Reklama

Nie jestem typem zazdrosnej żony. Naprawdę. Przez jedenaście lat małżeństwa ufałam Konradowi bezgranicznie. Ale kiedy pierwszy raz zobaczyłam jego nową sekretarkę, coś mnie tknęło. Za młoda, za ładna, za pewna siebie. Miałam przeczucie, że to się źle skończy. I niestety, nie pomyliłam się. Z czasem zaczęłam dostrzegać sygnały, których wcześniej nie chciałam widzieć: wieczne nadgodziny, uśmiechy do telefonu, zmiany w wyglądzie. A potem... potem przyszedł ten wieczór, po którym już nic nie było takie jak dawniej. Ale zanim do niego doszło, musiałam przejść przez piekło podejrzeń, konfrontacji i wątpliwości.

Podejrzany uśmiech

To był zwyczajny poniedziałek, do czasu aż wpadłam do firmy Konrada z jego zapomnianą teczką. Był w pośpiechu, a ja akurat miałam po drodze. Pracownicy już mnie znali, więc weszłam bez pytania. I wtedy ją zobaczyłam – nową sekretarkę. Stała przy jego biurku, wyprostowana jak struna, z dłońmi splecionymi za plecami. Uśmiechała się do niego tak, jak ja uśmiechałam się na naszej pierwszej randce. A on? Patrzył na nią z tym samym spojrzeniem, które rezerwował tylko dla mnie – przynajmniej tak myślałam.

– Dzień dobry – rzuciła, odwracając się w moją stronę. Miała zęby jak z reklamy pasty i długie nogi niepasujące do tak krótkiej spódnicy.

– Cześć, kochanie – podszedł do mnie Konrad, próbując wyglądać na zaskoczonego. – Zapomniałem teczki?

– Tak, i dokumentów na spotkanie – podałam mu ją, nie odrywając wzroku od sekretarki.

– To Klaudia – powiedział, zbyt wylewnie. – Nowa. Pamiętasz, mówiłem ci, że Magda poszła na urlop macierzyński.

Pamiętałam. Nie powiedział jednak, że w jej miejsce zatrudni chodzącą pokusę.

– Miło mi – Klaudia wyciągnęła rękę. Miała paznokcie jak z salonu i spojrzenie, które w sekundę zmierzyło moją fryzurę, buty i cerę.

– Mnie mniej – odparłam półgębkiem, ściskając jej dłoń. – Muszę lecieć. Powodzenia na spotkaniu.

Nie obejrzałam się. Wyszłam, ale w głowie zapaliła mi się pierwsza lampka alarmowa. I choć próbowałam ją zignorować, nie chciała zgasnąć.

Wpadka w kuchni

Tydzień później postanowiłam zrobić coś miłego. Wróciłam wcześniej z pracy i upiekłam ciasto śliwkowe – jego ulubione. Konrad miał wrócić po osiemnastej, więc kiedy zegar wybił dziewiętnastą, zaczęłam się niepokoić. Nie odbierał telefonu. O dwudziestej pierwszy raz od dawna weszłam do jego służbowego maila. Hasło nadal było to samo. Wśród dziesiątek wiadomości jedna rzuciła mi się w oczy.

Nie zapomnij, że masz zostawić mi te kartki na stole w kuchni.

Nadawca: Klaudia. Temat: „Ciężki poniedziałek”. Czułam, jak ściska mnie w żołądku. Zaraz potem drzwi się otworzyły.

– Hej, przepraszam, spotkanie się przedłużyło – zawołał z przedpokoju. Zdjął płaszcz i spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem. – Pieczesz coś?

– Twoje ulubione – powiedziałam słodko. – Zjadłeś już kolację?

Nie miałem czasu – rzucił, sięgając po talerz.

Czekałam, aż sięgnie po widelec. Kiedy wziął pierwszy kęs, usiadłam naprzeciwko niego i z zimną krwią zapytałam:

– Co zostawiłeś Klaudii w kuchni?

Zamarł. Dosłownie na ułamek sekundy, ale ja to widziałam.

– Co? A, to... no bo w pracy, wiesz, zostawiłem jej takie kartki z notatkami, miała coś przepisać. Napisała to w mailu?

– Napisała – przytaknęłam. – I dodała uśmieszek. Z takim ogonkiem.

– Coś ci się wydaje, kochanie – uśmiechnął się nerwowo. – Ona tak do wszystkich pisze.

Ale mnie już się nie wydawało. Coś było nie tak. I miałam zamiar się tego dowiedzieć.

Urodziny, których nie zapomnę

Zbliżały się moje urodziny. Czekałam na ten dzień, bo naiwnie wierzyłam, że Konrad przypomni sobie, jak dobrze potrafił mnie kiedyś zaskakiwać. Zawsze mówił, że sierpień to nasz miesiąc – poznaliśmy się, zaręczyliśmy, a potem wzięliśmy ślub właśnie w sierpniu. Dlatego gdy w sobotni poranek wstał wcześniej niż zwykle i wyszedł niby „po zakupy”, zaczęłam mieć nadzieję.

– Nie zaglądaj do lodówki! – rzucił z uśmiechem, wychodząc. – To ma być niespodzianka.

Ucieszyłam się, ale coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić jego lokalizację. Włączyłam aplikację, którą kiedyś zainstalowaliśmy z myślą o wspólnych rowerowych trasach. Nie był w sklepie. Nie był też w kwiaciarni ani piekarni. Był pod biurem. W sobotę. O ósmej rano.

Zaparzyłam kawę i czekałam. Po półtorej godziny wrócił z bukietem róż i torbą z ciastem. Wybuchłam śmiechem, ale był to śmiech pusty.

– Skąd te róże? – zapytałam, udając rozbawioną.

– Kwiaciarnia koło pracy. Klaudia mówiła, że mają świetny wybór – odparł odruchowo, po czym zamarł.

– Klaudia ma dobry gust, prawda?

– O co ci chodzi? – zmarszczył brwi.

– O to, że pojechałeś do pracy, bo chciałeś się z nią zobaczyć. W sobotę. W moje urodziny.

– Przesadzasz. Zawoziłem dokumenty. Nic więcej.

Ale ja już nic nie chciałam słyszeć. To był dzień, w którym po raz pierwszy poczułam, że jestem w tym małżeństwie sama.

Niechciane potwierdzenie

Nie spałam tej nocy. Leżałam obok Konrada, słuchając, jak spokojnie oddycha. Jakby nic się nie działo. Jakby nie okłamał mnie prosto w oczy. Zaczęłam obsesyjnie przeglądać jego skrzynkę mailową, kalendarz, historię połączeń. Był ostrożny. Za ostrożny. Aż za bardzo. Ale przecież każdy popełnia błąd.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie Aneta – znajoma z siłowni, u której kiedyś robiłam paznokcie.

– Wiesz, że twój mąż ma niezłe oko do kobiet? – zagaiła. – Widziałam go w kawiarni na Nowowiejskiej. Ale nie był sam. Był z jakąś laską. Siedzieli naprzeciwko siebie, śmiali się, a potem... on się nachylił i coś jej szeptał. A ona się rumieniła jak dziewczynka.

Zamarłam.

– Jesteś pewna, że to był Konrad?

– Znam twojego męża. Nie pomyliłabym się – odpowiedziała bez cienia wątpliwości. – Myślałam, że może to jakaś nowa koleżanka z pracy, ale…

– Ale? – zapytałam, chociaż znałam już odpowiedź.

Całość nie wyglądała jak spotkanie służbowe.

Podziękowałam, rozłączyłam się i przez kilka minut gapiłam się w ścianę. Potem bez słowa założyłam kurtkę i pojechałam pod jego firmę. Stałam tam w aucie dobre trzy godziny. O siedemnastej wyszedł. I tak, nie był sam. Ona. Klaudia. Miała włosy rozpuszczone, okulary przeciwsłoneczne i szpilki. A on – on nie mógł oderwać od niej wzroku. Zrobiłam zdjęcie. Tylko jedno. I już wiedziałam, co dalej.

Wszytskie karty na stole

Tydzień później usiedliśmy naprzeciw siebie przy kuchennym stole. Zrobiłam herbatę, jak zwykle. Jemu z cytryną, sobie bez. Pachniało miętą i czymś jeszcze – czymś dusznym. Trzymałam telefon w dłoni. Zdjęcie Klaudii i Konrada było otwarte, gotowe do pokazania.

– Musimy porozmawiać – zaczęłam spokojnie, chociaż głos miałam suchy jak pergamin.

– Jasne. Co się stało? – odparł beztrosko, sięgając po kubek.

– Widziałam was. W kawiarni. Tydzień temu. Ty i ona. Klaudia.

Zamarł. Dosłownie. Jakby ktoś wcisnął pauzę. Tylko jego dłoń z herbatą zawisła w połowie drogi do ust. Odłożył kubek. Nie patrzył mi w oczy.

– Chcesz zobaczyć zdjęcie?

– Nie trzeba – powiedział cicho. – Już nie mam jak się wykręcić, prawda?

Milczałam. Patrzyłam tylko. Wciąż go kochałam. I właśnie dlatego to tak bolało.

– To nie miało tak wyglądać – zaczął. – Naprawdę nie planowałem… To się po prostu wydarzyło.

– Co dokładnie się wydarzyło? – zapytałam, ledwo panując nad sobą.

– Wszystko. Raz. A potem… drugi. I trzeci. A potem już nie umiałem przestać.

– A ja? My? – dopytywałam.

– Nie wiem. Zatraciliśmy się. Ja się pogubiłem. Było między nami coraz mniej... życia.

– Bo go sobie zabierałeś. Każdym kłamstwem, każdą tajemnicą.

Usiadł bezsilnie. I po raz pierwszy nie próbował się tłumaczyć.

– Wiesz, że już nie ma czego naprawiać, prawda? – dodałam cicho.

– Wiem – powiedział. – Ale boli.

– Mnie też. Ale ja się z tego nie całuję.

Cisza po burzy

Minął miesiąc. Konrad się wyprowadził, zabierając tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Reszta została – jakby nie miał odwagi dotknąć wspomnień. Ja też niczego nie ruszałam. Stały jego książki, perfumy w łazience, bluza z kapturem, którą kiedyś zabierałam na chłodne wieczory.

W pierwszych dniach płakałam. Potem nie płakałam wcale, tylko chodziłam po domu jak duch. Najgorsze było milczenie. Nikt nie mówi, że samotność potrafi tak dzwonić w uszach. Dzwonił. Dwa razy. Nie odebrałam. Nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Że mi go brakuje? Że byłam głupia, ślepa? Że może nadal go kocham, ale nie potrafię już spojrzeć mu w oczy?

Klaudia zniknęła z jego biura. Tak słyszałam. Ktoś z pracy napomknął, że „nie wypaliło”. Śmieszne słowo. Jakby to była po prostu zła świeczka, nie zdrada. Nie zdrada mojego serca. Któregoś dnia wróciłam do naszego mieszkania i... usiadłam na kanapie bez histerii. Włączyłam muzykę, zaparzyłam herbatę – dla siebie. I przez chwilę poczułam coś dziwnego. Ciszę. Ale inną niż wcześniej. Nie ciszę po zdradzie. Nie ciszę po krzyku. Tylko ciszę po burzy.

Renata, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama