadne z nas nie było na to gotowe.

Spotkaliśmy się przypadkiem

Kilka dni po tamtym spotkaniu zdążyłam już o nim zapomnieć. W końcu był tylko kolejnym klientem – trochę gburowatym, trochę dziwnym, ale jednak klientem. Myślałam, że nigdy więcej go nie zobaczę. A potem los postanowił mnie wyśmiać.

Było sobotnie popołudnie, słońce odbijało się w kałużach po porannym deszczu. Wzięłam sobie pączka i poszłam do parku. Usiadłam na ławce, delektując się smakiem, kiedy nagle ktoś stanął nade mną, rzucając cień.

– A więc jednak jesz te swoje pączki?

Podniosłam wzrok i zobaczyłam jego. Marek. Stał przede mną z rękami w kieszeniach, a na jego twarzy błąkał się cień rozbawienia.

– A pan mnie śledzi? – uniosłam brew.

– Nie, po prostu nie mogłem uwierzyć, że ktoś może aż tak lubić pączki – powiedział, siadając obok mnie na ławce.

To się nazywa kontrola jakości – odparłam, biorąc kolejny kęs.

– Jasne. Najlepsza wymówka, żeby jeść słodycze bez wyrzutów sumienia.

Pokręciłam głową, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam znajomy głos:

– No proszę, kogo my tu mamy!

Umówiliśmy się na randkę

To była Basia, moja przyjaciółka. Uśmiechnęła się szeroko, patrząc raz na mnie, raz na Marka, jakby właśnie zobaczyła coś wyjątkowo interesującego.

Może w końcu pójdziecie na normalną randkę, zamiast się droczyć?

Zakrztusiłam się pączkiem, a Marek wyprostował się nerwowo.

– To nie jest… – zaczęłam.

– Nie jesteśmy… – dodał równocześnie.

Basia tylko machnęła ręką.

– Jasne, jasne. W takim razie świetna okazja, żeby to zmienić.

Marek spojrzał na mnie z uniesioną brwią, jakby czekał, aż się wycofam. A ja? Sama nie wiedziałam, co mnie podkusiło.

– No dobrze – powiedziałam w końcu. – Ale pod jednym warunkiem.

– Jakim? – spytał ostrożnie.

Musisz zjeść jeszcze jednego pączka.

Westchnął teatralnie, ale uśmiechnął się pod nosem.

– W porządku. Ale tylko jednego.

Nie wiedziałam jeszcze, że to będzie początek czegoś, co wywróci moje życie do góry nogami.

To był całkiem miły wieczór

Nie sądziłam, że naprawdę się zjawi. Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że po prostu rzucił to dla żartu, żeby nie dać się zagiąć Basi. Ale w sobotni wieczór, dokładnie o dziewiętnastej, kiedy stałam pod kawiarnią z lekkim niedowierzaniem, zobaczyłam go.

Marek szedł w moją stronę, ubrany nieco mniej formalnie niż ostatnio – czarna koszula podwinięta do łokci, spodnie, w których nie wyglądał jak człowiek uwięziony w biurze. I co najdziwniejsze, nie miał tej wiecznie poirytowanej miny.

Myślałam, że się rozmyślisz – rzuciłam, gdy się zatrzymał.

– Też o tym myślałem – przyznał. – Ale obiecałem pączka, więc jestem.

Zaśmiałam się i weszliśmy do środka. Nie był to może romantyczny lokal z blaskiem świec, ale przynajmniej było ciepło, pachniało kawą i cukrem pudrem. Zamówiłam dla niego coś wytrawnego, bo podejrzewałam, że nie zmienił się aż tak bardzo, a dla siebie – oczywiście – pączka. Kiedy kelnerka podała nasze zamówienia, Marek pokręcił głową.

Naprawdę nie masz dość?

– A ty nadal nie wiesz, co to radość z jedzenia? – odparłam, odłamując kawałek i podając mu. – Spróbuj, ten jest z nadzieniem malinowym. Może cię przekona.

Spojrzał na mnie, a potem na pączka, jakby był to najtrudniejszy wybór w jego życiu. Ale w końcu wziął gryza.

Przez chwilę milczał.

– No i? – zapytałam z napięciem.

– Nie jest zły – powiedział wolno. – Chociaż nie wiem, czy przyznam ci rację oficjalnie.

Pokręciłam głową z uśmiechem. Ale potem stało się coś dziwnego. Marek nagle spoważniał, spojrzał na mnie uważnie i powiedział cicho:

– Wiesz, chyba pierwszy raz od dawna dobrze się bawię.

Serce mi drgnęło. Poczułam, że coś w nim się zmienia. Może w nas obojgu. I wtedy zrozumiałam – to wcale nie chodziło o pączki. To chodziło o nas.

Zaręczyny były nietypowe

Minęły dwa lata od naszej pierwszej randki. Dwa lata pełne droczenia się, długich rozmów i niekończących się degustacji pączków. Marek nadal twierdził, że nie przepada za słodyczami, ale jakoś dziwnie często znikały z talerza te, które zostawiałam na zapleczu cukierni.

Nie spodziewałam się oświadczyn. Byliśmy razem szczęśliwi, ale Marek nie należał do typów romantyków. Nie było u niego gestów rodem z filmów, kolacji przy świecach ani wielkich deklaracji. Po prostu był. I to mi wystarczało.

Dlatego kiedy Basia przyszła do cukierni tamtego dnia, trzymając w dłoniach pudełko z moimi własnymi pączkami z poprzedniego dnia, spojrzałam na nią podejrzliwie. Nagle do cukierni wszedł też Marek. Był nienaturalnie spokojny, co samo w sobie było niepokojące.

Podszedł do lady, otworzył pudełko i wyciągnął jednego pączka.

– Z różanym nadzieniem? – zapytałam, mrużąc oczy.

– Tym razem ze specjalnym – odpowiedział i nagle rozłamał go na pół.

A w środku, zamiast konfitury, błyszczał pierścionek. Zamarłam. Patrzyłam na niego, na pączka, na pierścionek, nie będąc w stanie wydobyć z siebie ani słowa.

– Wiem, że nie jesteś fanką tradycyjnych oświadczyn – zaczął, drapiąc się po karku. – Więc pomyślałem, że zrobię to w jedyny sposób, który ma sens. W twoim stylu.

Zgodziłam się

Nie wytrzymałam. Roześmiałam się głośno, a potem, z bijącym sercem, sięgnęłam po pierścionek.

– Powiedz mi jedno – wyszeptałam, patrząc mu prosto w oczy. – Czy to oznacza, że oficjalnie polubiłeś pączki?

– Kocham cię – powiedział zamiast tego. – I jeśli dla ciebie to konieczne… to tak, pączki też.

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Tak, Marek – wyszeptałam. – Zawsze tak.

A Basia, oczywiście, biła brawo.

Pączki stały się naszą tradycją

Minął rok od dnia, w którym powiedziałam „tak” w mojej cukierni, trzymając w dłoni pierścionek ukryty w pączku. Nasz ślub był mały, ciepły i pełen śmiechu – dokładnie taki, jakiego chciałam. Oczywiście na weselu nie mogło zabraknąć góry pączków zamiast tradycyjnego tortu, co wywołało niemałe poruszenie wśród gości. Marek udawał, że to nie jego pomysł. Ale ja wiedziałam swoje.

Teraz obchodziliśmy naszą pierwszą rocznicę ślubu. Rano otworzyłam oczy, czując zapach kawy. Marek stał nad łóżkiem z dumnym uśmiechem i… talerzem pełnym pączków.

– Co to ma być? – zapytałam, siadając i mrużąc oczy podejrzliwie.

– Tradycja – oznajmił z powagą. – Od teraz co roku na rocznicę będziemy jeść pączki.

– Ty chcesz dobrowolnie jeść słodycze? – uniosłam brew.

– To się nazywa kontrola jakości – powiedział, rzucając mi moje własne słowa sprzed lat.

Roześmiałam się i sięgnęłam po jednego. Był idealny – miękki, jeszcze ciepły, z nadzieniem różanym.

Upiekłeś je sam? – spytałam, próbując powstrzymać wzruszenie.

– Może – mruknął, siadając obok mnie.

Nie musiałam dopytywać. Widok pobrudzonych mąką spodni mówił sam za siebie. Spojrzałam na niego z czułością. To był ten sam Marek, który kiedyś patrzył na mnie z niechęcią przy ladzie w cukierni. Ten sam Marek, który twierdził, że nie cierpi słodyczy.

Teraz siedział obok mnie, jedząc pączka i robiąc przy tym zabawną minę, jakby nadal nie chciał się przyznać, że mu smakuje.

– Wiesz, co by było, gdybyś nigdy nie spróbował mojego pączka? – zapytałam, opierając głowę na jego ramieniu.

– Być może miałbym lepszą sylwetkę – westchnął, obejmując mnie ramieniem. – Ale na pewno gorsze życie, beze mnie.

Uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko. Tak, pączki zmieniły wszystko. Ale to nie one sprawiły, że byłam szczęśliwa. To on.

Anna, 36 lat

Czytaj także: „Na stażu ciągle biegałam do cukierni po pączki dla szefa. W końcu pokazałam mu, że stać mnie na więcej”
„W tłusty czwartek dostałam pączki od tajemniczego wielbiciela. Cieszyłam się, dopóki nie dowiedziałam się, kto nim jest”
„Teściowej nie smakowały moje pączki. Pluła nimi przy całej rodzinie i śmiała się, że jestem niedojdą w kuchni”

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama