Reklama

Nie przypuszczałam, że decyzja, którą wspólnie podjęliśmy z mężem i córką, wywoła taką burzę w naszej rodzinie. Religia nigdy nie była dla nas sprawą pierwszoplanową – wychowaliśmy dziecko w wartościach, ale bez nacisku na instytucję kościelną. Decyzja o wypisaniu córki odbiła się szerokim echem.

Nagle wstała

Teściowa przyszła jak zawsze w niedzielę po dziesiątej. Przyniosła drożdżówki z pobliskiej piekarni i bez słowa podała ją na talerzyku. Ja robiłam kawę, mąż przynosił filiżanki, a nasza dwunastoletnia córka, Ola, siedziała już przy stole i coś rysowała. Przez chwilę było cicho, jakbyśmy wszyscy czekali na jakiś niewidzialny sygnał do rozpoczęcia rozmowy. W końcu to ona przerwała ciszę.

– A Ola, kiedy masz religię w tym semestrze? – zapytała, niby od niechcenia.

Zamrugałam i spojrzałam na córkę. Ta uniosła wzrok znad kartki, ale nie odpowiedziała. Widziałam po niej, że znowu poczuła się nieswojo.

– Nie ma religii – odparłam spokojnie, siadając do stołu. – Zrezygnowaliśmy.

– Jak to, zrezygnowaliście? – Teściowa zmarszczyła brwi. – Przecież to obowiązkowe.

– Wcale nie. Nikt nie musi chodzić. Ola nie chciała, a my nie zamierzaliśmy jej zmuszać – odpowiedział mąż, zbyt pewnym tonem jak na jej gust.

Patrzyła na nas z takim zawodem, że aż zrobiło mi się głupio, choć przecież nie zrobiliśmy nic złego. Wypiła kawę do połowy i nagle wstała.

– Muszę iść. Mam coś jeszcze do załatwienia – rzuciła chłodno, nie patrząc na nikogo.

– Ale dopiero przyszłaś – zauważyłam zaskoczona.

Wstyd mi. I tyle. Przed sąsiadkami. Nawet nie wiem, co powiedzieć.

Zamknęła za sobą drzwi bez słowa pożegnania. Spojrzeliśmy po sobie z mężem, a Ola znów pochyliła się nad kartką. Tym razem już nic nie rysowała.

O co jej właściwie chodzi?

Nie zadzwoniła przez cały tydzień, co już samo w sobie było nietypowe. Zwykle rozmawiali z mężem chociaż raz na dwa, trzy dni. Tym razem – cisza. On niby próbował się nie przejmować, ale widziałam, że go to gryzło. Między nami też zaczęło być nerwowo. A Ola? Ola czuła, że coś jest nie tak, ale nie zadawała pytań. Chodziła do szkoły, odrabiała lekcje, ale jakby ciszej.

W piątek zadzwoniłam ja. Odebrała po trzecim sygnale.

– Cześć, mama. Wszystko w porządku? – zapytałam.

– A co ma być? – odpowiedziała oschle.

– Myślałam, że może się obraziłaś… – zaczęłam.

– Ja? A o co niby? – prychnęła. – Że wnuczka nie chodzi na religię? Że dzieciak będzie bez sakramentów, bo rodzice mają swoje „widzimisię”?

– To nie widzimisię. Ola sama podjęła decyzję. Jest jeszcze dzieckiem, ale nie zamierzamy jej zmuszać – starałam się mówić spokojnie.

– A sąsiedzi? Co mam im powiedzieć? Że moja wnuczka nie chodzi na religię, bo jest „świadoma”? Że wyście się nagle mądrzejsi zrobili od wszystkich?

Zamilkłam. Właśnie o to chodziło – nie o naszą córkę, nie o jej rozwój, tylko o to, jak będzie to wyglądać na zewnątrz. Przed ludźmi.

– Czyli naprawdę chodzi ci tylko o to, co powiedzą inni? – zapytałam po chwili.

– Mi nie musi być wstyd za swoje dzieci i wnuki – odpowiedziała i się rozłączyła.

Stałam przez chwilę z telefonem przy uchu. Wiedziałam, że ta rozmowa niczego nie rozwiązała. Wręcz przeciwnie – wszystko tylko się pogłębiło.

„Normalne wartości”

Teściowa nie pojawiła się ani w kolejną niedzielę, ani w następną. Na początku Ola pytała, czy babcia przyjdzie, czy może coś jej się stało. Zbywałam ją, mówiąc, że babcia jest zajęta, ma swoje sprawy. Ale przecież nie była głupia – wiedziała, że coś się wydarzyło. Tyle że nie rozumiała dokładnie co. I to chyba bolało mnie najbardziej.

Mąż próbował raz pojechać do niej sam. Wrócił po dwóch godzinach, wyraźnie podłamany.

– Powiedziała, że nie będzie się pokazywać u nas, póki nie wrócimy do „normalnych wartości”. I że nie zamierza brać udziału w wychowywaniu dziecka, które nie ma szacunku do Boga – powiedział, nie patrząc mi w oczy.

Usiadłam na krześle przy kuchennym stole i milczałam. Co można odpowiedzieć na coś takiego? Że wartości to nie tylko msza i pacierz? Że szacunek do ludzi, empatia, odpowiedzialność za słowa i czyny też się liczą? Dla niej najwyraźniej nie.

– Ola o tym wie? – zapytałam.

– Nie. Powiedziałem, że babcia potrzebuje czasu.

Wieczorem córka podeszła do mnie z notesem w ręku. Pokazała mi rysunek, na którym narysowała naszą trójkę, a obok, w oddali – babcię, z wielkim znakiem zapytania nad głową.

– Mamo, zrobiłam coś nie tak?

Poczułam ścisk w gardle. Przytuliłam ją mocno.

– Nie, kochanie. Absolutnie nie. Jesteś mądra i odważna. Po prostu... czasem dorośli sami się gubią.

Tylko że coraz mniej wierzyłam, że teściowa chce się odnaleźć.

Wszystkich nie da się zadowolić

Zbliżały się urodziny Oli. Trzynaste – takie, które pamięta się na długo. Planowaliśmy małe przyjęcie w domu, tylko najbliżsi. Przez moment miałam nadzieję, że teściowa się przełamie. Że mimo wszystko przyjdzie, złoży życzenia, może choć na chwilę. Nie chodziło mi o prezent ani o to, by udawać, że nic się nie stało. Chciałam tylko, żeby Ola poczuła, że babcia wciąż ją kocha.

Zapytałam męża, czy zadzwoni do niej z zaproszeniem.

– Nie wiem, czy to ma sens – odpowiedział z wahaniem. – Ale spróbuję.

Zadzwonił tego samego wieczoru. Słyszałam jego głos z salonu, stłumiony, ale stanowczy. Potem długo nic nie mówił. Dopiero kiedy zasnęła Ola, usiedliśmy w kuchni.

– Powiedziała, że nie chce przychodzić, bo nie będzie udawać, że wszystko jest w porządku. Że dla niej to nie jest tylko kwestia religii, ale wychowania. Że Ola rośnie bez zasad.

Pokręciłam głową. Miałam ochotę krzyczeć, że przecież nasza córka nie pali papierosów, nie klnie, jest empatyczna i ciekawa świata. Że mamy z nią świetny kontakt. Ale wiedziałam, że przed teściową to nic nie znaczy.

– I co teraz? – zapytałam cicho.

– Nie wiem. Czuję się rozdarty. To moja mama, ale to też moja córka. I mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, ktoś będzie zawiedziony.

– To może warto przestać się starać wszystkich zadowolić? – powiedziałam spokojnie. – I wybrać, co jest dla ciebie naprawdę ważne.

Nie odpowiedział. Ale w jego oczach zobaczyłam, że chyba właśnie to zrozumiał.

Czy chodzi o wiarę?

Urodziny minęły bez babci. Ola udawała, że to jej nie przeszkadza, ale kiedy gasiła świeczki na torcie i spojrzała w stronę drzwi, zrozumiałam, że wciąż miała nadzieję. Wieczorem sama zapytała:

– Myślisz, że babcia naprawdę mnie nie lubi już?

Zabolało. Tak bardzo, że przez chwilę nie umiałam mówić. Usiadłam obok niej na łóżku.

– Babcia cię kocha. Ale czasem dorośli zachowują się głupio. Tak bardzo wierzą w to, co sobie poukładali w głowie, że zapominają o sercu.

Patrzyła na mnie uważnie.

– To wszystko przez to, że nie chodzę na religię?

– To przez to, że babcia nie potrafi zaakceptować, że ktoś może myśleć inaczej niż ona. Ale to nie twoja wina.

Położyła się, a ja przykryłam ją kocem. Zasnęła szybko, ale ja długo jeszcze siedziałam w ciemnym pokoju. Zastanawiałam się, co tak naprawdę było źródłem tego konfliktu. Czy chodziło rzeczywiście o wiarę, o Boga? Czy może raczej o kontrolę? O przekonanie, że tylko jeden model wychowania jest słuszny?

Teściowa była kobietą silną, przyzwyczajoną do tego, że jej zdanie się liczy. Kiedyś nawet mnie to imponowało. Ale dziś czułam, że ta siła zamieniła się w upór. W potrzebę dominacji. Następnego dnia mąż powiedział, że postanowił nie dzwonić do matki przez jakiś czas.

– Nie chcę już wybierać między nimi – powiedział. – Skoro ona nie chce rozmawiać, to może też musi to sobie przemyśleć.

Skinęłam głową. Bo może czasem trzeba odpuścić, żeby ktoś inny mógł zatęsknić.

Coś pękło, ale nie w nas

Minęły trzy miesiące. Teściowa nie zadzwoniła ani razu, nie pojawiła się, nie przysłała nawet kartki na imieniny Oli. A jednak... coś się zmieniło. Może nie u niej, ale u nas. Przestaliśmy czekać. Przestaliśmy analizować każde jej słowo i decyzję. Po prostu żyliśmy dalej.

Ola wydoroślała. Może trochę zbyt szybko, jak na trzynastolatkę. Ale widziałam w niej coś, czego wielu dorosłym brakowało – świadomość siebie i odwagi. Nie miała już potrzeby tłumaczyć się nikomu ze swoich wyborów. A kiedy koleżanka w szkole zapytała, czemu nie chodzi na religię, odpowiedziała bez cienia wahania:

– Bo nie czuję, że to dla mnie. Ale nie przeszkadza mi, że ty chodzisz. Każdy powinien móc wybrać.

Byłam z niej dumna. Ze sposobu, w jaki mówiła, z tego, jak umiała się uśmiechnąć, nawet gdy temat był trudny. Mąż też się zmienił – z człowieka rozdartego między żoną a matką, stał się kimś, kto sam decydował, na czym mu zależy.

A teściowa? Czasem mijaliśmy ją na ulicy. Udawała, że nas nie widzi. Albo zerkała w drugą stronę. Nie podchodziliśmy. Może kiedyś, kiedy będzie gotowa, sama zrobi krok. Ale to już nie my będziemy czekać. Bo coś rzeczywiście pękło. Nie w naszej córce, nie w nas. Pękło w tej relacji, która do tej pory opierała się na fasadach. A teraz... teraz budujemy własne, bardziej szczere życie. I to nam wystarcza.

Alicja, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama