Reklama

Kiedy mówię ludziom, że byliśmy z Danielem „tą parą”, często się uśmiechają, jakby wiedzieli, o co chodzi. I może wiedzą. Poznaliśmy się na studiach – on był tym chłopakiem z błyskiem w oku i pewnością siebie, która działała na wszystkie dziewczyny, a ja... byłam tą, która naprawdę go pokochała. Bez gier. Bez masek. Zawsze lubił to powtarzać – że przy mnie mógł być „po prostu sobą”.

Wzięliśmy ślub, zanim zdążyliśmy przekroczyć trzydziestkę. Przez pierwsze lata wszystko wyglądało jak z reklamy pasty do zębów: podróże do Toskanii, wspólne gotowanie przy winie, wieczorne rozmowy pod kocem na balkonie. Miałam wrażenie, że wygrałam los na loterii. A potem... coś się zmieniło.

Nie od razu. To był proces. Daniel zaczął wracać później z pracy. Przestał odbierać przy mnie telefony. Gdy go pytałam, co się dzieje, rzucał, że to tylko stres. Że jest zmęczony. Że przesadzam. Przez chwilę mu wierzyłam, naprawdę. Do dnia, w którym dostałam pierwszego anonimowego maila: „Twój mąż nie wraca późno z pracy. On ma inne powody”.

Co wtedy zrobiłam? Zaśmiałam się. Serio. Pomyślałam: jakiś internetowy żart, może jakaś wariatka. Ale kilka dni później przyszedł list. Ręcznie napisany. Adres hotelu. Data. I imię: Milena. Od tamtej pory nie zasypiam już spokojnie.

Wszystko składało się w całość

Zaczęłam się przyglądać. Tak po prostu – patrzeć, co robi. Ale inaczej niż wcześniej. Już nie z czułością, nie z podziwem. Raczej jak na obcego człowieka, z którym dzielisz mieszkanie, a który nagle zaczyna wydawać się podejrzanie cichy.

Daniel od jakiegoś czasu budził się wcześniej niż ja. Słyszałam, jak cicho skrada się do łazienki, potem do kuchni. I jak zamyka drzwi tak delikatnie, jakby nie chciał zostawić po sobie nawet śladu. Do pracy – jak twierdził – jechał na dziewiątą. Ale znikał już po siódmej. I nie wracał przed dwudziestą drugą.

Po kąpieli chował telefon pod poduszkę. Jak jakiś nastolatek bojący się, że matka odkryje jego sekrety. Pamiętam, że kiedyś zapytał mnie, gdzie jest jego ładowarka. Zajrzałam pod poduszkę... i znalazłam tam telefon. Czarny ekran. Milczący. Martwy.

Listy zaczęły być coraz bardziej konkretne. Raz była Milena, innym razem Daria. Zawsze z datą. I miejscem. Pewnej nocy nie mogłam zasnąć, więc otworzyłam kalendarz i przejrzałam daty. Jedna z nich – 3 czerwca – od razu przykuła moją uwagę. Pamiętałam, że tego dnia byłam sama. Daniel mówił, że ma służbowy wyjazd do Poznania. Sprawdziłam wtedy jego bilet powrotny. Był z Warszawy.

Zaczęłam się dusić. Nocami przewracałam się z boku na bok, czując, jak w moim ciele kłębi się coś niewidzialnego, ale obezwładniającego. Niedopowiedziane słowa, nienazwane emocje, podejrzenia, których nie chciałam mieć, a które przyklejały się do mnie jak mokre ubrania.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę. Czekałam, aż wróci do domu. Wszedł. Rzucił torbę na fotel. Nie pocałował mnie. Nawet nie spojrzał.

Jesteś inny – powiedziałam, krzyżując ręce na piersi. – Ukrywasz coś?

– Zaczynasz gadać jak wariatka. Chyba masz za dużo wolnego czasu – odpowiedział, nie odwracając wzroku od telewizora.

Poczułam, jak mi serce pęka. Jakby te słowa – ten lekceważący ton – były gwoździem do trumny, w której leżała nasza relacja. „Dlaczego każdy winny mężczyzna mówi, że to kobieta wariuje?” – pomyślałam wtedy.

Listy się sprawdziły

To była środa. Godzina 18:40. Daniel znowu „miał zostać dłużej w pracy”. Tyle że tym razem w liście – tym cholernym, pachnącym papierem kawałku prawdy – było napisane: „Hotel Savoy, 19:15”.

Zawsze myślałam, że to się zdarza innym. Kobietom, które nie dbają o mężów, które zrzędzą, nie kochają. Nie mnie. A teraz siedziałam w samochodzie, dwie przecznice od Savoya, z drżącymi dłońmi i sercem w gardle, które biło tak głośno, że słyszałam je w uszach. Na kolanach trzymałam lornetkę – prezent od ojca, jeszcze z czasów, gdy jeździliśmy razem obserwować ptaki.

O 19:12 na parking wjechało jego auto. Rozpoznałam je natychmiast. Zatrzymał się blisko wejścia. Wysiadł, rozejrzał się. Potem… ona. Nie znałam jej. Długie, rude włosy, wysoka, zgrabna. Miała na sobie beżowy płaszcz, który wyglądał na drogi. Jakby to miało znaczenie. Podbiegła do niego i… przytuliła się. Bez skrępowania. Naturalnie. Jakby to robiła tysiąc razy. Weszli razem do hotelu.

Zamarłam. Ręce mi się pociły, wargi zaciskały. Nie byłam w stanie się ruszyć. Chciałam wejść, zrobić awanturę, rzucić mu torbę pod nogi, wrzeszczeć. Ale siedziałam dalej w aucie, z lornetką w ręku, jak własna karykatura. Zdradzona kobieta, która przyjechała zobaczyć to na własne oczy.

Czekałam. Czterdzieści pięć minut. Ani sekundy krócej. A potem wyszli. Śmiali się. On miał na sobie inny płaszcz. Jej ręka była na jego ramieniu. Pocałowali się. Wzięłam telefon. Zrobiłam zdjęcie. Dla siebie. Dla dowodu. Dla tej wersji mnie, która jeszcze nie chciała wierzyć. To nie plotki. Nie domysły. To rzeczywistość. A ja właśnie patrzę jej prosto w oczy.

Kłamał jak najęty

Nie spałam tamtej nocy. Patrzyłam na to jedno zdjęcie w telefonie setki razy. Jakby twarz tej kobiety miała mi coś powiedzieć. Jakby Daniel miał z tego zdjęcia wyskoczyć, przyznać się, przeprosić, zniknąć.

Następnego dnia czekałam na niego z herbatą na stole. Usiadłam naprzeciwko jak zawsze. Tylko że nic już nie było jak zawsze.

– Musimy coś wyjaśnić – powiedziałam spokojnie, choć ręce trzęsły mi się pod stołem.

– Teraz? Jestem zmęczony.

– Tak. Teraz – położyłam telefon na blacie. Ekran rozświetlił się zdjęciem. – To ty?

Spojrzał. I w jednej sekundzie zrobił się biały jak ściana. Zmarszczył brwi, jakby nie wiedział, co widzi. A potem zaczął grać.

– Co to ma być? – podniósł głos. – Śledzisz mnie?

– Nie odpowiedziałeś na pytanie.

To klientka. Mieliśmy spotkanie. Przyszła ze mną. Jagoda, przecież widzisz, że to wszystko wygląda dziwnie, ale to nie to, co myślisz...

– Dziwnie? Przytulasz klientki? Całujesz?

– Ona jest… intensywna. Trudna. Ale to naprawdę tylko praca.

Milczałam chwilę. Wzięłam głęboki wdech.

A Milena? A Daria? Chcesz, żebym ci przeczytała, co jeszcze mi napisano? Z datami, z miejscami?

Wtedy zamilkł. Jego pewność siebie zniknęła. Jakby ktoś odciął mu zasilanie. Patrzył na mnie, ale jakby mnie nie widział. Może właśnie wtedy dotarło do niego, że już nie da się tego odkręcić.

Wtedy coś mnie olśniło. Ten styl pisania w listach. Pewne słowa. Takie przestarzałe, nienaturalne. Pamiętałam je. Nie moje. Ale znajome. Te zwroty... kto tak mówił?

Wstałam, otworzyłam szufladę. Wyciągnęłam jedną z kartek. Przeczytałam na głos fragment. A potem drugi. Znałam ten sposób formułowania zdań. I charakter pisma – kobiecy, pewny siebie. Odwróciłam się do niego, z listem w dłoni.

Mówiłeś komuś o tych romansach?

Zapadła cisza. Najpierw tylko odwrócił wzrok. Potem otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Ale z jego ust wydobył się tylko szept:

– Nie wiem, o czym mówisz.

Wrobiła własnego syna

To była najdziwniejsza wizyta w jej domu. Moja teściowa, Celina – zawsze z perfekcyjnie upiętymi włosami, z ciastem na stole i wymuszonym uśmiechem – otworzyła mi drzwi, jakby mnie się spodziewała.

– Jagódko, a co ty tu tak sama? – zapytała, udając zaskoczenie.

– Musimy o czymś porozmawiać – powiedziałam twardo i przeszłam obok niej do salonu, nie czekając na zaproszenie. Ręce trzymałam na torbie, w której miałam koperty. Usiadłam na jej kremowej sofie. Ona usiadła naprzeciwko. Jej spojrzenie było niepokojąco spokojne.

Wyciągnęłam listy i położyłam je przed nią na stole.

– To ty. Ty pisałaś każdy z tych listów.

Przez chwilę nie mówiła nic. Tylko patrzyła. A potem pochyliła głowę i... westchnęła.

Wiedziałam, że cię zdradza – powiedziała cicho. – Mój własny syn. Ale ja nie mogłam już patrzeć, jak ty w tym tkwisz i cierpisz.

Zamarłam. Patrzyłam na nią, nie wierząc, że to naprawdę słyszę. Że jego matka, kobieta, która przez całe lata mówiła, że jestem dla Daniela „za delikatna”, teraz... napisała mi wszystko, co jej syn ukrywał.

I postanowiłaś mnie zaatakować, żeby mnie ochronić?

– Nie – pokręciła głową. – Postanowiłam cię obudzić. On nie słuchał. Prosiłam go, błagałam, żeby się opamiętał. Ale tylko się śmiał. Mówił, że jesteś naiwna i że „nic nie zauważysz, bo ci wystarczy pocałunek i bukiet kwiatów raz na miesiąc” – w jej głosie było więcej bólu niż złości. – A ty naprawdę nic nie widziałaś, prawda?

– Może tylko nie chciałam widzieć – odpowiedziałam, czując, jak ściska mnie gardło.

– Jesteś jedyną kobietą, która dała mu coś więcej niż zachwyt. A on tego nie docenił. Ja też go nie nauczyłam inaczej. Zrobiłam coś, czego matka nie powinna. Wkroczyłam w wasze życie. Bałam się, że on cię złamie. Że cię zniszczy.

Nie wiedziałam, czy bardziej chcę ją przytulić, czy uderzyć. W jednej chwili była dla mnie kimś, kto uratował mi życie – i kimś, kto je rozsypał.

Nie było czego wybaczać

Spakowałam się w ciągu piętnastu minut. Bez ładu. Bez logiki. Sweter włożony do torby obok szamponu. Koszula między butami. Daniel patrzył na mnie z korytarza, jakbym właśnie robiła coś niewyobrażalnego. Jakby się nie spodziewał, że naprawdę odejdę.

– Jagoda, proszę… – powiedział cicho, zaskakująco cicho. – Popełniłem błąd. Ale jestem tylko człowiekiem!

Odwróciłam się do niego z walizką w dłoni. Już nie miałam w sobie gniewu. Tylko zmęczenie.

– A ja jestem kobietą, która przestała wierzyć człowiekowi, którego kochała.

Podszedł bliżej, próbował mnie zatrzymać. Chwycił mnie za ramię, jakby sądził, że to wystarczy, że wystarczy jedno „przepraszam” i wszystko wróci do normy. Ale nie wróciło. Nic nie wraca, kiedy raz pęknie zaufanie. To nie jest filiżanka, którą się skleja. To kręgosłup relacji, który już nigdy nie utrzyma ciężaru codzienności.

Odepchnęłam jego dłoń. Zeszłam po schodach. Pamiętam, że serce biło mi jak szalone. Nie ze strachu. Ze świadomości, że to naprawdę koniec.

Wsiadłam do auta i dopiero wtedy wyciągnęłam telefon. Wybrałam numer zapisany jako „Mama C.” – nie zmieniłam go na „Celina”. Może to było wygodne. Może naiwnie chciałam wierzyć, że nadal jesteśmy rodziną.

Odebrała po pierwszym sygnale.

– Jagoda?

– Wiem, że zrobiłaś to po swojemu – powiedziałam. – Ale zrobiłaś to dla mnie. Dziękuję.

Nie odpowiedziała od razu. Może też się rozpłakała. Albo nie wiedziała, co powiedzieć. Ale to nie miało już znaczenia. Ja powiedziałam, co chciałam. Odłożyłam telefon. Spojrzałam w lusterko wsteczne. Dom, który przez lata był moim schronieniem, teraz wyglądał jak scena z obcego spektaklu.

Składam się od nowa

Nowe mieszkanie było małe. Łóżko stało tuż obok kuchni, a stół – ten sam, przy którym teraz pisałam pamiętnik – pełnił funkcję biurka, toaletki i miejsca na śniadanie. Ale pierwszy raz od dawna czułam się bezpiecznie. Nawet jeśli ściany były cienkie, a z dołu słychać było kłótnie sąsiadów – to były nie moje kłótnie.

Nie miałam zbyt wielu rzeczy. Dwie torby ubrań, trochę kosmetyków, ramka ze zdjęciem z dzieciństwa. I pustkę w środku. Ale ta pustka była… oczyszczająca.

Daniel próbował dzwonić. Pisał. Nie otwierałam wiadomości. Nie chciałam słuchać więcej słów. Przez długi czas byłam kobietą, która tłumaczyła cudze zachowania. Teraz chciałam nauczyć się siebie.

Wieczorami pisałam. Nie dla kogoś. Dla siebie. O rzeczach, które zignorowałam. O chwilach, które bolały. I o tej dziwnej lojalności wobec Celiny. Tak, mojej byłej teściowej. Nadal czułam z nią dziwną więź. Ona zburzyła moje życie. Ale zrobiła to z litości. Z nadziei. Z kobiecej solidarności? Nie wiem, czy kiedykolwiek jej wybaczę. Ale wiem jedno – nie mam żalu.

Czasem myślę o Danielu. Czy ktoś nowy już nosi jego telefon pod poduszką. Czy kupuje innej kwiaty „bez okazji”, jak robił to przez pierwsze lata. Ale nie tęsknię za nim. Tęsknię za sobą z tamtego czasu. Naiwną, zakochaną, pełną światła. Chcę ją odzyskać.

Nie wrócę do niego. I nie dlatego, że mnie zdradził. Ale dlatego, że sama siebie już nie zdradzę. Ludzie mówią: „prawda cię wyzwoli”. Ale zapominają dodać, że najpierw cię rozszarpie. A potem zostawi, ale wolną.

Jagoda, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama