Reklama

Kiedyś powtarzałem, że moja ukochana to cud świata. Genialnie gotuje, jest czyściochem i dba o nasz dom, jak o królestwo. Jest też wspaniałą matką. Mam z nią jak w niebie. Zawsze po pracy z uśmiechem na ustach podaje mi obiadek, a ciepły rosół paruje mi przepysznie prosto w twarz. Ideał, co?

Reklama

No, niestety nie...

Gośka, choć pozornie idealna, ma pewną skazę. Nie da się ukryć, że każdy facet ma swoje potrzeby. A moja zona, no cóż. Słaba jest w te klocki. Właściwie powiedziałbym, że wręcz nie lubi się ze mną kochać. Ogólnie, nie lubi tego robić. Pewnie, gdybym wiedział o tym wcześniej, to nasze życie mogłoby się inaczej potoczyć.

Żyliśmy w czystości, aż do ślubu. Gośka mówiła, że tak sobie kiedyś postanowiła, a że jest osobą głęboko wierzącą, to nawet z tym nie dyskutowałem. Nasze zbliżenia w tamtym czasie kończyły się na pocałunkach.

Sądziłem, że w sumie warto poczekać

Ledwo wcisnąłem jej obrączkę na palec i już myślałem, co zrobimy w noc poślubną. Jak się domyślacie, nie zrobiliśmy nic. Była tak zmęczona, że ledwo weszła do hotelowego pokoju i padła do łóżka.

Stara śpiewka „chcę zachować czystość do ślubu", zmieniła się w chroniczny ból głowy, fochy i wiecznie przedłużający się okres.

Dbałem o nią, przynosiłem kwiaty, troszczyłem się. Poważnie, walczyłem jak lew, żeby dała mi odrobinę przyjemności. Żyłem jak w celibacie. Kochaliśmy się dosłownie od wielkiego dzwona. Sam nie wiem, jak to się stało, że mamy dzieci.

Cóż, musiałem szukać uciech u innej

Gośka była świetną przyjaciółką, ale żadna z niej bogini seksu. A ja miałem swoje potrzeby. To właśnie na 32 urodziny ufundowałem sobie gorący romans. Wystarczył kilka dni na aplikacji randkowej i już znalazłem pierwsza chętną na przygodę.

Owszem, było tak przyjemnie, że nie potrafiłem tego opisać słowami. Jakby spragniony wędrowiec w końcu dostał kropelkę wody na język. Jednak wyrzuty sumienia zmieniły jej smak w truciznę. Czułem się wstrętnie. Nie wiedziałem, jak spojrzeć w oczy żonie. Jednak nie mogłem się przyznać.

Zagłuszyłem wewnętrzny głos biorąc sobie więcej obowiązków na głowę. Zatraciłem się w pracy. Kupiliśmy też mieszkanie, więc niemalże całe dnie spędzałem remontując nasze nowe gniazdko.

Patrzyłem, jak moje dzieci rosną. Jak córka ochoczo wciąga kolejne książki, a syn wypytuje mnie o prawnicze smaczki. Marzyłem, żeby poszedł w moje ślady. Byłem z nich niezmiernie dumny.

Od tamtego mojego jednorazowego wyskoku minęło 10 lat. W sypialni nadal wiało chłodem, ale jakoś to przetrwałem. Jednak znów odzywał się we mnie dawny głód. Dzieci już były dorosłe, syn studiował prawo, a córka dziennikarstwo. Pod naszym domem coraz częściej pojawiali się nowi absztyfikanci, a mnie krew zalewała, jak widziałem tych zasmarkańców.

Właśnie wtedy poznałem Kaśkę

Kasia była moją nową asystentką. Czy tego chciałem, czy nie, spędzałem z nią bardzo dużo czasu.

– Cześć, Grzesiu! Coś taki zmarnowany? Żona nie dała ci pospać minionej nocy? – zaśmiała się.

– Cóż, chciałbym – nawet nie wiem, dlaczego to powiedziałem.

Kaśka była piękna. Czarne włosy, śniada cera, przepiękne i ogromne błękitne oczy. Smukłe ciało zawsze ozdobione dobrymi ubraniami. Perfekcyjna. Nie umiałem się jej oprzeć. Tak też od słowa do słowa pewnego razu wyskoczyliśmy razem na lunch.

To miał być niewinny posiłek, chociaż doskonale wiedziałem, co się szykuje. Szczerze? Liczyłem, że zaprosi mnie do siebie. Tak tez się stało. Żonie sprzedałem bajeczkę, że muszę podjechać do Andrzeja, mojego kumpla, bo zepsuł mu się samochód i obiecałem pomóc. Powiedziałem, że możliwe, że coś sobie chlapniemy, więc prawdopodobnie zostanę na męską nocowankę. Nie pisnęła słowem. Byłem wolny.

Zapukałem do drzwi Kaśki, a ona owinięta tylko w lekką sukienkę przystąpiła do działania. Ledwo szedłem do środka i rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta. Pochłaniałem każdy kawałek jej ciała, jak najpyszniejszy deser. Odzyskałem chęci do życia!

Nie pamiętam, ile razy robiliśmy to tej nocy. Nie potrafiłem się od niej oderwać. Otrzeźwiły mnie dopiero słoneczne promienie, które dały znać, że najwyższa pora wracać do domu.

– Chyba nie pozwolisz mi długo na siebie czekać? Dziś powtórka? – zapytała Kaśka.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo tego pragnę, ale nie mogę codziennie uciekac z domu. Żona się domyśli.

– Nie daj się prosić. Będę czekać – powiedziała to, a następnie przylgnęła subtelnie ustami do moich warg. Poczułem, jak cały się spinam. – Grzesiu... to była najcudowniejsza noc mojego życia. Pragnę się.

Wracałem do domu cały w skowronkach. Nie wiedziałem, jak wytrzymam weekend bez Kaśki. Musiałem jednak zacisnąć zęby, żeby żona niczego się nie domyśliła.

Dopadła mnie w pracy

Ledwo przekroczyłem prób biura, Kasia posłała mi to zalotne spojrzenie i przybiegła do mojego biurka.

Cześć tygrysie, tęskniłam – musnęła moich spodni i namiętnie pocałowała mnie w usta.

– Kasiu, proszę cię, nie tutaj!

– Kazałeś mi czekać cały weekend, a teraz mnie odpychasz? Wstydzisz się?

– Wiesz, że to nie o to chodzi. Wszyscy wiedzą, że mam żonę. Ty też o tym przecież wiesz. Nie mogę się tak afiszować.

– A tam, żonę. To, że ci baba ugotuje i posprząta, nie znaczy, że zasługuje, żeby być twoja kochanka. Przecież każdy wie, że słabo u was w małżeństwie, że masz w planach rozwód.

– Co ty gadasz. Nie planuję rozwodu. Kocham Gośkę.

– Błagam cię, nie wydurniaj się. Jak można kochać kogoś, kto nie spełnia twoich oczekiwań. Nie oszukujmy się, z siostrą zakonną być poszalał bardziej niż z tą cnotka.

Zrobiło się gorąc, ale to napięcie szybko przerodziło się w coś w rodzaju pożądania.

– Dobra, posłuchaj – powiedziała Kaśka. – za 15 minut widzimy się w tym hotelu na końcu ulicy. Nie każ mi czekać za długo.

Oczywiście, że pojechałem. Kochaliśmy się jak dzikie zwierzęta. Dotyk jej ciała działał na mnie jak afrodyzjak. Nie potrafiłem się od niej oderwać. Pożerałem ją kawałek, po kawałku.

Po wszystkim wróciłem do domu. Jednak coś się zmieniło. Chyba miałem dość. Ten cyrk, który Kaśka odstawiła w pracy dał mi do myślenia. Przecież od początku mówiłem, że nie szukam kobiety na stałe, a rozrywki. Układ był prosty.

Spotkaliśmy się jeszcze kilka razy

Było wspaniale, ale z każdym razem wychodziłem coraz bardziej skołowany. Trwało to może 2 tygodnie. Po drugim weekendzie, który spędziłem z rodziną, Kaśka dopadła mnie w biurze.

Mam dość samotnych weekendów. Nie chcę tak długo na ciebie czekać – prychnęła.

– Przecież mam żonę i dzieci, muszę się nimi opiekować. Nie mam wiecznie czasu na zabawy.

– Zabawy? Tylko tym dla ciebie jestem?

– Kaśka, przecież układ był prosty. Wiedziałaś o nim od samego początku. Nie szukam partnerki, chciałem przygody i razem ja przeżywamy. Wiedziałaś o tym, nie rób ze mnie idioty.

– Mhmm. To wiesz, co? Spadaj do tej kłody. Tak, do twojej żoneczki. Mam gdzieś takie układy. Nie jestem dmuchaną lalą, żeby mnie sobie używał. Spadaj!

Nie biegłem za nią. Szczerze, sądziłem, że to nawet lepiej. Wróciłem do domu, wciąż z wyrzutami sumienia, ale jakby jakiś ciężar spadł mi z barków. Podszedłem do Gosi, uściskałem ja i pocałowałem. Zrobiła szybki unik. Nic nowego.

Wróciłem do swojego fotela, zerknąłem na telefon, a tam seria smsów z groźbami od Kaśki. No cóż, to moja cena za głupotę. Nie pozwolę jej zniszczyć mojego małżeństwa, bo ja wciąć kocham moja królowa lodu.

Grzegorz, 43 lata

Reklama

Czytaj także:
„W piwnicy znalazłam tajną skrytkę męża. Wtedy do mnie dotarło, dlaczego zawsze był takim centusiem”
„Sąsiad zostawił schorowanych rodziców o suchym chlebie, a sam poszedł w tango. Nie umieli poprosić o pomoc”
„Władowałam w wesele córki 60 tysięcy, a ona się rozmyśliła. Rzuciła narzeczonego dla kochasia z delegacji”

Reklama
Reklama
Reklama