Reklama

Niektóre chwile zostają w pamięci jak zdjęcie – niczym zamrożone w czasie. Dla mnie takim momentem był ten, kiedy odebrałam brązową kopertę z wynikami. Weszłam do małego punktu odbioru badań w przychodni, gdzie pachniało odkażaczem i kawą z automatu. Kobieta za ladą, w okularach zsuniętych na czubek nosa, podała mi ją, nawet na mnie nie patrząc. W jej geście było coś, co powiedziało mi więcej niż same dokumenty – to nie będą dobre wiadomości.

Nie wierzyłam, że to poważne

Miesiąc wcześniej pewna niedziela zaczęła się jak każda inna. O siódmej otworzyłam oczy i próbowałam wstać. Zrobiłam krok – a raczej próbowałam. Zachwiałam się, opierając o stolik nocny. „Pewnie źle się ułożyłam w nocy” – uspokajałam się. Dowlekłam się do łazienki, potem do kuchni, by zaparzyć kawę dla siebie i Darka, który jeszcze chrapał.

Zlekceważyłam to, mając głowę pełną domowych obowiązków. Następnego ranka sytuacja się powtórzyła.

– Darek – powiedziałam, gdy jadł jajecznicę i przeglądał wiadomości – chyba coś jest nie tak.

– To idź do lekarza – odparł krótko.

Poszłam. Lekarz rodzinny po badaniu wysłał mnie do specjalisty. Ten zrobił serię testów i stwierdził, że potrzebny jest dalsza diagnostyka. Zapisałam się, odczekałam kilka tygodni, zrobiłam badanie. Potem pozostało czekać na wynik – i to czekanie było jak siedzenie na tykającej bombie. Tego dnia Darek był w delegacji. Wzięłam taksówkę spod przychodni, ale już po kilku minutach nie wytrzymałam – rozerwałam kopertę. Słowa, które przeczytałam, uderzyły mnie w twarz. Nie pamiętam, jak wspięłam się na trzecie piętro naszego bloku. Zadzwoniłam do męża.

– Darek… I co teraz?

– Spokojnie, porozmawiamy jutro – powiedział.

Pierwsze miesiące leczenia

Darek wrócił z delegacji następnego dnia. Widziałam, że stara się mówić łagodnym tonem, jakby chciał złagodzić cios. Usiadł na brzegu łóżka, pogładził mnie po ramieniu.

– Coś wymyślimy – powiedział, ale w jego oczach czaił się niepokój. Miał jednak znajomości w środowisku medycznym. Dzięki temu jeszcze tego samego tygodnia dostałam się do specjalistycznego szpitala, gdzie rozpoczęłam leczenie.

Starałam się nie poddawać. Nadal pracowałam w domu, robiłam zakupy, gotowałam. Ale coraz częściej łapałam się na tym, że brakuje mi energii nawet na wstawienie prania. Pewnego poranka Darek odstawił kubek z kawą i powiedział:

– Nie poznaję cię. Kiedyś byłaś pełna energii, a teraz… snujesz się po mieszkaniu.

– Może dlatego, że jestem chora? – odpowiedziałam ostro.

– Masz dobrego lekarza, leki, opiekę.

Te słowa zapiekły bardziej niż zastrzyk.

– Tak? Ty nie wiesz, co to znaczy.

– Jestem zdrowy… i ja… – zaczął, ale urwał.

Wpatrywałam się w niego, czując w brzuchu narastający chłód.

Masz kogoś? – spytałam.

– Stało się – przyznał cicho.

To był moment, w którym puściły mi nerwy. Kazałam mu się spakować. Torebki, pudełka – wszystko wystawiłam na klatkę. Wieczorem, siedząc sama w kuchni, patrzyłam na puste krzesło. W ciągu kilku miesięcy straciłam zdrowie i męża. A w środku została tylko pustka i echo.

Samotność w sieci

Po jego wyprowadzce mieszkanie stało się inne – nie cichsze, tylko dziwniejsze. Każdy przedmiot, który wcześniej był częścią codzienności, teraz stał się przypomnieniem. Fotel, na którym siadał z gazetą. Szafka w łazience, w której stały jego kosmetyki. Patrzyłam na te puste przestrzenie i czułam, że zniknęłam razem z nim.

Wieczorami włączałam komputer, żeby zająć czymś głowę. Pewnego dnia, niemal bezwiednie, trafiłam na forum dla osób z podobną diagnozą. Postanowiłam opisać swoją historię – chorobę, leczenie, zdradę. Chciałam wyrzucić to z siebie. W odpowiedzi dostałam dziesiątki komentarzy: „Trzymaj się”, „Dasz radę”. Większość brzmiała jak kalka. Jeden wpis jednak wyróżniał się: „Anka, to ty? Tu Gocha, pamiętasz mnie?”. Gocha… to imię sprzed lat. Kliknęłam w profil – zobaczyłam znajomą twarz, choć z innym nazwiskiem. W tle zdjęcie naszego dawnego liceum. Od razu napisałam prywatną wiadomość. Odpowiedź przyszła szybko: „Tak, to ja! Musimy pogadać!”. Wymieniłyśmy numery, po chwili rozmawiałyśmy przez telefon.

– Dziewczyno, ile to lat! – jej głos był taki sam jak dawniej. – W sobotę przyjeżdżam do ciebie.

Zgodziłam się, choć czułam lekkie zawstydzenie – mieszkanie w nieładzie, ja w gorszej formie. Przyszła punktualnie. Uścisk był prawdziwy, długi. Pachniała perfumami, które kojarzyły mi się z wiosną. Usiadłyśmy przy stole, a ona od razu zaczęła:

– Opowiadaj, co się dzieje.

Gdy skończyłam, przytaknęła.

Wiesz… ja też to mam. Od dziesięciu lat.

Patrzyłam na nią zdumiona. Była pełna życia, zadbana, uśmiechnięta. Jak to możliwe? W tamtej chwili poczułam, że może właśnie otwiera się przede mną nowa droga – zupełnie inna niż ta, którą szłam dotąd.

Lekcja życia od Gosi

Gocha była bezpośrednia.

– Po pierwsze: przestań czytać internetowe bzdury. To ci tylko szkodzi. Po drugie: grupy wsparcia… próbowałam, ale dla mnie to było pogłębianie dołów. I po trzecie: wychodź z domu.

– Ale ja pracuję zdalnie – tłumaczyłam. – Nie muszę wychodzić.

– Właśnie dlatego musisz. Spacer do kawiarni, zakupy na bazarze – cokolwiek. Chodzi o to, żebyś normalnie żyła. To nie wyrok.

Opowiadała o tym, jak organizuje sobie tydzień: spotkania z przyjaciółmi, wizyty u fryzjera, drobne wyjazdy.

– Nie chodzi o to, żeby udawać, że choroby nie ma, tylko żeby nie dać jej rządzić tobą.

Zasypywała mnie przykładami: nowa sukienka, krótka wycieczka rowerem, wspólne gotowanie z koleżanką.

– Masz w szafie miejsce po Darku? – zapytała. – To świetnie. Zrób z nim coś dla siebie. Wyrzuć starą bluzę, kup sobie coś, co poprawi ci humor.

Śmiałam się, choć w oczach miałam łzy. Jej energia była jak ciepły prąd, w którym chciało się zostać.

– I pamiętaj – powiedziała na koniec – że nie jesteś sama. Skoro odnalazłyśmy się po tylu latach, to musi coś znaczyć.

To zdanie utkwiło mi w głowie. Nie sama. Może to było to, czego najbardziej mi brakowało od początku choroby – poczucia, że ktoś naprawdę rozumie, co przeżywam, bo przeszedł podobną drogę. Gocha obiecała, że wpadnie za kilka dni. Tym razem, gdy zamykałam za nią drzwi, czułam się lżejsza. Jakby ktoś zdjął, choć część ciężaru z moich ramion. Wróciłam do kuchni, zrobiłam sobie herbatę i pomyślałam: „Choroba nie jest końcem świata”.

Wyciągnęła mnie z dołu

Gocha słowa dotrzymała. Dzwoniła co kilka dni:

– Idziemy na kawę? – albo – Kino dziś wieczorem?

Zaczęłam wychodzić z domu częściej. Na początku czułam się niepewnie, zmęczenie szybko dawało o sobie znać, ale wracałam z tych wypadów z lżejszą głową. Wpadła na pomysł, żeby zapisać się razem na krótkie warsztaty kulinarne. Śmiałam się, kiedy rozlewałam sos po całym blacie, a ona z powagą degustowała moją pierwszą w życiu pastę z bakłażana. Stopniowo wracałam też do dbania o siebie. Poszłam do fryzjera, kupiłam kilka nowych rzeczy do szafy. Zaczęłam malować paznokcie – drobiazg, ale czułam się z tym lepiej. Gocha komentowała:

– No widzisz, mówiłam, że masz w sobie tę dawną Ankę.

Minęły lata od rozwodu. Choroba nie ustąpiła, ale też nie postąpiła tak gwałtownie, jak straszyły mnie fora. Były gorsze dni – drętwienie nóg, zmęczenie – ale przestały one być całym moim światem. Nauczyłam się planować dzień tak, by zostawić miejsce na małe przyjemności. A przede wszystkim miałam kogoś, kto rozumiał. Gocha potrafiła wysłuchać bez oceniania, a kiedy trzeba było – postawiła mnie do pionu. Ja odwdzięczałam się obiadem, pomocą w papierach czy po prostu towarzystwem, kiedy miała gorszy dzień. Było między nami coś więcej niż zwykła przyjaźń – poczucie, że w tej walce jesteśmy drużyną.

Czasem, siedząc z nią przy stole, łapię się na tym, że dziękuję losowi za tamten przypadkowy komentarz na forum. Po wszystkim, co się wydarzyło – choroba, rozpad małżeństwa – myślałam, że zostanę sama. A jednak znalazłam kogoś, kto nie tylko jest obok, ale naprawdę rozumie. Może pozytywne nastawienie nie wyleczy ciała, ale potrafi wzmocnić serce. A obecność drugiego człowieka jest lepsza niż jakikolwiek lek. Dzięki tobie, Gosieńko, wiem, że nie jestem sama. I to zmienia wszystko.

Anna, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama