Reklama

Kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem, ugięły się pode mną nogi. I nie z przerażenia, lecz z emocji. Zawsze marzyłem o rodzinie, o dziecku, które będzie spało przy nas w pokoju, o maleńkiej dłoni ściskającej mój palec. Przez całą ciążę wspierałem żonę, jeździłem z nią do lekarzy, nocami czytałem poradniki o ojcostwie. Czułem się potrzebny. Po porodzie jednak wszystko się zmieniło. Moja żona zakochała się w naszym synu bez pamięci. Tak bardzo, że... chyba zapomniała o mnie.

Nowy rozdział życia

Gdy tylko zobaczyłem go po raz pierwszy – czerwonego, pomarszczonego, z zaciśniętymi oczkami – pomyślałem: to nasz syn. Nasz. Mój i Izy. W tej jednej chwili świat stanął w miejscu, zupełnie jakby nic poza nami trojgiem nie istniało. Iza płakała. Ja też. Dłonią gładziłem jej czoło, dziękując w myślach, że dała nam zdrowe dziecko.

Przez pierwsze dni byłem jak w amoku. Dumny ojciec. Robiłem zakupy, przynosiłem zupę, gdy Iza nie miała siły wstać z łóżka, prasowałem te mikroskopijne ubranka, jakby były najcenniejszym skarbem. Kiedy mały Maciuś płakał w nocy, biegłem pierwszy. Zanim Iza zdążyła wstać. Chciałem ją odciążyć. Bo przecież to był nasz wspólny początek, nasz projekt. Rodzina.

Pierwsze tygodnie minęły jak we śnie. Oczywiście, byłem zmęczony. Zdarzało mi się zasypiać przy stole, w połowie zdania. Praca stała się ucieczką – tam mogłem choć przez chwilę pomyśleć o czymś innym niż karmienie, przewijanie, kolki. A potem wracałem do domu i… Iza była jakby nieobecna. Patrzyła na Maćka z uwielbieniem, którego mi nigdy wcześniej nie okazywała. I nawet gdy mówiła coś do mnie, jej wzrok nie odrywał się od dziecka.

– Zrobisz mu kąpiel? – zapytała któregoś wieczora.

– Jasne. A może potem obejrzymy coś razem? – zaproponowałem z nadzieją.

Jak zaśnie, też zasnę. Nie mam siły.

Nie miałem do niej żalu. Jeszcze nie wtedy. Myślałem, że to chwilowe. Jak wszystko z noworodkiem.

Wszystko kręci się wokół niego

Z czasem zaczęło mnie to uwierać. Niby wszystko było w porządku – dom, dziecko, zdrowie – ale miałem wrażenie, że przestałem być częścią tego świata. Jakby nasz dom istniał teraz na innych zasadach, według nowego rytmu, do którego nie dostałem instrukcji. Maciek stał się centrum. Iza krążyła wokół niego jak satelita. A ja? Stałem na orbicie, coraz dalej.

Rano robiłem śniadanie, pakowałem się do pracy, zostawiałem buziaka na policzku. Nie zawsze go dostawałem z powrotem. Wieczorem wracałem i słyszałem:

– Ciii, nie tak głośno, Maciuś zasnął.

Albo:

– Tylko nie włączaj telewizora, za ścianą śpi mały.

Czasem przynosiłem wino, jakieś ciastko z cukierni, myśląc naiwnie, że może posiedzimy razem, pogadamy. Iza dziękowała szeptem, ale zazwyczaj zostawiała to na później. A później już spała z Maćkiem przy piersi, ledwo przykryta kocem. Kiedyś to ja trzymałem ją za rękę przed snem. Teraz trzymał ją nasz syn. Raz zapytałem:

– Może wyniesiemy łóżeczko do jego pokoju? Już nie budzi się co chwilę.

Iza spojrzała na mnie jak na potwora.

– Przecież on mnie potrzebuje. Jest jeszcze malutki. Nie chcę, żeby czuł się samotny.

Pokiwałem głową. Nie chciałem, żeby czuła się zraniona. Zrozumiałem. Naprawdę próbowałem. Tylko że ja też byłem samotny. Tyle że po drugiej stronie ściany.

Ciche między nami

Nie mówiłem nic. Nie narzekałem. Tłumiłem w sobie frustrację, przekonując się, że to minie. Przecież kobiety tak mają – całym sercem oddają się macierzyństwu. A ja? Muszę być cierpliwy. Wyrozumiały. Dorosły. Tylko że z dnia na dzień czułem się coraz bardziej zbędny. Jak rekwizyt, który już spełnił swoją funkcję. Byłem potrzebny, żeby przywieźć mleko, zawieźć wózek do serwisu, odebrać paczkę z paczkomatu. Gdy próbowałem się przytulić – odsuwała się. Gdy kładłem rękę na jej ramieniu – sztywniała.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz powiedziała mi coś ciepłego. Nie, żeby była zimna. Raczej neutralna. Jakbyśmy byli współlokatorami, którym życie wrzuciło do pokoju wspólne dziecko. Któregoś wieczoru, kiedy Maciek wreszcie zasnął, a Iza zmywała butelki w kuchni, podszedłem do niej i objąłem ją od tyłu.

Tęsknię za tobą – szepnąłem.

Nie odwróciła się.

– Wiem, ale ja naprawdę nie mam już siły. Cały dzień jestem z nim sama, nie mam chwili dla siebie. Mam wrażenie, że nikt mnie nie rozumie.

Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Nikt jej nie rozumie?

– Przecież ja też tu jestem – powiedziałem cicho.

Jesteś, ale jakby cię nie było – rzuciła przez zęby.

Wróciłem do salonu. Bez słowa. Otworzyłem piwo. Włączyłem mecz. Bez głosu, bo Maciek spał. Czułem, jak coś mnie dławi. I nie była to zazdrość o dziecko. To była samotność przy kimś, kto jeszcze niedawno znał mnie na wylot.

Stałem się niewidzialny

Zaczęło się niewinnie. Nie, wróć – nie miało w tym nic niewinnego. Zacząłem spędzać więcej czasu w pracy. Zostawałem dłużej, brałem dodatkowe zlecenia. Kolega z działu marketingu miała podobne problemy – dziecko w domu, zmęczona żona, dystans. Pojawiły się wspólne kawy, rozmowy, śmiech, którego tak bardzo mi brakowało. I wtedy się przeraziłem. Bo pierwszy raz pomyślałem: a co, jeśli to nie minie? Co, jeśli tak już zostanie?

Iza nie zauważyła. A może zauważyła, tylko nie miała siły na kolejne konfrontacje. Byliśmy jak dwa tryby w maszynie, które kiedyś idealnie się zazębiały, a teraz obracały się niezależnie, czasem zgrzytając, czasem wcale się nie dotykając. Nie zbliżaliśmy się do siebie. Fizycznie, emocjonalnie, w żaden sposób. Raz spróbowałem – zaprosiłem ją na kolację. Mama zgodziła się zająć Maćkiem. Iza przyszła do restauracji w dresie, bez makijażu, jakby to był obowiązek do odbębnienia.

Przepraszam, nie miałam czasu się ogarnąć – rzuciła na dzień dobry.

– Nie szkodzi – odpowiedziałem, choć było mi przykro.

Przez całą kolację mówiła o dziecku. Maciuś to, Maciuś tamto. Kiedy zapytałem:

– A ty? Co u ciebie?

Wzruszyła ramionami.

– Nic. Nie mam teraz życia. Mam Maćka.

Odstawiłem kieliszek wina. Paliło mnie w gardle. Czułem się jak zbędny element w historii, która nie była już o mnie. Tylko o niej. I o naszym dziecku. A przecież ja też byłem ojcem. I byłem mężem. Albo przynajmniej próbowałem nim być.

To musiało nastąpić

To nie była jedna kłótnia. To była seria drobnych spięć, nieprzepracowanych rozmów, zamiecionych pod dywan emocji. Aż któregoś dnia ten dywan się poruszył. I wybuchło. Wróciłem późno. Maciek już spał. Iza siedziała w salonie z telefonem, nie podniosła nawet wzroku.

Nie zapytasz, gdzie byłem?

– W pracy, jak zwykle.

– A gdybym nie był? Gdybym siedział gdzieś z inną?

Uniosła brwi.

– Serio? Tego chcesz? Nowej kobiety, co nie pachnie mlekiem, nie ma cieni pod oczami i nie mówi w kółko o kupkach?

Zatkało mnie. A ona mówiła dalej, coraz szybciej, coraz ostrzej.

– Wiesz co? Ty masz wybór. Możesz się odciąć, zamknąć drzwi i odpocząć. A ja? Nawet jak Maciuś zaśnie, to wciąż jestem w trybie czuwania. Kiedy ostatni raz spytałeś, czy daję sobie radę? Kiedy ostatni raz przytuliłeś mnie bez oczekiwań?

– A kiedy ty ostatni raz spojrzałaś na mnie jak na męża? Nie jestem tylko ojcem. Jestem człowiekiem, Iza! I kocham cię, ale nie chcę być duchem we własnym domu!

Zamilkła. Łzy napłynęły jej do oczu.

– Ja też się czuję samotna. Myślisz, że tak to sobie wyobrażałam?

Podszedłem. Usiadłem obok. Po raz pierwszy od dawna dotknęła mojej dłoni.

Chyba oboje się zagubiliśmy – wyszeptała.

I może wtedy pojawiła się pierwsza nadzieja. Mała, chwiejna. Jak nasz syn, kiedy uczył się stawiać pierwsze kroki.

To, czego mi zabrakło

Zaczęliśmy mówić do siebie inaczej. Powoli, niepewnie, jakbyśmy znów się poznawali. To nie było tak, że nagle wszystko się zmieniło. Maciek wciąż budził się nocami, Iza nadal była zmęczona, a ja przyłapywałem się na tęsknocie za bliskością, którą kiedyś mieliśmy. Tyle że coś się ruszyło. Jakby ktoś wreszcie uchylił okno w dusznym pokoju.

Zrozumiałem, że Iza też cierpiała. Tyle że inaczej. Ona się zatraciła w macierzyństwie, ja – w poczuciu odrzucenia. Oboje nie potrafiliśmy o tym mówić wcześniej. Dzielił nas ten jeden mały człowiek, który przyszedł na świat z miłości, a nieświadomie zaczął nas rozdzielać. Nie winię Izy. I nie winię siebie. Byliśmy po prostu nieprzygotowani. Nikt nas nie ostrzegał, że po narodzinach dziecka trzeba zawalczyć o siebie nawzajem, nie tylko o niego. Że relacja nie utrzyma się na dawnym fundamencie, jeśli oboje nie zaczniemy jej budować na nowo.

Zaczęliśmy wychodzić z domu. Czasem na godzinę, czasem na dwie. Zostawialiśmy Maćka u babci i szliśmy na spacer. Milczeliśmy, potem rozmawialiśmy. Powoli, bez napięcia. Od nowa. Wciąż się uczymy. Przesuwamy granice. Mówimy, co boli, zamiast milczeć. Nadal jesteśmy zmęczeni, ale jesteśmy razem.

Zrozumiałem jedno – nie chcę, by mój syn miał rodziców, którzy tylko współdzielą metraż. Chcę, by widział ludzi, którzy się kochają. Pomimo trudności. I czasem – właśnie dzięki nim.

Michał, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama