„Gdy zmarł mój mąż, chciałam razem z nim położyć się w trumnie. Życie jednak miało dla mnie jeszcze jedną niespodziankę”
„Cmentarz stał się miejscem, do którego chodziłam częściej niż do parku. Siadałam na ławeczce obok nagrobka i mówiłam do Jana o wszystkim, co wydarzyło się od naszej ostatniej «rozmowy». Wiedziałam, że to nie to samo, ale nie potrafiłam przestać”.

Gdy mój mąż Jan odszedł, świat wokół mnie przestał mieć wyraźne kontury. Każdy dzień wyglądał tak samo – budziłam się wcześnie, choć nie miałam dokąd się spieszyć, robiłam sobie kawę, której smak już dawno przestał sprawiać mi przyjemność, i siadałam przy oknie, wpatrując się w pustkę. Cisza, która kiedyś była naszym wspólnym towarzyszem, nagle stała się nieznośna.
Zostałam sama
Przez pięćdziesiąt lat byliśmy razem. Z jego wadami, moimi słabościami, z momentami złości i cichymi dniami, ale zawsze wierni sobie nawzajem. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co będzie po jego śmierci, bo nawet jeśli czasem to pytanie mignęło mi w głowie, natychmiast je odsuwałam. A jednak przyszło mi zmierzyć się z tą pustką, która wypełniła mieszkanie, kiedy zabrakło jego obecności.
Nie mogłam odnaleźć się w świecie, który nagle przestał uwzględniać naszą codzienną rutynę. Nawet zakupy w tym samym sklepie wydawały się obce, bo nie miałam już do kogo powiedzieć: „Znowu podnieśli cenę twoich ulubionych bułek”. Obiad gotowałam z przyzwyczajenia, ale często kończyło się na kilku łyżkach, resztę chowałam do lodówki, a potem wyrzucałam, bo nie miał kto tego zjeść.
Cmentarz stał się miejscem, do którego chodziłam częściej niż do parku. Siadałam na ławeczce obok nagrobka i mówiłam do Jana o wszystkim, co wydarzyło się od naszej ostatniej „rozmowy”. Wiedziałam, że to nie to samo, ale nie potrafiłam przestać. Wracałam do domu, włączałam telewizor, by zagłuszyć myśli, i zasypiałam na kanapie, budząc się w środku nocy.
Nie miałam już nadziei
Nie spodziewałam się, że cokolwiek mogłoby mnie wyrwać z tego marazmu. Nie wyobrażałam sobie życia innego niż to, które znałam przez pół wieku. Gdyby ktoś powiedział mi, że pewnego dnia znów poczuję ciepło rozmowy, że ktoś zapyta mnie, jak się czuję i naprawdę będzie chciał znać odpowiedź – chyba tylko bym się uśmiechnęła z politowaniem. Ale życie, nawet wtedy, gdy człowiek jest przekonany, że już nic go nie czeka, potrafi zaskoczyć.
Było zimno, choć kalendarz wskazywał już początek wiosny. Wiatr szarpał gałęziami drzew na cmentarzu, a ja jak co tydzień szłam w stronę nagrobka Jana. Niosłam świeże kwiaty, chociaż wiedziałam, że te z zeszłego tygodnia wciąż wyglądają dobrze. Nie umiałam przyjść tu z pustymi rękami.
Schyliłam się, poprawiłam wstążkę przy wiązance i otarłam rękawem płaszcza zimny kamień.
– No i co, Janie, kolejny tydzień za nami – powiedziałam cicho, choć nikt nie mógł mnie usłyszeć. – W sklepie znowu podnieśli ceny, Agnieszka twierdzi, że powinnam więcej wychodzić z domu, ale przecież ja wychodzę, prawda? – uśmiechnęłam się gorzko.
Nagle poczułam, że nie jestem sama. Kilka kroków za mną stał mężczyzna. Wysoki, przygarbiony, ubrany w ciemny płaszcz. Wpatrywał się w tablicę nagrobną, jakby chciał zapamiętać każdą literę. Poczułam ukłucie żalu, bo znałam ten wyraz twarzy – sama tak wyglądałam, kiedy myślałam, że nikt nie patrzy.
Dosłownie oniemiałam
Dopiero kiedy odsunął się nieco i spojrzał w moją stronę, coś w nim wydało mi się znajome. Zmarszczyłam brwi, próbując połączyć twarz ze wspomnieniem. I wtedy mnie olśniło.
– Edward? – powiedziałam niepewnie.
Mężczyzna uniósł głowę i spojrzał na mnie uważnie, jakby sam nie dowierzał.
– Helena… – wyszeptał, a potem uśmiechnął się lekko.
Pamiętałam go. Był kolegą Jana sprzed lat. Widywałam go czasem na różnych spotkaniach, choć nigdy nie rozmawialiśmy dłużej. Zawsze wydawał mi się człowiekiem cichym, stojącym gdzieś z boku, jakby nie chciał zajmować więcej miejsca, niż to konieczne.
– Dawno się nie widzieliśmy – odezwałam się, przerywając niezręczną ciszę.
– Tak… – potarł dłonią kark i westchnął.
– Może pójdziemy na kawę? – zapytałam nagle, sama zaskoczona własną propozycją. – W pobliżu jest mała kawiarnia.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Chętnie.
Weszliśmy do ciepłego wnętrza, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam, kiedy ostatnio piłam kawę w czyimś towarzystwie.
– Wydaje mi się, że samotność nie jest czymś, do czego można się przyzwyczaić.
– A próbowałeś?
– Tak – spojrzał na mnie z powagą. – I nie polecam.
Popatrzyłam na niego przez chwilę, a potem upiłam łyk kawy. Była ciepła, mocna i miała w sobie coś, czego nie czułam od dawna. Może to był smak rozmowy.
Wspomnienia wróciły
Z Edwardem zaczęliśmy spotykać się regularnie. Nie umawialiśmy się na konkretne dni, nie dzwoniliśmy do siebie, nie pisaliśmy wiadomości. Po prostu wiedzieliśmy, że któregoś dnia znowu się spotkamy – na cmentarzu, w kawiarni albo przypadkiem na ulicy, choć przecież w przypadki nigdy nie wierzyłam. Rozmawiało się nam łatwo. Nie musieliśmy tłumaczyć sobie wielu rzeczy, bo oboje nosiliśmy w sobie ten sam rodzaj pustki.
Pewnego dnia zaprosił mnie do siebie. Mieszkał sam, w niedużym, ale zadbanym mieszkaniu, w którym unosił się zapach starego drewna i książek. Podał mi herbatę w eleganckiej filiżance, zupełnie niepasującej do mężczyzny, który przez większość życia był znany jako ktoś raczej skryty.
– Masz ładne mieszkanie – powiedziałam, rozglądając się po pokoju.
– Dziękuję. Stare, ale moje. – Uśmiechnął się i podsunął mi pudełko z ciasteczkami. – Piekarnia na rogu. Podobno najlepsze w okolicy.
Zerknęłam na regał, na którym stały równo poukładane albumy ze zdjęciami.
– Mogę?
– Oczywiście.
Nie dostrzegałam go
Sięgnęłam po jeden z nich i otworzyłam na losowej stronie. Na zdjęciu był Jan, młodszy o kilkadziesiąt lat, śmiejący się do obiektywu. Obok niego stał Edward, wówczas mężczyzna o zupełnie innej twarzy – rozluźniony, niemal beztroski.
– Pamiętam ten dzień – odezwał się Edward. – Byliśmy na wakacjach nad morzem. Jan zawsze był duszą towarzystwa. Ja raczej stałem z boku.
Nie skomentowałam tego. Przewracałam kolejne strony, aż natrafiłam na zdjęcie, którego się nie spodziewałam. Byłam na nim ja – młodsza, w letniej sukience, z szerokim uśmiechem, który zdawał się do mnie nie pasować. Jan obejmował mnie ramieniem, a obok stał Edward. Zamknęłam album i odłożyłam go na miejsce.
– To było dawno temu – powiedziałam cicho.
– Tak – przytaknął. – Ale niektórych rzeczy czas nie zmienia.
Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć.
Po tym spotkaniu długo nie mogłam zasnąć. W mojej głowie wciąż przewijały się obrazy z przeszłości – chwile, o których zapomniałam, uśmiechy, których nie zauważyłam. Edward przez całe lata był tuż obok.
Czułam się dziwnie
Spotkaliśmy się znów kilka dni później. Szliśmy powoli przez park, mijając młode pary i dzieci śmiejące się na placu zabaw. Edward mówił coś o historii miasta, ale ja nie słuchałam.
– Czasem mam wrażenie, że Jan na mnie patrzy i nie wie, co ma o mnie myśleć – powiedziałam w końcu.
Edward zatrzymał się i spojrzał na mnie uważnie.
– A jeśli patrzy i się cieszy?
Zerknęłam na niego z niedowierzaniem.
– Nie jestem pewna, czy na to zasługuję.
Edward uśmiechnął się smutno, jakby znał to uczucie aż za dobrze.
– Czasem ludzie zasługują na więcej, niż sami sobie pozwalają.
Nie odpowiedziałam. Ale jego słowa długo nie chciały wyjść mi z głowy.
Pewnego wieczoru siedzieliśmy na ławce w parku. Było ciepło, dzień powoli ustępował miejsca wieczorowi, a światło latarni rzucało długie cienie na alejki. Długo milczeliśmy. Czasem milczenie jest wygodniejsze niż słowa.
W pewnym momencie oparłam głowę na jego ramieniu. Nie zrobiłam tego świadomie – po prostu tak wyszło. Poczułam ciepło jego ciała i spokój, który nadszedł wraz z tym dotykiem. Przez chwilę chciałam się cofnąć, powiedzieć coś na usprawiedliwienie, ale Edward nie poruszył się, jakby czekał na ten moment od dawna.
– Nie myślałam, że jeszcze kiedyś się zakocham – powiedziałam w końcu cicho, sama zaskoczona tym, jak naturalnie te słowa opuściły moje usta.
Czekałam na to
Edward spojrzał na mnie, ale nie było w tym zaskoczenia. Raczej czułość.
– Myślałem o tobie przez tyle lat – powiedział powoli. – Ale nigdy nie miałem odwagi.
– Dlaczego teraz?
– Bo teraz oboje wiemy, jak krótkie jest życie.
Nie odpowiedziałam. Nie musiałam. Edward delikatnie chwycił moją dłoń, jakby obawiał się, że mogłabym się wycofać. Ale ja nie miałam zamiaru tego robić. Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę, trzymając się za ręce, jak para nastolatków, którzy dopiero uczą się siebie nawzajem.
Znałam to uczucie. To było ciepło, które kiedyś czułam przy Janie. Ale było w nim coś innego – mniej pewności, więcej delikatności, jakbyśmy oboje bali się, że jeśli poruszymy się za szybko, wszystko zniknie.
Tego wieczoru, wracając do domu, nie czułam się winna. Po raz pierwszy od śmierci Jana nie miałam wrażenia, że robię coś, co mogłoby go zranić. Może dlatego, że czułam, że on gdzieś tam jest. I nie miał mi za złe. Może nawet się cieszył.
Helena, 71 lat
Czytaj także:
„Wspólnik okradł mnie z pieniędzy, a żona ze złudzeń. Bardziej ode mnie kochała dzieła sztuki i zabiegi w SPA”
„Relacja z teściową wiąże bardziej niż święty sakrament. Chciała zmusić nas do małżeństwa, bo rozwód to przecież grzech”
„Noc poślubną mąż wolał spędzić z moją druhną niż ze mną. Zgotowałam mu taką atrakcję wieczoru, że długo popamięta”

